Spór o dziurę

Rozmowa o dochodach budżetu to już rozmowa o systemie podatkowym - ten konstruowany w Polsce od 20 lat jest ZŁY - antyrozwojowy.

Rozmowa o dochodach budżetu to już rozmowa o systemie podatkowym - ten konstruowany w Polsce od 20 lat jest ZŁY - antyrozwojowy.

Dla przypomnienia. Dziura budżetowa ma dwa wymiary. Po pierwsze dziura bieżąca a więc różnica między strumieniem wydatków publicznych ("centralnych" - budżetu państwa oraz "lokalnych" - budżetów samorządowych) ostatecznie liczona na koniec wybranego roku (np. 2010), a w trakcie roku zmienna w zależności właśnie od relacji między tymi strumieniami każdego dnia, tygodnia i miesiąca. Ta dziura to deficyt finansów publicznych albo potocznie deficyt budżetowy.

O tej dziurze Komisja Europejska utrzymuje, że - właśnie w wymiarze rocznym - nie powinna być większa jak 3 proc. produktu krajowego brutto i z surowością odwrotnie proporcjonalną do wielkości krajów upominała je za jej przekroczenie. Po drugie: dziura skumulowana, a więc suma deficytów, jakimi zamykały się budżety krajowe w przeszłości, policzone na dany moment. Np. na chwilę, kiedy czytasz teraz trzymany w ręku "Tygodnik Solidarność". Ta suma deficytów to dług publiczny.

Reklama

Żeby sprawdzić, jaka to jest kwota w tej chwili, kiedy czytasz TS, dobrze jest stanąć pod "tablicą mrugającą" zainstalowaną przez Leszka Balcerowicza w centrum Warszawy. Komisja Europejska orzekła, że jest w porządku, jeśli taki skumulowany dług policzony na koniec danego roku nie jest większy niż 60 proc. PKB wytworzonego w tym roku w danym kraju.

Dlaczego to ma być akurat 3 proc. i 60 proc., stanowiąc obok względnie liczonego poziomu inflacji dwa z trzech nominalnych kryteriów z Maastricht warunkujących wejście do strefy euro nie będziemy teraz dyskutowali. Dlaczego ma być tak samo dla każdego też nie będziemy tutaj analizowali.

Jaki jest bezpieczny dług publiczny?

Wspomnijmy tylko, że naprawdę w każdym kraju Unii w ogóle a strefy euro w szczególności jest inaczej. Zgodnie zaś z ostatnio publikowanymi danymi, w krajach strefy dług średnio biorąc dobrze przekracza 70 proc. PKB, sięgając 150 proc. dla niektórych krajów. A Japonii 200 proc. PKB. I co? Ano to, że ów dług publiczny w tych krajach to ich pasywa narodowe, tzn. źródło finansowania AKTYWÓW, KAPITAŁU JAKI POSIADAJĄ w postaci 35 proc. ludności z wyższym (prawdziwym) wykształceniem (u nas mimo "skoku" tylko 18 proc.) i infrastruktury rzeczowej, z tej jej najbardziej widoczną częścią, którą jest sieć gładkich, wygodnych autostrad i dróg szybkiego ruchu, tudzież gładkich, równych dróg lokalnych, puszczanych w trudnym terenie (jak na Masywie Centralnym we Francji albo kraina fiordów wzdłuż całej Norwegii), rozbudowany transport publiczny, np. z sieciami "metra" 100! lat temu bardziej rozbudowanymi w Londynie niż w Warszawie teraz.

Kapitał sfinansowany kiedyś deficytem (bo alternatywą mogłoby być albo nicnierobienie, albo ostre dziabnięcie dochodów podatkami) przynosi użyteczność konsumentom w tych krajach (usługi publiczne bezpłatne) nawet jak nie przynosi państwom takich dochodów, od ręki, aby nie było deficytów bieżących i aby długi od razu zniknęły. I przynosi im, dzięki uformowanemu kapitałowi ludzkiemu, lepszemu wykształceniu - zdobywanemu przecież w Europie, ale nawet i w USA głównie w szkołach i uniwersytetach publicznych - lepsze i trwałe perspektywy rozwoju gospodarczego, postępu technologicznego i w efekcie konkurencyjności ich gospodarek.

Mamy niski dług publiczny

W Polsce NIE MAMY takiego kapitału rzeczowego i ludzkiego jak w krajach, dla których średni dług publiczny wynosi 70 proc. PKB. Ale mamy NISKI dług publiczny - nie sięga 55 proc. PKB. Deficyt finansów publicznych - choć przekracza kryterium 3 proc. wymyślone przez Komisję Europejską - jest też niewysoki, jak porównać z innymi. I zawsze możemy zapytać KE dlaczego to niby mamy wysilać się na 3 proc. deficytu, gdy mamy długu 50 proc. i ogromne narosłe szczególnie po reformie Balcerowicza braki infrastrukturalne, gdy inni mają długu 70 proc. PKB (i obecnie z przyczyn nadzwyczajnych deficyty sięgające i przekraczające 10 proc. PKB).

Prosta proporcja podpowiada, że w normalnych, ustabilizowanych warunkach gospodarczych powinien być nam bezkarnie dopuszczany, jako normalny deficyt rzędu 4,2 proc., ze względu na oczywiste potrzeby zbieżności realnej, jako warunku wstępnego do samego tylko myślenia o wchodzeniu do strefy euro. Komisja jak wiadomo przejściowo nam odpuściła i zgodziła się na 4 proc. PKB deficytu bieżącego - ale niestety nie ze względu na nasze nadzwyczajne potrzeby infrastrukturalne i inne rozwojowe, ale ze względu na finansowe wspieranie prywatnych firm finansowych naszymi finansami publicznymi, co nazywane jest "kapitałową reformą emerytalną", czego NIERYNKOWY, ekonomiczny idiotyzm został dostrzeżony przez część członków rządu, ale zbyt słabych, by przełamać opór Michała Boniego, nie wiadomo (?) czyje interesy reprezentującego w RM (warto też pamiętać, że byłego TW).

Polityka zabijania wysokimi stopami procentowymi

Sezonowo, na przełomie lata i jesieni odradza się spór o dziurę budżetową, ale w tym roku doszło do takiego jego natężenia, że aż Leszek Balcerowicz połamał okulary na spotkaniu z Jackiem Rostowskim, jak pokazywały media, i wywiesił tablicę mrugającą liczbami, by wszystkich postraszyć, skutkami długofalowymi i teraz objawiającymi się przecież efektami jego polityki gospodarczej - polityki zabijania polskiej gospodarki wysokimi stopami procentowymi, tłamszenia (schładzania) rozwoju, pobudzania bezrobocia i emigracji za chlebem i takiego sterowania strumieniami finansowymi, by jak najmniej wpływało do naszych indywidualnych pracowniczych kieszeni (udział kosztów wynagrodzeń z narzutami w PKB jest taki w Polsce jak w Indiach) i do naszej wspólnej kasy państwowej - co właśnie pokazują mrugające liczby jej długu.

Bo wydatki budżetowe to połowa zagadnienia - druga to dochody. Dochody budżetu państwa polskiego są o 10-11 proc. za małe, by ich udział w PKB był podobny do średniej krajów starej Unii (ok. 39 proc. wobec 50 proc. - bo przecież Norwegii z jej 57 proc. w 2007 r. nie będę wymieniał). A więc dlatego nie starcza na całą sferę usług publicznych od wojska począwszy a na B+R (badania i rozwój) i na inwestycje infrastrukturalne o właściwym rozmachu i skali.

Rozmowa o dochodach budżetu to już rozmowa o systemie podatkowym - ten konstruowany w Polsce od 20 lat jest ZŁY - antyrozwojowy. Wzory dobre są powszechnie znane, ale u nas przemilczane, ze względu na układ doraźnych interesów odzwierciedlanych strukturą podziału miejsc w Sejmie. Przecież podziału będącego wynikiem wyborów opartych na obietnicach i mirażach roztaczanych w kampanii wyborczej. Dlatego teraz jest głośno nie o konieczności podnoszenia dochodów budżetu, nie konieczności redystrybucji obciążeń podatkowych, tak by wzrost ożywić, ale straszy się dziurą i wzywa do dalszych cięć, które tylko stłamszą gospodarkę.

Straszy się, mimo że nie ma niebezpieczeństw dla obsługi długu i nie widać ich na horyzoncie i raczej trzeba by przywrócić owe 5,4 mld zł wydatków na infrastrukturę drogową zniesione ostatnią autopoprawką premiera Tuska niż je znosić.

S. Ryszard Domański, prof. w Katedrze Polityki Pieniężnej SGH i Zakładzie Gospodarki Światowej INE PAN, przewodniczący KZ NSZZ Solidarność w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie

Tygodnik Solidarność
Dowiedz się więcej na temat: zły
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »