Twardy termin, ale termin
Zamiast czerpać z majowych świąt pełną piersią - nasi decydenci głęboko się zafrasowali. Ta niewdzięczna Unia Europejska dała do zrozumienia, iż postulowane przez Polskę terminy zamykania obszarów negocjacyjnych, a zatem i naszego wejścia do UE - są abstrakcją.
Akurat dla "PB" takie sygnały z Brukseli nie są żadną nowością. Kilkakrotnie już staraliśmy się uświadomić Czytelników, iż najpierwszym możliwym terminem rozszerzenia UE jest 1 STYCZNIA 2005 r. Zreprodukowaliśmy nawet fragment załącznika nr 1 do Traktatu Nicejskiego. Ów dokument wyklucza, aby jakikolwiek nowy członek przyjęty został WCZEŚNIEJ.
Zaprawdę, najwyższy czas potulnie zaakceptować datę podyktowaną przez Unię - skoncentrować się zaś na tym, abyśmy nie wypadli z pierwszej grupy kandydackiej! Im wcześniej premier Jerzy Buzek skasuje swoje nagranie "1 stycznia 2004 r.", tym mniejszy stres czeka naszą delegację na czerwcowym szczycie UE w Geteborgu.
W ostatnich dniach najmądrzejszą kwestię unijną wypowiedział minister Władysław Bartoszewski. Po prostu przypomniał, kto w negocjacjach jest petentem.