W oczekiwaniu na kolejne spektakularne dramaty

Ogłoszenie upadłości przez WorldCom nie było dla nikogo zaskoczeniem. Odkąd okazało się, że amerykański gigant telekomunikacyjny "zgubił" w księgach 4 mld USD, sprawa była przesądzona.

Ogłoszenie upadłości przez WorldCom nie było dla nikogo zaskoczeniem. Odkąd okazało się, że amerykański gigant telekomunikacyjny "zgubił" w księgach 4 mld USD, sprawa była przesądzona.

Sekwencję zdarzeń znaliśmy już z pierwszego w tym roku spektakularnego upadku amerykańskiej korporacji energetycznej Enron, od której wszystko się zaczęło. Wszystko, czyli ciąg zdarzeń określany jako kryzys zaufania inwestorów do największej gospodarki świata. Geneza zjawiska jest bowiem inna.

Tak naprawdę na początku historii, której kolejny akt obserwujemy właśnie za oceanem, są pieniądze. Duże pieniądze, które wraz ze wzrostem zamożności amerykańskiego społeczeństwa pojawiły się w tamtym systemie finansowym, czy to w postaci funduszy inwestycyjnych sensu stricte, czy też funduszy emerytalnych. Zgromadzone w nich astronomiczne kwoty stanowiły dla zarządzających nie lada wyzwanie - jak je zainwestować, by jak najwięcej zarobić, i przyciągnąć nowych klientów. To tu pojawili się menedżerowie-wizjonerzy, którzy faszerowali zarządzających funduszami swoimi planami niekończącego się rozwoju i wzrostu. Zarządzający uwierzyli, spółki emitowały nowe akcje, a ich cena szybko rosła. Na tyle szybko, że już dawno przestała odzwierciedlać jakiekolwiek fundamenty.

Reklama

Menedżerowie wiedzieli o tym doskonale. Zdawali sobie też jednak sprawę, że albo będą podtrzymywać trend, albo pójdą na dno. No więc podtrzymywali - to próbując dozwolonych prawem sztuczek księgowych, w końcu zaś po prostu oszukując. Piramida zaczęła się walić od Enronu, choć od razu wiadomo było, że to tylko wstęp. Skoro zaś temat tzw. kreatywnej księgowości (choć bardziej na miejscu byłby termin księgowych oszustw) stał się popularny, tylko kwestią dni było znalezienie przez nadzwyczaj skutecznych amerykańskich dziennikarzy kolejnych przypadków enronitis. Jednak mówienie, że zaraza się rozszerza, nie oddaje sedna problemu. Zaraza rozszerzyła się dawno temu, dziś znajdujemy tylko kolejne na to dowody.

Z tej konstatacji wynika smutny wniosek - to jeszcze nie koniec. I nie chodzi tylko o największe spółki notowane na amerykańskich giełdach, ale cały współczesny, globalny rynek finansowy, z polską giełdą włącznie. To, że w Polsce nie mieliśmy jeszcze do czynienia z aferami na miarę upadku WorldCom czy Enrona nie świadczy bynajmniej, że GPW jest od nich wolna. Rachunek prawdopodobieństwa podpowiada jedno - w Polsce czy w Europie trudniej po prostu dotrzeć do dowodów na istnienie enronitis. Ale nie uwierzę, że jesteśmy od tej zarazy wolni.

Najważniejsze więc w kontekście upadłości WorldCom jest pytanie o przyszłość. Do niedawna skłaniałem się ku twierdzeniu, że siła amerykańskich pieniędzy jest tak duża, że nie sposób wycofać ich w ciągu kilku tygodni ze wszystkich inwestycji, z olbrzymią w końcu stratą. Powoli zaczynam jednak wierzyć w prezentowaną przez Piotra Kuczyńskiego wizję globalnego kryzysu na miarę tego z lat 30-tych XX wieku. Na pewno taki scenariusz samooczyszczenia się gospodarki byłby na miejscu z ekonomicznego punktu widzenia - przetrwają tylko firmy o naprawdę zdrowych fundamentach. Ale aż strach pomyśleć o milionach indywidualnych dramatów ludzi, którzy całą swoją przyszłość powierzyli ekspertom od nadmuchiwania spekulacyjnych baniek.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: dramaty | upadłości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »