Węgiel wraca do łask. Tak firmy bronią się przed wstrzymaniem produkcji
Strach przed niedoborem gazu na rynkach zachodniej Europy w najbliższym sezonie grzewczym skłania część firm produkcyjnych, głównie w Niemczech, do przechodzenia z błękitnego paliwa na węgiel. Zabezpieczają się one w ten sposób przed przerwami w produkcji, które mogłyby nastąpić, gdyby odcięto je od gazu. Wyzwań jest jednak sporo, z szokiem logistycznym na czele. Porty północnej Europy są zatłoczone, tworzą się do nich kolejki. Problemem są też ceny - węgiel pozostaje drogi, rosną ceny praw do emisji CO2.
W Europie szereg spółek, szczególnie przemysłowych i chemicznych, próbuje przestawić się na węgiel. Wcześniej przechodziły z węgla na mniej emisyjny gaz, obecnie widoczny jest trend w drugą stronę. Dzieje się tak zwłaszcza w Niemczech, tamtejsze firmy zimą mogą zostać odcięte od dostaw gazu, władze będą bowiem robić wszystko, by surowca nie zabrakło w gospodarstwach domowych.
Chemiczny BASF, największy przemysłowy odbiorca energii w Niemczech, szykuje plan awaryjny dla oddziału w Ludwigshafen. Zakłady firmy mogą pracować, dopóki podaż gazu nie spadnie poniżej 50 proc. maksymalnego zapotrzebowania fabryk na ten surowiec. W grę wchodzi zastępowanie błękitnego paliwa ropą naftową. Jeśli jednak podaż spadnie znacznie poniżej 50 proc. w dłuższym okresie, nie uda się uniknąć wstrzymania produkcji.
Lanxess, producent specjalistycznych chemikaliów, opóźnia likwidację elektrowni węglowych, które nadal eksploatuje w swoich niemieckich zakładach w Leverkusen i Krefeld, mimo że oznaczałoby to wzrost śladu węglowego w produktach firmy.
Firma Kelheim Fibre, producent włókien wiskozowych używanych do wyrobu produktów higienicznych, rozważa dostosowanie swojej elektrowni gazowej do opalania pochodnymi ropy naftowej.
Także niemiecka grupa chemiczna Evonik Industries zapowiedziała, że zmniejszy zużycie gazu. - Zastępując gaz ziemny LPG i kontynuując eksploatację elektrowni węglowej możemy całkowicie zrezygnować z dostaw gazu ziemnego w naszym największym niemieckim zakładzie w Marl, bez żadnych znaczących ograniczeń w produkcji - mówił dyrektor generalny Christian Kullmann. Firma testuje wykorzystanie LPG w instalacjach i zabezpiecza dostawy węgla dla swojej elektrowni węglowej w Marl, która pierwotnie miała być zamknięta w tym roku. Spółka oznajmiła, że będzie dążyć do zapewnienia ciągłości działania jednostki węglowej także po 2022 r.
- Niektóre firmy nadal mają instalacje, które mogą wykorzystywać paliwa alternatywne, takie jak olej opałowy lub węgiel. Jednak według naszych szacunków tylko 2-3 proc. zużycia gazu w branży można zastąpić w ten sposób. To nie wystarczy, by rozwiązać problem, przed którym stoimy - ostrzega jednak Jörg Rothermel z VCI, organu handlowego niemieckiego przemysłu chemicznego.
Sytuacja jest skomplikowana również ze względu na koszty. Przestawienie procesów produkcyjnych w niektórych przypadkach wymaga dodatkowych inwestycji, poza tym drogi pozostaje sam węgiel. Jego ceny w portach ARA w spocie kosztują ok. 340 dol. za tonę, podczas gdy rok wcześniej było to 143 dol. za tonę. W kontraktach rocznych utrzymują się powyżej 200 dol. za tonę.
- Od półtora tygodnia obserwujemy delikatną przecenę węgla, na co wpływ miał m.in. spadek cen ropy ze 120 dol. za baryłkę do poniżej 100 dol. Jednak do zimy ceny węgla będą utrzymywać się na wysokich poziomach, ok. 300 dol. w spocie. Podbijać je będzie drogi gaz, na którego notowania wpływają działania podejmowane przez Rosję - ocenia w rozmowie z Interią Jakub Szkopek, analityk Erste Securities Polska.
Analityk podkreśla, że powrót do węgla powoduje wzrost popytu na uprawnienia do emisji CO2. Firmy kupują je częściej nić dotychczas, co przekłada się na wyższe ceny certyfikatów. O ile w drugiej połowie lipca kosztowały ok. 75 euro za tonę, o tyle już obecnie trzeba za nie płacić 85 euro.
Kolejnym wyzwaniem jest logistyka. Po wybuchu wojny na światowych rynkach zapanował chaos. Skomplikowało się wszystko - szlaki dostaw surowców, żywności, ale też materiałów i produktów. Sankcje nakładane na Rosję wymogły uruchomienie dostaw rozmaitych towarów z innych niż dotychczas kierunków. Z kolei sama Rosja musiała szukać nowych rynków zbytu, zmieniając trasy wysyłanych dóbr.
Europa kupuje gaz od nowych dostawców, próbując uniezależnić się od Rosji. Nie ma zresztą wyjścia, bo przez Nord Stream 1 płynie już tylko 20 proc. wolumenów, które Moskwa dostarczała tą droga na Stary Kontynent. Od sierpnia obowiązuje też embargo na rosyjski węgiel. Kraje zachodnie starają się pozyskać opał od alternatywnych dostawców. Także Polska kupuje węgiel w odległych regionach - w Afryce, Kolumbii, Ameryce Północnej czy Australii. Rosjanie z kolei próbują przekierować eksport swoich towarów do Indii, Chin i krajów azjatyckich.
- Zwiększa się ilość transportowanych drogą morską wolumenów, wydłuża się czas transportu, tymczasem flota jest wciąż ta sama. Północnoeuropejskie porty - Hamburg, porty ARA - mocno się korkują. Mamy kolejny szok logistyczny na świecie, dostawy są zaburzone - mówi Jakub Szkopek.
Do tego dochodzą lokalne przeszkody. I tak na przykład w Niemczech wysycha Ren, rzeka ma poniżej 0,5 m głębokości. Firma Uniper informowała ostatnio, że nie jest w stanie dostarczyć węgla do swojej elektrowni nad Renem dotychczasową trasą - do tej pory woziła surowiec barkami. Koncern próbuje przestawić się na transport drogowy, ale to spore wyzwanie.
Także w Polsce pojawiają się problemy, począwszy od możliwości przeładunkowych portów nad Bałtykiem po dalszą dystrybucję surowca w głąb kraju. Tym bardziej, że poprzez nasze porty próbują się zaopatrywać także Czechy, Słowacja i Węgry. W dodatku przez terytorium Polski eksportowane są częściowo zboża z Ukrainy, co dodatkowo komplikuje sytuację.
Wyzwaniem jest też czas. Jakub Szkopek wyjaśnia, że o ile z Rosji statek płynął bezpośrednio do portów na Bałtyku kilkanaście dni, z Australii płynie już dwa miesiące do portów ARA, a trzeba przecież do tego doliczyć kolejny miesiąc na rozładowanie towaru na inne jednostki i dostarczenie go do portów nadbałtyckich.
Tymczasem porty w północnej Europie się "korkują". Zatłoczenie w części z nich osiąga poziom krytyczny. Natłok jednostek do rozładowania w połączeniu ze sporami pracowniczymi, brakiem siły roboczej i okresem wakacyjnym prowadzi do poważnych problemów w logistyce. Operatorzy apelują do klientów, by odbierali kontenery tak szybko, jak to możliwe po rozładunku, co ma usprawnić pracę portów. Do tego dochodzi ograniczona dostępność transportu kołowego w wielu krajach, utrudniająca dalszy przepływ towarów.
Problemów nie brakuje, można się spodziewać, że będą się one dalej nasilać. Im bliżej sezonu grzewczego, tym bardziej będzie nerwowo. W ostatnim czasie kryzys goni kryzys, wydawało się, że po pandemii przyjdzie chwila wytchnienia. Nic bardziej mylnego - wojna w Ukrainie przekreśliła nadzieję na stabilizację. Europę czeka kolejna trudna zima.
Monika Borkowska