Socha ofiarą gry politycznej
Wotum nieufności to stek bzdur, a próba mojego odwołania to efekt gry politycznej - mówi Jacek Socha, minister skarbu.
PB - Czy sejmowa debata dotycząca wotum nieufności dla ministra skarbu była merytoryczną wymianą zdań, a może atakiem opozycji na rząd?
Jacek Socha, minister skarbu - Debata na argumenty bardzo szybko przekształciła się w dyskusję polityczną. Już na samym początku, kiedy premier jednoznacznie opowiedział się za ministrem i oświadczył, że w okresie przedwyborczym rząd nie powinien być destabilizowany takimi inicjatywami. Ale dla opozycji to po prostu okazja, aby doprowadzić do wcześniejszych wyborów. Moja osoba specjalnie się w tej grze nie liczy. Niektórzy politycy mówią wręcz, że nie mają zastrzeżeń do mojej pracy, ale będą głosować za moim odwołaniem.
- Czyli gry polityczne?
- Dokładnie. Nie mam jednak do nikogo o to pretensji. Proszę zwrócić uwagę, że są nawet partie opozycyjne, które zdeklarowały poparcie wniosku, ale nie zgadzają się z jego uzasadnieniem.
- Mają jednak własne argumenty.
- Każdy może znaleźć elementy pracy ministra skarbu, które mu się nie podobają. Tak było zawsze i zawsze taki wniosek można było uzasadnić. Nie uważam jednak, abym popełnił błędy uzasadniające wotum nieufności. Przez środowiska gospodarcze, dla mnie najważniejsze, jestem oceniany bardzo dobrze.
- Za co?
- Udowodniłem, że można przyspieszyć prywatyzację. Dzięki temu udało się rozruszać giełdę, tak aby dać możliwość funduszom emerytalnym zainwestowania pieniędzy i mnożenia ich dla przyszłych emerytów. Jeżeli ktoś tego nie rozumie i nie będzie tej polityki kontynuował, to powinien natychmiast pożegnać się z fotelem ministra skarbu. Posłowie proponują, aby zakazać wprowadzania na polską giełdę spółek zagranicznych. To myślenie z czasów czystego komunizmu. Zamykanie się przed wszystkim co obce jest nieracjonalne w dzisiejszym świecie finansów.
- Nie usłyszał Pan podczas debaty argumentów, które mogłyby wpłynąć na Pana pracę?
- Niewiele. W samym uzasadnieniu do wniosku jest zresztą 10 błędów merytorycznych.
- Platforma Obywatelska narzeka na nadzór właścicielski.
- I w ogóle nie zwraca uwagi na fakty. Czy przykłady PKN, Naftoportu to zbyt mało, aby udowodnić prawidłowość działań podejmowanych przez resort?
- Inne przykłady...
- Określiliśmy zasady nadzoru i procedury postępowania zarówno dla członków rad nadzorczych, jak i pracowników ministerstwa. Zaostrzyliśmy kryteria egzaminacyjne dla kandydatów, a także kryteria doboru członków rad nadzorczych, zwłaszcza w przypadku spółek strategicznych - wybraliśmy 75 takich spółek. Wymieniamy też - w ograniczonym zakresie - tych członków rad nadzorczych, którzy nie sprawdzili się w działaniu...
- Nadal jednak rady nadzorcze są mocno upolitycznione.
- Jestem przeciwnikiem uwzględniania kryteriów pozamerytorycznych przy doborze składu rad nadzorczych, ale zarazem nie jestem rewolucjonistą. Zmiana składu rad nadzorczych powinna następować sukcesywnie. Wprowadzenie swoistej opcji zerowej mogłoby tylko zdestabilizować pracę. Podobnie zresztą, jak destabilizują pracę częste zmiany zarządów spółek. Jeśli prezesa danej spółki zmienia się częściej niż raz w roku, a są takie przypadki, to czego można oczekiwać po jego pracy? Jestem przekonany, że jeśli wybory doprowadzą do zmiany ekipy rządowej, to będziemy świadkami kolejnej fali odwołań. Po co więc dziś dokonywać zmian na kilka miesięcy?
- Tak będzie do czasu kiedy w rękach skarbu państwa będzie pozostawało tak wiele spółek.
- Zgadzam się i dlatego jestem zwolennikiem prywatyzacji. Ale dla wielu polityków pozostawienie przedsiębiorstwa w rękach państwa stwarza możliwość oddziaływania na nie. Wielokrotnie politycy, zarówno z lewej, jak i z prawej strony sceny politycznej, usiłowali mnie przekonać, abym nie prywatyzował konkretnego zakładu z ich terenu.
- Co mówili?
- Na przykład: po co sprzedawać coś, co dobrze funkcjonuje.
- Może mieli w tym własny interes?
- Pewnie tak. Sami powinni zrobić rachunek sumienia.
- Nadzór to jeden zarzut. Mówi się też o błędnym pomyśle prywatyzacji Giełdy Papierów Wartościowych.
- Problem w tym, że osoby, które taki wniosek sformułowały, niezbyt dobrze przygotowały się do jego uzasadnienia. Najgorszą rzeczą dla warszawskiej giełdy byłoby pozostawienie jej osamotnionej w sytuacji, kiedy inne parkiety się konsolidują. Giełda jest tylko i wyłącznie miejscem, co do którego ludzie umówili się, że będą w nim handlować akcjami. Nie zmusi się żadnej spółki, żeby utrzymywała swoje akcje na giełdzie, która nie będzie dla niej atrakcyjna.
- Podejmuje Pan konkretne decyzje w sprawie GPW?
- Wybraliśmy doradcę. Mamy kilka możliwych ścieżek rozwoju. Trzeba jednak poczekać co najmniej kilka miesięcy, aby konkretnie mówić na temat przyszłości giełdy.
- Platforma wspomina także o zbyt szybkim tempie wprowadzania na giełdę PGNiG.
- Tu nie ma żadnego pośpiechu. Przecież Komisja Skarbu Państwa przegłosowała odpowiednią uchwałę. Chcę, aby PGNiG był przejrzystą spółką, notowaną na giełdzie. skarb państwa zachowa w niej większościowe udziały. Natomiast na pewno nie sprzedam mniejszościowego pakietu PGNiG, dopóki nie zostanie przekazana skarbowi państwa spółka przesyłowa.
- Niedawno mówił Pan, że do czerwca na giełdę na pewno trafi Polmos Białystok. Czy dziś z taką samą pewnością może Pan wymienić nazwy innych spółek?
- Trzeba być konsekwentnym w działaniu, ale nie chcę składać tak jednoznacznych deklaracji. Procesy prywatyzacyjne są przecież wielowątkowe. Mogę powiedzieć, że przygotowujemy oferty Lotosu i PGNiG-u, choć nie jestem za przeprowadzeniem tych dwóch ofert równocześnie. Do KPWiG kierujemy też prospekt ZCh Police, które muszą zostać dokapitalizowane, aby móc dalej inwestować. Kolejna spółka, której papiery trafią do komisji, to ZA Puławy.
- Jaki będzie rezultat dzisiejszego głosowania?
- Przyszedłem do rządu na rok. Jestem zwolennikiem wyborów czerwcowych. Ubolewam tylko, że Sejm będzie podejmował decyzję o charakterze politycznym, a nie merytorycznym.
- Może więc lepiej samemu podać się do dymisji?
- Nie biorę takiego scenariusza pod uwagę.