Temida szybka, lecz nie skuteczna
Chuligani, włamywacze i złodzieje to rzadkość w 24-godzinnych sądach. Po pierwszym miesiącu ich działania widać, że zajmują się jedynie pijanymi kierowcami - pisze gazeta "Metro".
Sądy 24-godzinne to sztandarowy pomysł PiS wymierzony przeciwko chuliganom, drobnym złodziejom, wandalom, sprawcom wypadków i pijanym i kierowcom. Miały sprawić, że poczujemy się bezpiecznie, gdy przestępcy nabiorą przekonania o szybkiej, nieuchronnej karze. Minął miesiąc od uruchomienia szybkich sądów. Jednak Polacy nie czują się ani ciut bezpieczniej, bo przed oblicze Temidy w 90 proc. spraw trafiają... pijani rowerzyści.
- Rzeczywiście, sprawy pijanych kierowców i rowerzystów dominują wśród wniosków, jakie trafiają do nas w trybie przyśpieszonym - przyznaje Wojciech Łukawski, prezes Sądu Rejonowego Wrocław Fabryczna. W dalszej kolejności są pojedyncze przypadki znieważenia policjanta, wybryki sportowych chuliganów, utopienie psa i zamienianie metek na cenach w hipermarkecie.
Trudno winić sędziów, że zajęci są skazywaniem pijanych rowerzystów i kierowców z promilami za kółkiem. Sądzą, kogo policja złapie. A sami policjanci przyznają, że takich gagatków złapać najłatwiej. Zamiast łapać chuliganów, wykręcają się i tłumaczą, że trzeba ich długo tropić.
- Do sądów 24-godzinnych trafiają sprawy, które nie przedstawiają trudności dowodowych, sprawca jest zatrzymany na gorącym uczynku albo bezpośrednio po nim. Kiedy pojawia się konieczność wykonania dodatkowych czynności, np. powołania biegłych czy zlecenia ekspertyz, spawa musi już trafić do sądu w zwykłym trybie - odpowiada na zarzuty Danuta Wołk-Karczewska, rzeczniczka komendanta głównego policji.
Andrzej Kryże, wiceminister sprawiedliwości, przyznał w rozmowie z Metrem, że w trakcie funkcjonowania sądów 24-godzinnych mogą wyjść sprawy, które trzeba będzie zmienić. Jednak wskazuje, że w Hiszpanii obowiązują niemal identyczne przepisy. I tam w końcu przestępczość zaczęła spadać. - Liczę, że podobnie będzie u nas, oczywiście nie od razu - zapowiada Kryże.