Szybka jazda na przewozach
Przewozy w transporcie samochodowym rosną trzy razy szybciej niż kolejowe. Transport drogowy korzysta ze słabości kolejowego. Jednocześnie sam boryka się z podwyżką kosztów, wynikających z wysokich cen paliwa, z odpływem pracowników oraz ograniczeniami prawnymi, m.in. dotyczącymi czasu pracy kierowców.
Według ostatnich danych publikowanych przez GUS (za luty 2007) przewozy towarów w transporcie samochodowym wzrosły w stosunku do poprzedniego roku o ok. 17 proc. Dla porównania, według tych samych danych kolej zanotowała w tym czasie wzrost o niespełna 6 proc. Co będzie dalej?
- Przewidujemy, że w najbliższych latach będzie przewożona większa ilość towarów. Oczekujemy również, że w dalszym ciągu będą wzrastać ceny paliw oraz wynagrodzenia pracowników - uważa Piotr Kohmann, dyrektor generalny firmy logistycznej Fiege Polska.
- Obserwować będziemy także dalsze wycofywanie z eksploatacji starszej i zarazem tańszej floty. Ograniczeniem istotnie wpływającym na koszty transportu pozostanie zła infrastruktura drogowa, która powoduje, że liczba kilometrów przejechanych przez samochód w Polsce w określonym czasie jest znacznie niższa niż w Europie Zachodniej - dodaje.
- W transporcie samochodowym widać wyraźnie ucieczkę kierowców. Pojawiają się sytuacje, że samochody stoją, bo nie ma kierowców, a jeżeli są, to z kolei pojawiają się żądania płacowe, które prowadzą do niższej opłacalności - uzupełnia listę barier w rozwoju Ireneusz Gójski, prezes Trade Trans.
Natomiast, według przewoźników, pozytywny wpływ na poziom kosztów może mieć planowane wprowadzenie usprawnień w zakresie załadunków i rozładunków towaru, zwłaszcza w magazynach centralnych czy sieciach handlowych, gdzie obecnie często dochodzi do przestojów samochodów. Na obniżenie kosztów mogą wpłynąć również zapowiadane obniżki podatków, związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej. Raczej niezagrożona pozostanie przewaga, jaką transport drogowy ma nad konkurencją poruszającą się po szynach.
Tory czy asfalt
- Dla przedsiębiorstw coraz bardziej liczy się elastyczność, którą zapewnia transport drogowy, docierający wszędzie i o każdej porze. Transport kolejowy ma pod tym względem ograniczone możliwości - mówi dr Jana Pieriegud z katedry transportu SGH.
- Transport kolejowy, z uwagi na niską jakość infrastruktury przeładunkowej, nie jest w stanie zapewnić ani wymaganej elastyczności, ani terminowości dostaw, dlatego zdecydowana większość świadczonych przez nas usług opiera się na transporcie drogowym - potwierdza Piotr Kohmann.
Jego firma przewozi głównie towary konsumpcyjne, niewielkich rozmiarów, czyli przesyłki drobnicowe, zwykle nie przekraczające kilkunastu palet. W takim przypadku przewaga przewoźników drogowych nie budzi żadnej wątpliwości. Jednak i przy większych gabarytowo towarach drogowcy coraz częściej wygrywają. Na transport drogowy przypada większość spedycji organizowanej w Polsce w ostatnich latach przez M&M Militzer&Munch, mimo że dawniej proporcje te były odwrotne. Powód?
- Często zdarza się sytuacja, że na wagon czekamy na granicy nawet 2 tygodnie. W związku z tym, jeśli jest coś pilnego, po prostu jedzie samochodem - mówi Mirosław Kaczmarek, dyrektor generalny M&M.
O tym, że z tego rodzaju transportu bardziej opłaca się korzystać, oprócz ograniczeń wynikających z samej istoty transportu kolejowego, decyduje również, jego zdaniem, zupełnie odmienna sytuacja, jeśli chodzi o konkurencję na obu tych rynkach.
O ile rynek usług kolejowych nadal zdominowany jest przez PKP Cargo, o tyle w transporcie drogowym dominują małe i średnie firmy. Jest zaledwie kilka - kilkanaście firm, które mają powyżej 100 własnych samochodów, większość to firmy posiadające od kilku do kilkunastu pojazdów. Do tego dochodzą jeszcze firmy typu: "samochód z kierowcą do wynajęcia" (choć liczba tych ostatnich raczej się zmniejsza).
To wszystko powoduje, że konkurencja na tym rynku jest bardzo ostra. Sam rynek jest dość trudno precyzyjnie określić - bo większość działających na nim firm oferuje nie tyle transport, co "usługi logistyczne". Pod tym sformułowaniem może się kryć mnóstwo mniej lub bardziej rozwiniętych elementów (spedycja, usługi magazynowe, organizowanie całych łańcuchów logistycznych dla przedsiębiorstw).
Bardzo dynamicznie w ostatnich latach rozwijali się polscy przewoźnicy, specjalizujący się w przewozach międzynarodowych. Przed wstąpieniem Polski do Unii mieliśmy niespełna 30 tys. pojazdów, które miały umożliwiającą takie przewozy licencję, na koniec kwietnia 2004 roku było ich już 47-48 tysięcy, a potem liczba ta jeszcze rosła. Nie obyło się zresztą przy tej okazji i bez strat. Zdaniem Kaczmarka, w momencie wchodzenia Polski do UE branża ta przesadnie rozbudowując potencjał strzeliła sobie samobójczego gola.
- To spowodowało, że ceny spadły o 30-40 proc. Wszyscy, którzy weszli w ten biznes, musieli konkurować cenowo. Oczywiście, po wstąpieniu do UE skrócił się czas przewozów - bo nie było przestojów na granicy, ale nie spowodowało to aż tak dużych oszczędności, żeby pokryły one obniżkę ceny - mówi Kaczmarek.
Jednak wydaje się, że był to tylko chwilowy kryzys. W ostatnich dwóch latach ceny znowu poszły w górę. Być może, paradoksalnie, sprzyjały temu bardzo silne wzrosty cen paliw - był to dla firm transportowych dobry argument w negocjacjach cenowych z klientami. W sumie mimo barier, na jakie napotyka polski transport drogowy, o przyszłość chyba nie trzeba się obawiać. Prawdopodobnie poradzi sobie on równie dobrze, jeśli nie lepiej niż kolej.
Krzysztof Orłowski