Tomasz Prusek: ​Ceny rosną wolniej, ale problemy... szybciej

Niech nikogo nie zwiodą zachwyty nad marcowym zmniejszeniem tempa inflacji po szczycie osiągniętym w lutym. Do ulgi dla kredytobiorców i posiadaczy oszczędności jeszcze daleko, bo niestety w Polsce nadal dotkliwie przegrywamy walkę z inflacją bazową, czyli z wyłączeniem cen żywności i energii. Oznacza to, że inflacja mocno rozlała się po całej gospodarce i nie można nazywać jej wcale "putinflacją", bo - choć to niewygodne politycznie - została wyhodowana w przeważającej mierze z przyczyn krajowych, czyli np. transferów socjalnych, rządowych wydatków związanych z pandemią i zbędnego obniżenia stóp procentowej prawie do zera. Warto dodać, że problem z uporczywą inflacją bazową nie jest jedynie polski, ale właśnie u nas może okazać się szczególnie bolesny.

Wszystkie wróble na dachu ćwierkały, że inflacja w marcu wreszcie zaliczy upragnione mocne hamowanie, które będzie światełkiem w tunelu dla konsumentów i przedsiębiorców przygniecionych wzrostami cen. Pytanie brzmiało: nie "czy", ale "o ile", a politycy i ekonomiści prześcigali się w optymistycznych prognozach.  

Według wstępnych szacunków w marcu dynamika wzrostu cen obniżyła się do 16,2 proc. (licząc rok do roku) z rekordowych - w ostatnim ponad ćwierćwieczu! - 18,4 proc. zanotowanych w lutym. To mniej niż generalnie przewidywali analitycy, bo obstawiano nawet spadek lekko poniżej progu 16 proc.  

Reklama

Czy to czas na optymizm?

Warto zatem zadać sobie fundamentalne pytanie, czy jest z czego się cieszyć, skoro na razie o prawdziwej euforii nie ma co myśleć - poziom inflacji jest nadal na kompletnie nieakceptowalnym poziomie w kraju, który aspiruje gospodarczo i politycznie do odgrywania coraz większej roli w Unii Europejskiej i świecie. Odpowiedź nie jest do końca jednoznaczna, choć pewne jest, że nie można ulec propagandowemu przekazowi, że najgorsze już za nami i teraz pod hasłem szybkiej "dezinflacji" znowu będziemy najlepsi pod wieloma względami co najmniej w Europie (niestety już długo należymy do "najlepszych" pod względem inflacji, co na pewno nie jest powodem do dumy). Tym bardziej, że cel inflacyjny NBP wynosi przecież 2,5 proc. (z możliwością wahania o plus/minus 1 pkt proc.) i może przy - umownie - sprzyjających wiatrach być osiągnięty dopiero w końcówce 2025 roku, co oznacza, że mamy przed sobą kilka ciężkich lat zmagań z cenami.  

Pewne jest także to, że nie ma co liczyć na reakcję na wieści inflacyjne w postaci obniżki stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. Po serii jedenastu z rzędu podwyżek główna stopa zatrzymała się w zeszłym roku na poziomie 6,75 proc. i raczej upłynie wiele wody w Wiśle zanim ruszy w dół, bo różnica do inflacji konsumenckiej (CPI) - pomimo jej marcowego spowolnienia - pozostaje potężna i zbyt wcześnie luzowanie polityki monetarnej mogłoby przynieść katastrofalne skutki dla procesu stabilizowania cen.

Zatem na razie można stwierdzić, oczywiście z przymrużeniem oka, że na rynku kredytów, ale także depozytów, mamy do czynienia z... "małą gierkowską stabilizacją". Kredytobiorcy nie zapłacą wyższych odsetek, ale i oszczędzający na lokatach nie mają co liczyć na wyższe odsetki. To trochę tak, jakby zapanowała wojna pozycyjna między inflacją i stopami, a miliony zainteresowanych przygląda się z boku, przeklinając wysokie raty kredytów albo za niskie jak na stopę inflacji oprocentowanie lokat. Ale nawet taki stan można uznać w obecnej rzeczywistości za pozytywny, bo jeszcze gorsza była niepewność towarzysząca nam przez wiele miesięcy lat 2021/2022, kiedy kredytobiorcy bombardowani byli decyzjami o kolejnych podwyżkach stóp, a depozytariusze bezsilnie obserwowali jak ponoszą coraz większe realne straty, bo oprocentowanie lokat i większości obligacji nie dawało ochrony kapitału przez utratą wartości pieniądza. 

Zwolennikom podwyżek cen zabrano argument z ręki

Wyhamowanie wzrostu cen ma też ważny i nie do przeceniania aspekt psychologiczny dla konsumentów i przedsiębiorców. W nieco mniejszym stopniu podnoszenie cen towarów i usług można będzie tłumaczyć inflacją, skoro w potocznym rozumieniu "spada". To element ważny dla oczekiwań inflacyjnych, które kiedy wymkną się spod kontroli, a z takim zjawiskiem mieliśmy do czynienia w Polsce, nakręcają inflację, bo czyż nie lepiej kupić "dziś", skoro wszyscy trąbią, że "jutro" ma być tylko drożej?  

Idę o zakład, że pracownicy, którzy wynegocjowali podwyżki do końca marca są wygranymi, bo ci, którzy siądą do stołu z pracodawcami dopiero w kwietniu nie będą mogli już krzyknąć: "mamy rekordową inflację!", a szef będzie mieć przygotowany argument: "ale czemu chcecie tak dużo, przecież inflacja spada". Marcowe zejście z inflacyjnego szczytu jest ważnym sygnałem dla przedsiębiorców, bo łatwiej mogą mitygować oczekiwania co do żądanych cen lub płac pracowników.  

Więcej pozytywów brak

Niestety, na tym kończy się lista doraźnych pozytywów, jakie można dostrzec w inflacyjnych wieściach z marca. Co gorsza, pozostaje aktualnych wiele palących i niepokojących problemów, z których na pierwszy plan wysuwa się tzw. inflacja bazowa. To prawdziwa zmora dla gospodarki, bo wskazuje - ze względu na oczyszczenie ze zmiennych cen energii i żywności - jak bardzo inflacja rozlała się po całej gospodarce, szczególnie np. w sektorze usług. Niestety, pod tym względem nie ma dobrych wieści nawet w marcu. O ile inflacja konsumencka (CPI) spowolniła w ujęciu rocznym jak wspomnieliśmy do 16,2 proc. z 18,4 proc. w lutym, to jej bazowa "siostra" raczej pokazała na co ją stać, bo jak wynika z rynkowych głosów drgnęła w górę i mogła dojść nawet do 12,2-12,3 proc. (z 12 proc. w lutym).

Tak niepokojąco wysoki poziom inflacji bazowej oznacza, że skoro nie bierzemy pod uwagę "wojennych" skutków wzrostu cen energii i paliw, to nie ma co już mówić o "putinflacji", a ceny mamy wyhodowane na naszym podwórku przede wszystkim przez szaleńcze wspieranie prywatnej konsumpcji polityką fiskalną nawet w latach, gdy nikt nie przewidywał pandemii COVID-19 czy wojny w Ukrainie. Dla wątpiących w to warto przypomnieć, że problem z inflacją w Polsce eksplodował już na przełomie lat 2019 i 2020, gdy ceny ostro ruszyły w górę i jeszcze przed pandemią COVID-19 zameldowała się na poziomie blisko 5 proc., budząc już wtedy lęk w społeczeństwie. Zamrożenie gospodarki i konsumpcji przez pandemiczne rządowe lockdowny tylko chwilowo powstrzymało pochód cen, aby po otwarciu gospodarki - na skutek zerwanych łańcuchów dostaw i szoku z cenami energii - powrócił ze zdwojoną siłą, a rolę dopalacza odegrały skutki tragicznej wojny w Ukrainie.  

Nigdy nie było mowy u nas o jakimkolwiek zaciskaniu pasa, a wręcz przeciwnie - w podtrzymywaniu popytu za wszelką cenę widziano cudowny lek na wyjście gospodarki z recesji (mieliśmy ją w 2020 roku). Służyło temu także obcięcie w pośpiechu stóp procentowych na początku pandemii i straszenie ludzi nawet... deflacją (odwrotność inflacji), co dziś może wywoływać jedynie uśmiech litościwego pobłażania. Sprowadzenie w Polsce głównej stopy do poziomu 0,1 proc. było dolaniem oliwy do inflacyjnego ognia, który po prostu musiał wystrzelić wysokim płomieniem. W efekcie kombinacja ogromnych transferów socjalnych motywowanych czysto politycznie z najtańszym w historii kredytem i programami pomocowymi stała się idealną pożywką dla inflacji, a ze skutkami takiej krótkowzrocznej polityki gospodarczej i monetarnej musimy się zmagać dziś i przez najbliższe kilka lat. 

Polska nie jest osamotniona

Ale choć często nad Wisłą chcemy wierzyć, że jesteśmy wyjątkowi na tle Europy, a nawet świata, to trzeba uczciwie przyznać, że problem z dokuczliwą inflacją bazową nie jest jedynie na naszym podwórku, ale występuj także w wielu innych krajach i obszarach gospodarczych: od Unii Europejskiej po Amerykę. To co nas różni, to sposób reakcji na to zjawisko: podczas gdy u nas zahamowaliśmy jesienią podwyżki stóp procentowych, to gdzie indziej nadal są one systematycznie podnoszone, pomimo że równolegle i tam dynamika inflacji konsumenckiej (CPI) się obniża.  

W poprzednim miesiącu podniesiono stopy np. w USA, strefie euro czy Szwajcarii. Jak widać, determinacja do ustabilizowania cen jest tam ogromna, i to pomimo upadków kilku banków, które - wydawałoby się przynajmniej początkowo - zdejmą podwyżki stóp z agendy. A jednak lęk przed utrwaleniem się właśnie inflacji bazowej przeważył i stopy poszły tam w górę. U nas nie słychać, aby władze monetarne brały z tego przykład, pomimo że problem z inflacją bazową mamy większy niż inni.

Takie postępowanie, a w zasadzie brak reakcji, można określić jako politykę "wait and see", aby poczekać na efekty serii podwyżek stóp w miksie z nadziejami, że inflacja bazowa zacznie iść w dół niejako sama z siebie, bez ingerencji w postaci dodatkowych podwyżek stóp. Jak na razie jednak trzyma się ona mocno, szczególnie, że żywność - w przeciwieństwie do cen energii i paliw - wcale nie przestaje drożeć. O tym, kto ma rację w wybranych metodach walki z inflacją bazową (umownie: "my czy oni") przekonamy się na własnej skórze w najbliższych kwartałach.  

Podsumowując, mamy inflacyjne wieści, które świetnie nadają się na polityczne propagandowe transparenty pod hasłem "dezinflacji" i wyliczaniu zasług polityków w tym, że inflacja konsumencka (podkreślmy - liczona rok do roku) zeszła ze szczytu (liczona miesiąc do miesiąca i ona urosła). Jednak, gdy nie damy się uwieść entuzjastycznym przekazom, to pod spodem można zobaczyć wiele niepokojących zjawisk na czele właśnie z prężącą muskuły inflacją bazową, której przecież sprzyjać będzie polityczne rozdawnictwo. Wszak mamy szalenie ważny rok wyborczy i trzeba czymś "kupić" wyborców, tym bardziej, że opozycja również w tym zakresie nie ustaje w licytowaniu się z rządzącymi...  

Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny oraz prezes Fundacji Przyjazny Kraj.

(Tytuł oraz śródtytuły pochodzą od redakcji) 

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: inflacja bazowa | inflacja w Polsce | stopy procentowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »