USA liczą na Europę
Gość Pulsu Christopher R. Hill, ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce.
Rok po wydarzeniach 11 września Stany Zjednoczone wciąż walczą z terroryzmem i recesją.
W obu przypadkach liczą na międzynarodową współpracę - mówi Christopher R. Hill, ambasador USA w Polsce.
PB: Czy nie boi się Pan dzisiejszego dnia?
Christopher R. Hill: Szaleńcy, którzy zaatakowali USA rok temu, mogą to zrobić ponownie - dziś lub każdego innego dnia. Przez ostatni rok poczyniliśmy jednak ogromne postępy w egzekwowaniu prawa zarówno w USA, jak też w krajach sojuszniczych. Stworzyliśmy bardzo szeroką koalicję, składającą się z ponad 90 krajów - aresztowano ponad 2400 osób, skonfiskowano setki milionów dolarów należących do organizacji terrorystycznych. Osiągnęliśmy zatem bardzo wiele.
Z raportu ONZ wynika jednak, że w pierwszym miesiącu po atakach udało się zablokować konta osób związanych z terroryzmem, na których było 112 mln USD. Przez następnych osiem miesięcy zablokowano majątek wart zaledwie 10 mln USD. Czy walka z terroryzmem naprawdę trwa i przynosi efekty?
- Może udało się zamrozić większość pieniędzy na samym początku. Ale w hołdzie ofiarom ubiegłorocznych ataków powinniśmy wszyscy zaangażować się w tę wojnę. Dotyczy to także uniemożliwienia finansowania zakupu broni. A więc nie boi się Pan kolejnych ataków?
- Rząd mojego kraju zrobił wszystko, co mógł. Daje to pewną satysfakcję. Czy to wystarczy, by wyeliminować terror? Prawdopodobnie nie. Jeśli terroryści chcą zaatakować, zrobią to. Nie można jednak żyć w wiecznej panice, że coś strasznego stanie się dziś lub jutro.
Czy jednak wojna z Irakiem jest nieunikniona? Być może są jeszcze sposoby, by jej uniknąć?
Nie powiedziałbym nieunikniona. Ale trzeba coś zrobić z dyktatorem, który rozwija broń masowego rażenia. Prowadzenie polityki na zasadzie poczekamy, zobaczymy to po prostu brak jakiejkolwiek polityki. Możemy się nie zgadzać z naszymi przyjaciółmi i sojusznikami co do sposobu zwalczania tego zagrożenia, ale jesteśmy zgodni, że to zagrożenie istnieje i trzeba sobie z nim poradzić.
Rok temu, kilka dni po atakach, wydawało się, że nie mogą one poważnie zaszkodzić amerykańskiej gospodarce. Ale okazały się wstępem do kolejnych wydarzeń: ujawnienia oszustw księgowych, co przyniosło falę bankructw, spadek zaufania inwestorów i przeceny na giełdach. Recesja się nie skończyła. Co dalej?
-Te wydarzenia nie mają związku z atakami 11 września. W rzeczywistości ich przyczyny leżą w dużo odleglejszej przeszłości. Rynki giełdowe zniżkowały, bo musiało dojść do stabilizacji po boomie internetowym lat 90. Także problem jakości zarządzania spółkami ma prapoczątki przed atakami.
Co do recesji, to nie wierzę w teorię, że wkrótce zacznie się jej druga fala. Gospodarka amerykańska rozwija się, choć nie tak szybko, jak liczyliśmy. Udało się jednak oprzeć kryzysowi. Myślę, że działania naszego banku rezerwy federalnej będą wystarczające, by utrzymać wzrost gospodarczy.
Jak wydarzenia 11 września zmieniły podejście Amerykanów do prowadzenia biznesu?
Nie wiem, czy naprawdę coś się zmieniło. Wszyscy są bardziej świadomi wymogów bezpieczeństwa. Wzrosła też skłonność do redukcji kosztów. Nie mamy jednak sygnałów, że spadła wartość inwestycji amerykańskich na świecie.
Czy Stany Zjednoczone poradzą sobie w wyjściu z recesji bez innych państw? Ostatnie spory związane z cłami na import stali poróżniły je niemal z całym światem, także z Unią Europejską.
Gospodarka amerykańska jest silnie zintegrowana ze światową. Wprowadzenie ceł na import stali było spowodowane dramatyczną sytuacją naszych hut. W tej sytuacji rząd musiał coś zrobić. W przyszłości nasz sektor stali musi być mniejszy niż obecnie. Wprowadzenie ceł rzeczywiście wywołało napięcia w kontaktach handlowych. Ale chociaż USA potrzebują Europy, nie zapominajmy o tym, że Europa także potrzebuje amerykańskiego rynku.
Ale nieporozumienia gospodarcze mogą mieć przełożenie na politykę. Wojnę USA przeciw Irakowi poparła tylko Wielka Brytania. Udziału w niej już odmówiły Niemcy, Francja i Kanada.
Chodzi tu bardziej o kwestie prawne, sam sposób przeprowadzenia ataku. Niestety, ta dyskusja przesłania najważniejszą kwestię - niebezpieczeństwo, że Irak zdoła zbudować broń masowego rażenia. Większość krajów widzi to zagrożenie, jednak różne są opinie, co z tym zrobić. Nie można udawać, że nie ma problemu. Czekanie tylko pogorszy sprawę. Także w przypadku dyktatora, którym jest Saddam Husajn. To nie jest rozsądna polityka. To okazanie słabości, przyznanie się, że nie jesteśmy przygotowani, by podjąć odpowiednie kroki.
- Czy jednak Stany Zjednoczone nie zostały opuszczone przez dotychczasowych sojuszników?
Nie. Myślę, że gdy tylko zrozumieją, co nam grozi, wspólnie z nami będą zwalczać zagrożenie.
Czy liczy Pan, że przekona ich czwartkowe wystąpienie prezydenta George'a W. Busha w ONZ?
- Nie wiem, co powie prezydent Bush. Kiedy jednak inne kraje zobaczą dowody, którymi dysponujemy - a świadczą one o tym, że Saddam Hussajn kupuje materiały do budowy broni masowego rażenia - przekonają się do naszych planów. Nie chcemy chować głowy w piasek, bo może stać się coś strasznego.