Tomasz Prusek: Turecka ścieżka inflacji przestrogą dla Polski

Dwucyfrowa inflacja w Polsce powoduje, że konsumenci i przedsiębiorcy drżą w obawie o swoją przyszłość, bo utrata stabilności pieniądza demoluje oszczędności w złotych, także emerytalne, podważa zaufanie do państwa, zagraża inwestycjom, winduje ceny kredytów i rentowności długu rządowego.

Zawsze może być jednak gorzej, jak pokazują doświadczenia Turcji, gdzie wielka polityka rządzi monetarną - wzrost cen doszedł tam już do 70 proc.

Ósma z rzędu podwyżka stóp procentowych - tym razem o 0,75 pkt. proc. - sprawiła, że główna stopa sięgnęła u nas już 5,25 proc. Pogoń ceny kredytu za inflacją będzie jednak długotrwała, bo wyższe stopy przekładają się na hamulec inflacyjny dopiero po wielu kwartałach. To nie żadne dotknięcie czarodziejskiej różdżki, która sprawia, że inflacja robi się natychmiast proporcjonalnie niższa. To trudne decyzje w polityce monetarnej, które przyprawiają o ból głowy rzesze kredytobiorców złotowych, którzy tym bardziej mogą czuć się zawiedzeni i zszkowani rosnącymi jak na drożdżach ratami, im bardziej wierzyli w oficjalne zapewnienia, że stopy procentowe pozostaną na rekordowo niskim poziomie co najmniej do 2022 roku.

Reklama

Warto w tym miejscu przypomnieć, że na początku pandemii COVID-19 w 2020 roku obcięto główną stopę do 0,1 proc., a szef banku centralnego i premier straszyli wręcz deflacją (odwrotność inflacji). Oficjalny przekaz brzmiał wówczas, że inflacja nie jest żadnym problemem, pomimo że jeszcze przed wybuchem pandemii zaczynała się solidnie rozkręcać w Polsce. Ile warte były te przewidywania pokazała rzeczywistość - po dwóch latach mierzymy się z 12,4 proc. inflacją.

Nic dziwnego, że walka z inflacją stała się jednym z najważniejszych celów gospodarczych, ale także politycznych, bo przez dramatycznie drożejący kredyt i utratę realnej wartości pieniądza można także stracić poparcie przy urnach wyborczych. Oczywiście, Polska nie jest wyjątkiem jeśli chodzi o inflacyjny zawrót głowy, bo inflacja wybuchła także w wielkich gospodarkach: w USA wynosi 8,3 proc. i jest najwyższa od czterech dekad, a w strefie euro jest rekordowa w historii (7,8 proc.) i uderza nawet w takie potęgi jak Niemcy (7,4 proc.)

Jednak naprawdę szokujące dane napływają z Turcji, gdzie inflacja dobiła do 70 proc. Właśnie przykład turecki - jako przestrogę, choć bardziej w wewnętrznym kontekście politycznym - przywołał podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach premier Mateusz Morawiecki, wskazując że jeszcze rok-dwa lata temu był tam poziom inflacji 12-15 proc. Dlatego warto na dłużej zatrzymać się przy Turcji, aby przyjrzeć się tam polityce gospodarczej oraz monetarnej, a także opłakanym skutkom skoku inflacji. To ciekawe także z tego powodu, że Turcja w przeszłości przedstawiana była na Zachodzie jako... przykład cudu gospodarczego wschodzącej potęgi.

Brzmi znajomo? To dowód na to, że wszystko można zaprzepaścić, jeśli puści się wodze populistycznej polityce, która nie liczy się z gospodarczymi realiami, uwierzy we wszechwładne państwo rządzone twardą ręką, a niezależność banku centralnego sprowadzi się do fasady. Karty takiego państwa za każdym razem sprawdzają inwestorzy zagraniczni, którzy po utracie zaufania nie chcą kupować obligacji, albo jeśli już się decydują, to każą sobie płacić jak za zboże, kurs lokalnej waluty tonie i nie daje ona żadnej osłony krajowej gospodarce. Wspólnym mianownikiem jest eksplozja inflacji.

Turcja nie traciła zaufania zagranicznych inwestorów w ciągu pięciu minut, tylko jest to wieloletni proces, który właśnie teraz nabrał przyśpieszenia. Widać to po kursie dolara do tureckiej liry. Przez ostatnią dekadę turecka waluta wręcz utonęła w relacji do "zielonego": z 2 do 15,5 liry (a w ostatnim roku przejściowo płacono nawet ponad 18 liry). W tym czasie efektów nie przyniosła ani polityczna walka z oddolną "dolaryzacją" tureckich oszczędności, ani dość oryginalna polityka zwalczania inflacji za pomocą... obniżek stóp procentowych (główna wynosi obecnie 14 proc., po cięciach z 19 proc.), ani zmienianie szefów banku centralnego jak rękawiczki, szczególnie jeśli nie podzielali oni zdania w sprawie sprawdzonego oddziaływania polityki stóp procentowych na inflację. W praktyce, wielka władza polityczna zlała się w jedno z władzą monetarną, co ekonomiści określają mianem "superrządu", tyle, że jak się okazuje o opłakanych dla społeczeństwa skutkach.

Zagraniczni inwestorzy, którzy mieli być beneficjantami wysokich stóp procentowych, nie palą się do kupowania tureckiej obligacji, których rentowność zwiększyła się (w wypadku papierów dziesięcioletnich) z 17,4 proc. do 24 proc. w zaledwie dwanaście miesięcy! Upadek tureckiej liry i załamanie kursu obligacji to najbardziej jaskrawe dowody błędnej polityki gospodarczej i monetarnej, której nie można w Polsce powtórzyć. 

Byłaby ona katastrofalna pod względem utraty realnej wartości pieniądza nie tylko dla oszczędzających na lokatach bankowych, ale także uczestniczących w długoterminowych programach emerytalnych. Inflacja jest bowiem śmiertelnym zagrożeniem dla realnej wartości pieniędzy gromadzonych np. w pracowniczych programach kapitałowych. Przy okazji wdrażania u nas PPK często powoływano się na zbliżony pod względem konstrukcji system w Turcji, gdzie stopień partycypacji wynosił jedynie ok. 40 proc.

Znacznie większe zaufanie do systemu oszczędzania kapitałowego było w Wielkiej Brytanii czy Nowej Zelandii, gdzie wskaźnik dochodził aż do 75 proc. Jak się okazało w Polsce, pod względem partycypacji w PPK, znacznie bliżej nam do Turcji niż Wielkiej Brytanii - pomimo wzrostu zainteresowania ledwo przekraczamy poziom 30 proc. uprawnionych. 

Powód? Jeszcze zanim PPK w Polsce ruszyło, pojawiały się głosy, że stopień parcypacji będzie odzwierciedlał stopień zaufania do państwa, do jego polityki gospodarczej, stabilności i przewidywalności. Patrząc na sytuację w Turcji można dojść do wniosku, że również tam zaważyło niskie zaufanie do państwa, a rację mieli nie ci, którzy weszli do systemu oferowanego przez państwo, który wystawiony był na materializujące się ryzyko inflacyjne, ale ci, którzy woleli oszczędzać np. w przysłowiowych "twardych walutach". 

To poważne ostrzeżenie dla twórców PPK w Polsce, ponieważ i u nas inflacja jest ogromnym zagrożeniem dla realnej wartości pieniędzy gromadzonych w tym systemie. Oczywiście, wiele zależy od kwalifikacji zarządzających funduszami PPK, ale naprawdę wielkim wyzwaniem jest dogonienie zyskami dwucyfrowej inflacji. Pod tym względem także warto byłoby, abyśmy uniknęli scenariusza tureckiego, bo inflacja może zniszczyć reputację programu PPK, tak samo jak kiedyś polityka rządu PO-PSL zniszczyła w społecznej świadomości OFE. Długoterminowe oszczędzanie w lokalnej walucie ma sens, jeśli jest ona stabilna i nie traci na realnej wartości w takim tempie, jak to się dzieje teraz. Bo ważne, nie ile nominalnie zgromadzimy na kontach PPK, gdy ukończymy ustawowy wiek, ale ile będziemy mogli za to kupić.

Na przykładzie tureckim widać także, jak przez upadek kursu waluty można importować inflację w postaci dóbr i usług. Dotyczy to nie tylko surowców energetycznych, ale także żywności. W Polsce mamy ten sam problem, choć proporcjonalnie mniejszy, ponieważ złotemu - pomimo ostatnich strat - daleko do ciosów, jakie zaliczył kurs liry. Jednak dalsze osłabienie naszej waluty może być bardzo poważnym problemem.

Podwyżki stóp procentowych mogą zatrzymać spadek złotego, ale otwarte pozostaje pytanie, czy inwestorzy mimo wszystko nie będą wybierać innych rynków, aby tam przerzucić kapitał. Dlatego warto ponownie spojrzeć na rynek obligacji, skąd także dla Polski nie ma dobrych wieści. Nasze papiery są wyprzedawane, więc rosną rentowności (ceny spadają). Jeszcze 12 miesięcy temu rentowność obligacji dziesięcioletnich wynosiła jedynie 1,83 proc., a obecnie doszliśmy do 6,71 proc. To ponad trzykrotnie mniej niż porównywalnych papierów tureckich, ale trend jest niepokojący.

Na rynkach takich jak polski czy turecki obowiązuje ten sam mechanizm: zagraniczny inwestor sprzedaje obligacje w lokalnej walucie, zamienia ją np. na dolary czy euro i lokuje w innych regionach. Tracąca w ten sposób na wartości lokalna waluta jest paliwem dla inflacji. Dlatego tak istotne jest ustabilizowanie złotego i nie dopuszczenie, aby w Polsce doszło do umownej "dolaryzacji" oszczędności (pewnie działoby się to bardziej w euro), gdyż w sensie ekonomicznym wrócilibyśmy do czarnych lat PRL-u, gdy liczyła się tylko "twarda waluta". Stąd zahamowanie inflacji jest tak niezmierne ważne, a przestroga turecka warta zapamiętania, gdyż w takim scenariuszu stracilibyśmy cały dorobek trzech dekad transformacji gospodarczej.

Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny, prezes Fundacji Przyjazny Kraj
Autor felietonu wyraża własne opinie.

Zobacz również:

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: inflacja w Polsce | Turcja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »