"Sueddeutsche Zeitung": Niemcy lekceważyły zależność od Rosji
Gazowa polityka Władimira Putina zagraża nie tylko Ukrainie, ale i Niemcom - ocenia "Sueddeutsche Zeitung", krytykując postawę Berlina w sprawie Nord Stream 2.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Niemiecki dziennik stwierdza we wtorek (09.11), że zależność energetyczna Niemiec od Rosji to największy problem niemieckiej polityki zagranicznej. "Ta zależność jest niewątpliwa, istniała już również podczas zimnej wojny i ciągle ją lekceważono przy pomocy argumentu, że obie strony - dostawca i klient - potrzebują siebie nawzajem, dlatego muszą we własnym interesie oddzielić biznes od polityki" - pisze autor komentarza Stefan Kornelius.
Zauważa, że taka analiza tylko po części jest trafna, bo Niemcy potrzebują rosyjskiego gazu, a Rosja niemieckich pieniędzy. "Prawdą jest jednak też to, że Rosja jest gotowa zapłacić wyższą cenę za taką zależność, aby realizować inne, ważniejsze interesy. Niemcy myślą o zimie i następnej koalicji. Prezydent Rosji myśli strategicznie. Dochody są drugorzędne" - ocenia komentator.
W jego opinii Rosja "od dłuższego czasu realizuje strategię polegającą na dzieleniu UE, wyłuskiwaniu poszczególnych uzależnionych od niej państw i złamania najsilniejszej broni Europy: jedności gospodarczej". "To chroni przed nakładaniem sankcji, zwiększa strach sąsiadów i służy nadrzędnemu celowi, jakim jest utrzymanie UE i jej demokratycznych ideałów na dystans. Skłócona UE jest nieatrakcyjna dla tych wszystkich krajów, które liczą na ochronę przed Rosją poprzez stowarzyszenie czy nawet członkostwo w Unii" - pisze dziennikarz "SZ".
I dodaje, że "Niemcy są najważniejszym celem tej polityki destabilizacji, bo kraj ten ma największe wpływy w Europie i ponieważ jego społeczeństwo i polityka są podzielone, jeśli chodzi o spojrzenie na Rosję". Według Korneliusa trwające w Berlinie rozmowy koalicyjne są wykorzystywane w celu pogłębienia tych podziałów i "znów używa się gazu jako broni".
Konelius pisze, że oczywiście za problemami z dostawami gazu nie kryją się przyczyny techniczne, "ale polityczne zamiary prezydenta Władimira Putina, nazwane jasno i szczerze: gdy gazociąg Nord Stream 2 zostanie wreszcie uruchomiony, skończy się deficyt gazu". "Warunki zostały zatem postawione bez owijania w bawełnę, ale tu w kraju celowo tego nie dosłyszano, bo szantaż wymagałby trudnej decyzji: ulegamy, czy się sprzeciwiamy?" - zauważa dziennikarz "SZ".
"Zgoda na uruchomienie Nord Stream 2 jest i pozostanie najważniejszą decyzją polityki zagranicznej, odziedziczona po urzędującym rządzie federalnym. Zmusi nową koalicję bezpośrednio do zajęcia stanowiska. Ponieważ problem zbyt długo był odwlekany, to coraz słabsze są pozorne argumenty, którymi usprawiedliwia się ten układ" - podkreśla.
Przykładem "pozornego argumentu" jest tzw. reverse flow, czyli odwrócony przepływ gazu. "Ukraina i inne kraje Europy Środkowej miałyby otrzymywać gaz przez Niemcy, jeżeli Rosja zakręci im kurek. Ale gdy gazu zacznie brakować i niemieccy dostawcy energii będą kłócić się o każdy metr sześcienny, to konflikt przesunie się do Europy Zachodniej" - tłumaczy Kornelius.
"Zlepek problemów jest zatem ogromny. Kupujący jest uwięziony w sieci swoich zależności i podatności na szantaż. Sprzedający wykorzystuje sytuację bez wyjścia. Ale Niemcy nie powinny dać się szantażować, niezależnie od tego, kto rządzi krajem" - ocenia.
Zdaniem komentatora rozwiązaniem byłoby uniezależnienie się od Rosji poprzez szukanie innych źródeł dostaw i wykorzystanie alternatywnych źródeł energii, nieustępliwość przy interpretacji umów, "a na końcu polityczną decyzję o unieruchomieniu gazociągu".
Anna Widzyk, Redakcja Polska Deutsche Welle