Spalanie w odwrocie. Potrzebny pomysł na węgiel

Zużycie węgla w Polsce będzie stopniowo się zmniejszać. Jeżeli ma on utrzymać swoje znaczenie w polskiej gospodarce, musi być wykorzystywany inaczej niż do prostego spalania w elektrowniach.

W strukturze Krajowego Systemu Elektroenergetycznego w 2014 r. elektrownie i elektrociepłownie na węgiel kamienny stanowiły 50,9 proc. mocy zainstalowanej, a elektrownie na węgiel brunatny 24 proc. 75 proc. mocy w polskim systemie to źródła konwencjonalne.

- W takiej skali koszty, wyzwania i ogromne problemy polityki klimatycznej, którym musi sprostać energetyka oparta na węglu, przeniosą się na cały system energetyczny - mówi Herbert Leopold Gabryś, przewodniczący komitetu ds. energii i polityki klimatycznej Krajowej Izby Gospodarczej, były wiceminister przemysłu i handlu.

Reklama

Struktura produkcji wygląda jednak inaczej niż struktura mocy zainstalowanych. Wyraźnie większe jest wykorzystanie mocy z elektrowni spalającej węgiel kamienny. Po trzech kwartałach bieżącego 2015 r. z węgla kamiennego (licząc łącznie elektrownie i elektrociepłownie zawodowe), wyprodukowano 46,6 proc. energii elektrycznej, a z elektrowni "brunatnych" 33 proc. Utrzymuje się tendencja większego wykorzystywania mocy zainstalowanej na węglu brunatnym - to trwały trend ostatnich lat.

- To efekt niższych cen na rynku hurtowym energii "brunatnej". W roku 2014 (wobec 2013) nastąpił spadek produkcji energii z węgla kamiennego o 8,5 proc., co przełożyło się na zmniejszenie zużycia węgla kamiennego energetycznego. Dodajmy - w cenach wyjątkowo niskich. Obecnie cena węgla energetycznego jest niższa niż w roku 2013 i latach wcześniejszych i pewnie długo się nie zwiększy. Taki stan rzeczy musi nieść niekorzystne skutki dla górnictwa - podkreśla Gabryś.

Bloki w odstawkę

Do roku 2020 z przyczyn zużycia i trwałej utraty rentowności odstawimy z krajowego systemu nieco ponad 5 tys. MW mocy z bloków najstarszych, z grupy do 200 MW. Z kolei do roku 2030 przestanie pracować dodatkowo 6,5 tys. MW z bloków powyżej 200 MW. Te procesy dotkną przede wszystkim generację opartą na węglu kamiennym. Obecnie prowadzone inwestycje w energetyce stwarzają szansę na pokrycie ubytków do roku 2020, jednak z powodu obwarowań wynikających z regulacji unijnych wystąpią problemy z zastąpieniem jednostek wycofywanych w latach 2021-30.

Obecnie buduje się kilka bloków węglowych w elektrowniach Kozienice, Jaworzno III, Opole i Turów. Wszystkie one zostaną oddane przed rokiem 2020. Grupy energetyczne działające w Polsce nie mają poważnych planów budowy kolejnych dużych bloków węglowych.

- Sądzę, że nikt odpowiedzialny, nawet największy entuzjasta energetyki odnawialnej, nie wykreśli obrazu energetyki polskiej na najbliższe 20-30 lat bez węgla brunatnego i kamiennego - prognozuje Herbert Leopold Gabryś. - Będzie to inny udział, oparty na innych technologiach, ale nadal znaczący.

Zatem co nas czeka? Energia elektryczna będzie istotnie droższa i to już od początku lat 20. Do tego mogą wystąpić istotne problemy z bilansowaniem potrzeb krajowego systemu energetycznego i to nie tylko z przyczyn kosztów polityki klimatyczno-energetycznej UE.

Wielu ekspertów wskazuje, że energetyka węglowa, wielkoskalowa, nie ma perspektyw rozwojowych przy niskich hurtowych cenach energii oraz rosnących cenach pozwoleń na emisję CO2.

- To widać w strategiach inwestycyjnych grup energetycznych, które na rok 2020 prognozują obniżenie generacji z węgla o 8-10 proc. - uważa Marek Ściążko z Akademii Górniczo-Hutniczej. - W perspektywie roku 2030 prognozowane spadki produkcji energii z węgla są jeszcze większe. Wraz ze zmniejszeniem udziału węgla w generacji rosnąć będzie znaczenie innych źródeł - gazowych i odnawialnych. Już dziś w Polsce moc źródeł OZE wynosi ok. 6 tys. MW. W roku 2030 z węgla będziemy produkować 60-70 proc. energii.

Warto też zwrócić uwagę, że nowe bloki energetyczne będą dysponować znacznie większą - nawet o ok. 30 proc. - sprawnością, co oznacza, że do wyprodukowania tej samej ilości energii, co stare bloki, nowe jednostki będą potrzebowały mniej węgla.

- W krajowej energetyce są możliwe tylko złe albo bardzo złe rozwiązania. Dodatkowo Polska będzie przeżywać trudne chwile związane z realizacją unijnej polityki klimatycznej (szczególnie w latach 2020-30), która pośrednio zobowiązuje nasz kraj do budowy nowych bloków energetycznych oraz zmiany miksu energetycznego, bez uzależniania się przy tym od importu gazu i przy rozwijaniu OZE - przewiduje Konrad Świrski, profesor nadzwyczajny w Instytucie Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej, prezes spółki Transition Technologies.

Ponadto trzeba pilnować, żeby cena energii dla odbiorców przemysłowych i odbiorców indywidualnych nie rosła. Nie ma jednak, według Świrskiego, możliwości zrealizowania tych wszystkich założeń jednocześnie, a wypadkowa tych celów na pewno będzie bolesna.

Z węgla gaz?

W jego ocenie prawda jest dosyć brutalna - popyt na węgiel będzie malał, a jego ceny w najbliższych latach pozostaną niskie. Polskie kopalnie nie są w stanie opłacalnie eksportować węgla energetycznego, nie mogą też liczyć na wzrost zapotrzebowania ze strony energetyki zawodowej, ponieważ na pewno będzie ona spalała coraz mniej węgla. Dodatkowo trzeba ograniczać tzw. niską emisję, a więc eliminować zużycie węgla w paleniskach indywidualnych.

- W perspektywie długoterminowej nie ma najmniejszej szansy, aby utrzymać obecny poziom wydobycia węgla w Polsce, nie tracąc przy tym na jego konkurencyjności. Restrukturyzacja sektora górniczego musi prowadzić do ograniczenia wydobycia węgla, co w praktyce będzie oznaczać zamykanie części kopalń, zwłaszcza tych najbardziej deficytowych i o najgorszych warunkach pracy - prognozuje Świrski.

W tej sytuacji pojawiają się pomysły na alternatywne wykorzystanie węgla kamiennego, głównie jako surowca chemicznego. Pojawił się projekt napowierzchniowego zgazowania węgla w zakładach azotowych w Kędzierzynie.

- Pomysł ten jest dziś efektywny ekonomicznie, był efektywny 10 lat temu i będzie efektywny za 10 lat. To jest jedyna szansa, aby zagospodarować nadmiar polskiego węgla kamiennego - przekonuje Ściążko. - W Polsce mamy w nadmiarze ok. 10 mln ton węgla kamiennego rocznie. Energetyka, z uwagi na politykę klimatyczną Unii Europejskiej, będzie ograniczała zużycie węgla. Drugą korzyścią tego projektu jest substytucja importowanego gazu ziemnego poprzez zgazowanie węgla. Zagrożeniem dla tego projektu jest natomiast kwestia emisji CO2, ale jest to obszar, który można, jak się wydaje, wynegocjować z UE. W żadnych ustaleniach formalnych z UE pomysł napowierzchniowego zgazowania węgla nie jest ograniczany.

Grupa Azoty, do której należą zakłady w Kędzierzynie, i Akademia Górniczo-Hutnicza podpisały w październiku br. porozumienie o współpracy nad technologią zgazowania węgla. Prowadzone wspólnie projekty mają dotyczyć między innymi badania doboru i przygotowania węgla do zgazowania, wykorzystania go w procesach chemicznych, opracowania technologii wykorzystania żużli i popiołów otrzymanych w procesie zgazowania węgla czy warunków procesowych, energetycznych i emisyjnych zgodnych z wymogami Unii Europejskiej.

Skoro napowierzchniowe zgazowanie węgla jest opłacalne, to dlaczego tego typu projekty nie są realizowane? Według Ściążki dzieje się tak z powodu wysokiego ryzyka i braku wsparcia. Pojawia się tu kwestia wyceny ryzyka.

- Przy inwestycji wartości około 2-2,5 mld zł skala ryzyka wynosi 20 proc., czyli ok. 500 mln zł. Oznacza to, że tyle właśnie powinno wynosić wsparcie dla takiej inwestycji - ocenia Marek Ściążko.

Może być ono udzielone np. w formie nisko oprocentowanego kredytu na inwestycje lub dotacji na uruchomienie przedsięwzięcia o wysokim ryzyku. Takie mechanizmy już UE stosuje. Dla instalacji CCS wymyślono mechanizm dopłaty do tzw. kosztów nadmiarowych pokrywających koszty ryzyka biznesowego.

Marek Ściążko przekonuje, że dziś importujemy duże ilości gazu, ale nie uwzględniamy przy tym ryzyka politycznego. Gdybyśmy je wycenili, to okazałoby się, że półmiliardowe wsparcia dla projektu zgazowania nie jest wielką kwotą.

Czy nowy rząd wesprze kędzierzyński projekt, nie wiadomo. W swoim expose premier Beata Szydło mówiła, że doświadczenia kryzysu pokazują, jak ważny jest przemysł oraz wsparcie tych dziedzin i branż naszej gospodarki, które mają największe szanse rozwojowe. Wśród najważniejszych gałęzi premier wymieniła energetykę i chemię. Podobne deklaracje ze strony przedstawicieli wcześniejszych rządów padały wielokrotnie, niestety, nie przekładały się na realne działania. Czy tym razem będzie inaczej?

Dariusz Ciepiela

Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »