Syrena to naprawdę zabytek
Nadgorliwa troska. Wyjeżdżając za granicę z 25-letnim zegarkiem na ręku bez stosownego pisemnego zezwolenia, można się narazić na karę pięciu lat więzienia i przepadek mienia.
Radiomagnetofon Kasprzak, zegarek Poljot, żelazko Predom, pralka Frania, samochód Syrena - to, zgodnie z polskim prawem, rzeczy bezcenne, niemalże zabytki klasy zerowej. A nawet jeśli jest w tym stwierdzeniu pewna przesada, to naprawdę niewielka. Wystarczy się przyjrzeć ustawie o ochronie zabytków i opiece nad nimi z 23 lipca 2003 roku.Według niej, zabytkiem jest wszystko, co ma 55 lub więcej lat. Poważnym zaś nań kandydatem (według ustawy wręcz murowanym) - każdy wyrób techniczny, który ma co najmniej lat 25.
A to naprawdę niewiele. W roku 2007 pod ustawę "podpadają" wszelkie obiekty techniki wytworzone już w... roku 1982. Zdaniem prawodawcy "stanowią one świadectwo minionej epoki, których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną".
A skoro tak, to należy im się szczególna ochrona. I procedura, oczywiście.Ustawa ma przecież w szczególności "przeciwdziałać kradzieży, zaginięciu lub nielegalnemu wywozowi zabytków za granicę". Z tym ostatnim wiąże się natomiast urzędnicza ścieżka zdrowia: zebranie dokumentacji (choćby paragonów), poddanie oględzinom lub przynajmniej obfotografowanie obiektu (jeśli duży i ciężko go przynieść osobiście), wniosek, czekanie na decyzję (około tygodnia) oraz opłata. Na szczęście niewielka (17 zł), ale zawsze.
- Kiedyś regułą były zakazy, a pozwolenia wyjątkiem - tłumaczy urzędnik pracujący w Dziale Opiniowania Dzieł Sztuki przy Muzeum Narodowym w Warszawie.
- Dziś jest odwrotnie. Zdecydowana większość spraw kończy się pozytywnie dla właścicieli urządzeń, czyli wydaniem przez konserwatora wojewódzkiego zgody na wywóz. Ale dla spokoju sumienia przy przekraczaniu granicy procedurę trzeba przejść.
Co jednak, gdy nastąpi odmowa? Cóż, zawsze można odwołać się do generalnego konserwatora zabytków. A potem już tylko oczekiwanie na zebranie komitetu rzeczoznawców przy Muzeum Techniki (zwykle co dwa tygodnie) i zmianę decyzji lub kolejną odmowę. Po niej zostaje pismo do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które może ostatecznie i nieodwołalnie zakazać opuszczania kraju przez nasz "zabytek".
Lecz i na to jest sposób, banalnie prosty - nie zawracać sobie głowy problemem i po prostu wyjechać z kraju. Podpowiada go nasz rozmówca. Przyznaje wprost, że rzeczami codziennego, osobistego użytku, "zwłaszcza jeśli zegarek czy biżuterię mamy na sobie, nikt na granicy nie zaprząta sobie głowy".
Rozsądne podejście, tylko po co te przepisy? No i sążniste kary.Zgodnie z artykułem 109 ustawy, za nielegalny wywóz maksymalnie grozi od trzech miesięcy do nawet pięciu lat więzienia. O finansowej nawiązce czy przepadku mienia nie wspominając. Okolicznością łagodzącą może być niewiedza, jednakże po przeczytaniu tego tekstu nie wchodzi ona w grę.
Problem jest więc poważny, zwłaszcza że do komicznych (czy raczej tragikomicznych) sytuacji na granicy niekiedy dochodzi. A więc i zawiadomień do prokuratury, zgłaszanych przez celników, przybywa.
Jan Józef Kasprzyk, rzecznik pilnującego zabytków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, przyznaje jednak, że resort nie jest świadomy ich liczby, podobnie jak tego, czy zapadły jakiekolwiek wyroki.Gdy już takowe się zdarzają, to wydają się nierozsądne. Tym bardziej że w odniesieniu do osób, które zniszczą, wyrzucą na śmietnik bądź sprzedadzą na złom wytwór techniki starszy niż 25 lat brakuje nawet podstaw prawnych do karania. Odbywa się to przecież bez żadnych procedur, załatwiania zgód czy zezwoleń i rzecz jasna - bez przykrych konsekwencji.Trudno się więc oprzeć wrażeniu, że gdzieś w tej urzędniczej nadgorliwości zagubił się prawdziwy dziś w Polsce zabytek - zdrowy rozsądek. Nie pierwszy raz zresztą, ale i - niestety - zapewne nie po raz ostatni.
Adam Mielczarek