Rząd wraca do pomysłu karania za spóźnione badanie techniczne. "Bez żadnego trybu"
Czy za przegląd techniczny wykonany 30 dni po terminie przyjdzie nam płacić podwójnie? Kary w wysokości 100 proc. ceny badania proponuje rząd. W czwartek będą o tym debatować posłowie. Organizacje społeczne nie będą mieć wstępu na posiedzenie podkomisji.
- Sejm pracuje nad karami za wykonanie badania technicznego pojazdu po terminie
- Kara ma wynieść 100 proc. ceny badania
- UE zaleca badanie techniczne pojazdu nie rzadziej niż co 24 miesiące
- W Polsce przeglądy musimy robić raz w roku
- Według oficjalnych danych mamy w Polsce 33 mln pojazdów. Eksperci szacują, że realna liczba to 25 mln
W czwartek sejmowa podkomisja wróci do projektu zmian w ustawie Prawo o ruchu drogowym. Oficjalnie chodzi o wdrożenie dyrektywy UE, która zakłada takie działania, by do 2050 r. liczba zabitych w wypadkach drogowych spadła w Unii do zera. Polskie Ministerstwo Infrastruktury chce przy tej okazji zaostrzyć przepisy dotyczące badań technicznych pojazdów.
Odtąd, jeśli wykonamy je 30 dni po terminie, zapłacimy nie tylko za samo badanie, ale także karę w wysokości 100 proc. jego ceny - inaczej mówiąc za badanie zapłacimy podwójnie. W uzasadnieniu projektu czytamy, że "dolegliwości finansowe o charakterze bezpośrednim i niezwłocznym mogą pozytywnie wpłynąć na przestrzeganie wyznaczonych terminów badań technicznych". Dodatkową opłatę pobierać ma stacja kontroli, ale ostatecznie trafiać ma ona na konto państwowego Transportowego Dozoru Technicznego.
- Rozumiemy potrzebę dyscyplinowania kierowców, ale nie w taki sposób. Państwo chce przerzucić na stacje kontroli, czyli na prywatnych przedsiębiorców nie tylko samo pobieranie kar - co przecież do nas nie należy - ale też związane z tym dodatkowe czynności: pisanie sprawozdań, wykonywanie przelewów na rzecz TDT itd., rzecz jasna wszystko na nasz koszt. Do dziś nie wiemy też jaką właściwie kwotę mielibyśmy przelewać do TDT - brutto (w przypadku kontroli auta osobowego to 98 zł, ale przecież kary nie są opodatkowane) czy netto (niecałe 80 zł). Nie możemy przecież przekazywać dalej kwoty większej niż nasz przychód. A przecież CEPIK ma dane o każdym badaniu technicznym, w razie jego braku mógłby więc przypominać o tym właścicielowi pojazdu. Można też zobowiązać właściciela by na badanie stawiał się dopiero po uiszczeniu kary z dowodem dokonania przelewu - mówi Interii Biznes Marcin Barankiewicz, prezes zarządu Polskiej Izby Kontroli Pojazdów.
- Dodatkowa opłata za badanie to kara nakładana "bez żadnego trybu". Powinna być pobierana administracyjnie choćby o to, by obywatel miał jakąkolwiek możliwość odwołania się od jej nałożenia, wyjaśnienia, dlaczego spóźnił się na badanie. Jak miałby wyglądać tryb odwoławczy na stacji diagnostycznej? - retorycznie pyta prezes Barankiewicz.
- To postawienie sprawy na głowie - od karania są odpowiednie służby, nie stacja badań, poza tym jaki jest sens karania za brak technicznych badań auta, które np. stoi w garażu i nie jest używane? W jaki sposób miałoby to poprawić poziom bezpieczeństwa ruchu drogowego? - zastanawia się kolejny rozmówca Interii Biznes, Maciej Szymajda, prezes zarządu Stowarzyszenia Komisów.pl.
- Badanie techniczne auta kosztuje "tylko" 98 zł, zapominamy jednak jak wielu Polaków ma starsze samochody warte kilka tysięcy złotych - dla nich to i tak koszt, a przecież pojazd może nie przejść badania w pierwszym podejściu. Nie wiem ile takich osób zaryzykuje rezygnację z badań, ale na pewno takie będą. Z kolei badanie auta z zamontowanym gazem kosztuje 170 zł, auta ciężarowego - kilkaset złotych. Kara na poziomie 100 proc. to już znaczące pieniądze, a przecież stawki za badania mogą kiedyś wzrosnąć - podkreśla Maciej Szymajda.
Polskie przepisy są zresztą bardziej restrykcyjne od unijnych - dyrektywa UE nakazuje badanie stanu technicznego pojazdu nie rzadziej niż co 24 miesiące, u nas - co 12 miesięcy.
- Właściciele komisów muszą zarejestrować każde auto sprowadzone z zagranicy w ciągu 30 dni. Większość pojazdów sprowadzanych np. z USA to auta uszkodzone. Naprawienie takiego auta i uzyskanie badania technicznego nawet w dwa razy dłuższym czasie bywa niemożliwe - chodzi o czas zamówienia i sprowadzenia części, czas samej naprawy czy kolejki w wydziałach komunikacji - mówi rozmówca Interii Biznes.
Wszyscy zgadzamy się, że po drogach powinny jeździć sprawne auta i inne pojazdy. Im bardziej jednak zagłębimy się w szczegóły, tym potrzeba i kształt nowych przepisów przestają być oczywiste. Eksperci zwracają uwagę, że w uzasadnieniu do projektu Ministerstwo Infrastruktury posługuje się zaskakująco starymi danymi. Co więcej, nawet one nie wskazują, by narastał palący problem wymagający pilnego rozwiązania.
Według Centralnej Ewidencji Pojazdów (CEPIK) odsetek pojazdów w Polsce, które nie posiadały ważnych badań technicznych wyniósł ok. 17 proc. na koniec 2018 r. i ok. 22 proc. na koniec 2019 r. Za wprowadzeniem kar przemawiać mają dane z kontroli przeprowadzanych przez Inspekcję Transportu Drogowego. W 2017 r. ITD zatrzymała 10 521 dowodów rejestracyjnych na 287 718 przeprowadzonych kontroli stanu technicznego pojazdów czyli 3,65 proc. Rok później było to 9579 na 250 344 kontroli (3,82 proc.), natomiast w 2019 r. liczba zatrzymanych dowodów rejestracyjnych wyniosła 6 116 na 214 680 przeprowadzonych kontroli (2,84 proc.). Tymczasem, według ekspertów, od tamtego czasu sporo się zmieniło.
- CEPIK wciąż jest ułomny, dopiero w tym roku wprowadzono mechanizm, który usuwa z niego tzw. "martwe dusze". Według oficjalnych danych mamy w Polsce 33 mln pojazdów, gdy realnie jest ich 25 mln. Wydaje się, że problem już się zmniejsza. W 2022 r. nie tylko podniesiono (do min. 1500 zł) stawki mandatów za brak badań technicznych, ale też policja zaczęła je skrupulatnie wymierzać. Już w ub.r. wykonano o 1 mln więcej badań technicznych pojazdów w porównaniu z rokiem 2021 - podkreśla Marcin Barankiewicz.
- Przewodniczący podkomisji zarządził, że strona społeczna jutro nie ma na nią wstępu. Zastanawiamy się dlaczego, obawiamy się co może się tam wydarzyć, jakie zapisy przejdą. Może chodzi o to, żeby nikt nie mógł zadać pytań czy wyrazić wątpliwości? - zastanawia się Maciej Szymajda.
Wojciech Szeląg