Wieczerzak już siedzi - kto będzie następny?
Pojęcie "republika bananowa" wzięło się co prawda rzeczywiście od bananów, ale już dawno oderwało się od źródłosłowu na rzecz eufemistycznego określenia kraju nieprzewidywalnego, skorumpowanego, słowem kraju w którym wszystko jest możliwe.
Jeżeli tak, to wyczerpujemy tę definicję aż z naddatkiem. I chociaż mówi się że trudno być prorokiem we własnym kraju, to proroków też mamy pod dostatkiem. Ot chociażby Jarosław Kaczyński, autor słynnego zawołania "Teraz k... my", czy grupa VOX, jeszcze z Ryszardem Rynkowskim w składzie, która wyśpiewywała "Bananowy song", a sam Rynkowski pił "za błędy na górze".
Coraz mniej nam jednak do śmiechu a coraz bliżej do płaczu i z rosnącym przerażeniem obserwujemy rozwój sytuacji w naszym rządzie i jego okolicach. W korytarzach sejmowych, w urzędach, na ulicy najczęściej zadawane jest pytanie: kto następny? W starym i zresztą dosyć kiepskim dowcipie mówiło się, że ludzi można podzielić na trzy grupy: tych co siedzieli, siedzą lub będą siedzieć. Ale nikt chyba nie przypuszczał, że ten dowcip należy traktować tak dosłownie. Teraz przyszła kolej na Grzegorza Wieczerzaka, ale ponieważ mówiło się Wieczerzak a myślało Jamroży (i odwrotnie), to na miejscu tego ostatniego też nie spałbym spokojnie.
Korupcja była od zawsze i pewnie będzie zawsze, co nie znaczy, że nie należy z nią walczyć. W najnowszym wydaniu jako pierwszy wydał jej walkę wojewoda śląski Marek Kempski. Kto mieczem wojuje od miecza ginie - i Kempski zginął bardzo szybko. Być może dlatego, że miał słaby wzrok i nie widział co się wyprawia w jego i sąsiednich gabinetach podległego mu urzędu. A później już poszło. Prawdziwy rozkwit walki z korupcją mamy jednak w ostatnich miesiącach i tygodniach. Grzegorz Wieczerzak już siedzi (martwił się Władysław Jamroży i Andrzej Chronowski), siedzi asystent ministra Szeremietiewa , a sam minister stracił do niego zaufanie i też się martwi, odpoczynku na przymusowym urlopie raczej nie zażywa minister Tomasz Szyszko i jego otoczenie. Już mówi się o bliskich związkach z mafią jednego wyższych urzędników ministerstwa skarbu - pewnie niebawem dowiemy o co i o kogo chodzi. Zapowiadane są dalsze atrakcje i wątki.
A wszystko odbywa się w scenerii iście jak z filmu kryminalnego. Co prawda bardziej czeskiego niż prawdziwego filmu akcji, bo nagromadzenie wątków, postaci i scen jest takie, że w kinie czy przed telewizorem już dawno przestalibyśmy wiedzieć o co chodzi. Ale są i promy, samoloty, helikoptery, komandosi, szybkie samochody, gubienie ogonów. Jeszcze pod jednym względem "znajomi królika" wyróżniają się znacząco z tłumu. Jeden ma cztery paszporty, drugi, co prawda, tylko jeden, ale może o kolejnych po prostu jeszcze nie wiemy. Prawdziwe wielonarodowe towarzystwo - jak z filmów o Bondzie. Tylko drobiazg: z milionem dolarów na koncie bardzo szybko można załatwić sobie obywatelstwo praktycznie każdego kraju - no może jedynie z brytyjskim nie byłoby tak łatwo.
Zdumiewa jeszcze w tym wszystkim omnipotencja premiera Buzka - on wszystko wiedział i nic nie jest w stanie go zaskoczyć. O wojewodzie Kempskim - wiedział, o ministrze Szeremietiewie - był informowany, o ministrze Szyszko - słyszał pogłoski i zawiadomiła go rodzima partia ministra, o Wieczerzaku wiedzieli wszyscy, więc premier pewnie też. Jak to jest więc możliwe, że pan premier wiedział, ale nie powiedział? Jak to jest wreszcie możliwe, że wszystkie te afery wychodzą na światło dzienne dopiero teraz, przecież nie zaszły żadne nowe okoliczności a większość wydarzeń miała miejsce wiele miesięcy czy wręcz lat temu. A może jednak zaszły nowe okoliczności: ktoś zwinął parasol. Bo nawet dziecko w wieku przedszkolnym nie uwierzy chyba, że ci panowie działali wyłącznie na własną rękę. Rodzi się brzydkie podejrzenie, że dopóki dzielili się i płacili na różne stowarzyszenia hodowców kanarków (przepraszam kanarki) wszystko było w porządku, gdy przestali - mleko się wylało. Kto będzie następny?