Strajkiem bronią praw emerytalnych
Już o północy zastrajkowali pierwsi z 750 tysięcy pracowników brytyjskich służb publicznych, broniących swoich warunków emerytalnych przed rządową reformą.
Brytyjska prasa podzieliła się ideologicznie na dwa obozy: uznający zasadność strajku i potępiający go. Konserwatywna prasa próbuje przeciwstawiać sobie pracowników sektora publicznego i prywatnego. "Daily Mail" czyni to bez ogródek: "Nie dajmy się strajkowym despotom - idźmy do pracy, niech zwycięży duch Dunkierki...".
"Daily Telegraph" argumentuje bardziej rzeczowo: strajkujący nauczyciele mogą oczekiwać spokojnej starości ze średnim funduszem emerytalnym w wysokości pół miliona funtów, a to aż 20 razy więcej, niż uzbiera statystyczny pracownik w sektorze prywatnym. Po drugiej stronie barykady, "Guardian" cytuje niepewnych wyniku starcia konserwatystów z ław rządowych oraz pewnego siebie lidera centrali związkowej TUC, Brendana Barbera: "Mamy stuprocentową determinację - wytrzymamy, aż osiągniemy sprawiedliwą ugodę"- mówi Barber.
Lewicujący "Independent" zauważa na pierwszej stronie, że jest jedna grupa pracowników publicznych, których uprawnienia emerytalne są rzeczywiście niewspółmiernie szczodre - posłowie. Aby uniknąć zarzutu hipokryzji, premier David Cameron powiedział im wczoraj w Izbie Gmin, że są oni także pracownikami sektora publicznego i powinny ich objąć dokładnie te same zmiany, które rząd proponuje innym.
Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL