Wiecznie pod kreską
W roku 2010 rodzina z jednym dzieckiem, której żywiciel zarabiał pensję minimalną, mogła jedynie egzystować na poziomie najniższego minimum, wyznaczającego dolny próg ubóstwa. Rodzina z dwojgiem dzieci nie osiągała nawet minimum egzystencji.
Dziś płaca minimalna w Polsce to 1386 zł brutto, czyli 1032,34 na rękę. Tyle najmniej można zapłacić pracownikowi uwzględniając wszelkie składniki jego wynagrodzenia (np. dodatki za staż lub warunki pracy, premie, nagrody, wynagrodzenie chorobowe). Ilu pracujących ma dochody na takim poziomie?
Według GUS w grudniu 2009 r. minimalne wynagrodzenie za pracę pobierało 313 596 osób. Ale w tych statystykach nie uwzględnia się firm, które zatrudniały 9 lub mniej niż 9 pracowników. Dlatego wielkość ta jest zaniżona, bo naiwnością byłoby przypuszczać, że w owych mikroprzedsiębiorstwach każdy zatrudniony zarabiał powyżej ustawowego minimum.
Jak tłumaczyła prof. Zofia Jacukowicz, płaca minimalna powinna być ekwiwalentem za pracę prostą i lekką. Pod tym względem w Polsce teoria bardzo rozmija się z praktyką - wszak trudno np. za taki rodzaj pracy uznać pracę w handlu, a tam, zwłaszcza w regionach, gdzie płace w ogóle są najniższe, np. w Lubelskiem, ekspedientka rzadko zarabia więcej niż ustawowe minimum.
Płaca minimalna powinna też zapewnić niezbędne środki utrzymania, taka jest jej rola społeczna. Przy czym przyjmuje się, że chodzi nie tylko o utrzymanie pracownika, lecz o to, by on mógł z tej pensji utrzymać rodzinę. Czy polska płaca minimalna to zapewnia? Jeśli tak, to na jakim poziomie?
Na pewno nie na minimalnie godziwym - generalnie niskim, ale takim, który pozwala nie tylko przeżyć, lecz choć śladowo uczestniczyć w kulturze, zadbać o wykształcenie dzieci, wypoczynek, czyli na poziomie minimum socjalnego. Minimum socjalne szacowane od 1981 r. w Instytucie Pracy i Spraw Socjalnych (regularne jego wyliczanie było jednym z postulatów Solidarności) w roku 2010 wynosiło bowiem dla rodziny z jednym dzieckiem (od 4 do 6 lat) 2354,02. Dla rodziny z dwojgiem dzieci (jedno starsze, 13-15-letnie, drugie młodsze 4-6 lat) - 3018,57.
Skoro więc płaca minimalna nie pozwala żyć na poziomie cywilizacyjnym XXI wieku, to na jakim? Eksperci z IPiSS wyliczają też inne kryterium - minimum egzystencji, zwane niekiedy minimum biologicznym. Zakres i poziom zaspokajania potrzeb według tego kryterium wyznacza granicę, poniżej której następuje biologiczne zagrożenie życia oraz rozwoju psychofizycznego człowieka.
Wyliczając więc jego tzw. koszyk, bierze się pod uwagę tylko te towary i usługi, które umożliwiają przeżycie, nie uwzględnia się potrzeb związanych z kulturą, wypoczynkiem, transportem czy łącznością. Minimum egzystencji dla gospodarstwa domowego z jednym dzieckiem od 4 do 6 lat w roku 2010 wynosiło 1145,64 zł.
Pensja minimalna w tym czasie to 1317 złotych. Rodzina, w której pracowała tylko jedna osoba, tyle właśnie zarabiając (plus dodatek na dziecko i zwrot podatku), mogła więc egzystować jedynie na tym najniższym poziomie.
Rodzina z dwojgiem dzieci nawet tego nie osiągała, bo minimum egzystencji w tym przypadku to 1607,93. Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, odsetek pracowników żyjących w rodzinach, w których poziom wydatków był niższy od minimum egzystencji, wyniósł w 2010 roku 12 proc.
Płaca minimalna to w perspektywie głodowa emerytura - bo jej wysokość wprost zależy od tego, ile na nią odłożymy ze składek. Ci, którzy otrzymują takie świadczenia, bardzo często są klientami pomocy społecznej. Na pomoc dzieci na ogół nie mogą liczyć, bo minimalne zarobki rodziców nie pozwalają na dobre wykształcenie dzieci, więc i na perspektywę dobrze płatnej pracy. I tak koło się zamyka.
Niepodwyższanie płacy minimalnej oznacza więc reprodukowanie biedy i utrwalanie społecznego wykluczenia.W krajach zachodnioeuropejskich płaca minimalna jest też narzędziem hamującym rozwarstwienie społeczne. A ono i u nas staje się coraz bardziej znaczące. W roku 2010 gospodarstwa domowe 20 proc. najbogatszych Polaków skupiło prawie 42 proc. dochodów wszystkich badanych przez GUS gospodarstw. Tzw. dochód rozporządzalny wyniósł w nich 2495 złotych na osobę i był 6 razy wyższy niż dwudziestu proc. gospodarstw najbiedniejszych.
Wysokość najniższego wynagrodzenia wpływa też na wszystkie świadczenia naliczane na jego podstawie. Kiedy ono rośnie, rosną też np. dodatki za pracę w nocy, wynagrodzenie za przestój, odprawa dla zwalnianych z powodu likwidacji stanowiska lub upadku firmy, odszkodowanie za dyskryminację i mobbing, zasiłek chorobowy.
Będą też więcej zarabiać ci, którzy zaczynają karierę zawodową, bo ich wynagrodzenie w pierwszym roku pracy nie może być niższe niż 80 proc. wysokości płacy minimalnej. Pracodawca zatrudniający ze skierowania osobę bezrobotną otrzyma wyższą refundację.
Każde podwyższanie płacy minimalnej budzi sprzeciw pracodawców. Ich koronne argumenty to wzrost cen wytwarzanych produktów, a więc spadek konkurencyjności firm i wzrost bezrobocia (bo pracodawców nie będzie stać na zatrudnianie tak "wysoko" opłacanych pracowników).
Tymczasem, jak wynika z raportu "Saratoga HC Benchmarking" opublikowanego przez PricewaterhouseCoopers (badanie prezentuje dane za 2009 rok), w Polsce z każdej złotówki zainwestowanej w pracownika jego szef odzyskuje przeciętnie 1,56 zł (średnia dla Europy to 1,17, w Stanach Zjednoczonych 1,43 zł. Tylko w Rosji pracodawcy osiągają lepsze wyniki - 1,87).
Dlaczego nasi przedsiębiorcy mają tak wysokie stopy zwrotu? Bo ich nakłady na pracę, a więc i na pensje pracowników, są niewysokie. Jak można się dowiedzieć z cytowanego raportu, polskie firmy zamroziły place; podczas gdy w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych przeciętne wynagrodzenia mimo kryzysu konsekwentnie rosły od 2007 r.
A co do bezrobocia, to w analizie funkcjonowania minimalnego wynagrodzenia w Polsce, sporządzonej przez prof. Jacukowicz w 2007 roku, nie stwierdzono zależności pomiędzy wysokością minimalnego wynagrodzenia ani wysokością płacy przeciętnej a sytuacją na rynku pracy. Do podobnych wniosków doszli wcześniej badacze z USA i powołana w W. Brytanii, po wprowadzeniu na Wyspach płacy minimalnej, specjalna komisja monitorowania skutków tej decyzji.
rozmowa z prof. Jerzym Żyżyńskim z Uniwersytetu Warszawskiego
- Zdaniem wielu ekonomistów, płaca minimalna, a już na pewno każdy jej wzrost, szkodzi gospodarce. Tłumaczą tak: wyższe płace powodują wzrost kosztów, wzrost kosztów przekłada się na wzrost cen, wzrost cen powoduje spadek popytu i w efekcie sprzedaży. Jest tak?
- Nie. Twierdzenie, że płaca minimalna szkodzi gospodarce wynika ze słabego wykształcenia ekonomicznego tych, którzy tak mówią. Podstawą rozwoju gospodarczego jest popyt. Niska płaca minimalna powoduje osłabienie popytu, osłabienie popytu jest osłabieniem koniunktury. Przeciwnicy podnoszenia płacy minimalnej widzą w tym tylko koszt, w ogóle patrzą na płace wyłącznie pod tym kątem.
- To jest perspektywa kraju kolonialnego. Kolonialiście potrzebna jest tania siła robocza, bo produkuje po to, by produkt wywieźć z kraju, a nie po to, by zaspokajać potrzeby tubylców. W Polsce znaczna część gospodarki została przejęta przez koncerny zagraniczne, które, siłą rzeczy, są zainteresowane obniżaniem, nie podnoszeniem płac.
- Więc ci, którzy propagują tezę o wysokich kosztach pracy, faktycznie dezinformują społeczeństwo, działając w interesie grup, które są zainteresowane niską ceną pracy w Polsce, po to, by nadwyżkę wytransferować do swoich krajów macierzystych.
- Natomiast z perspektywy kraju normalnie się rozwijającego, ludzie muszą zarabiać - po pierwsze po to, by wydawać pieniądze na zakup dóbr produkowanych przez krajową gospodarkę. Koszt pracy jest źródłem popytu - to, co ludzie zarobią, to wydają. Ponadto wyższe płace to wyższe wpływy podatkowe, silniejsze państwo.
- W Polsce najmniej pieniędzy do budżetu wpływa z podatku CIT, czyli od zysków przedsiębiorstw. Wobec tego, z punktu widzenia budżetu państwa, i wszystkich pracujących w sferze budżetowej, wyższe wpływy podatkowe, i to zarówno z podatków pośrednich jak i bezpośrednich, będą wtedy, kiedy Polacy będą mieli wyższe dochody.
- Rząd chce od stycznia 2012 roku płacę minimalną podnieść do 1500 złotych brutto. To nie zrujnuje polskiej gospodarki?
- Oczywiście, że nie. Mało tego, płaca minimalna powinna jeszcze bardziej wzrosnąć. Polska ma jeden z niższych wskaźników udziałów kosztów pracy związanych z zatrudnieniem, ok. 36 proc., podczas gdy najwyższe są w Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych - ok. 60 proc., a w krajach europejskich normą jest ok. 50 proc.
- Przeciwnicy podnoszenia płacy minimalnej podnoszą jeszcze jedno - to, że wzrosną też inne świadczenia z nią powiązane, np. dodatek za pracę w porze nocnej, wysokość odprawy dla zwalnianych w ramach zwolnień grupowych, odszkodowań za mobbing czy dyskryminację itp.
- Na te koszty trzeba popatrzeć nie tylko z punktu widzenia pojedynczego przedsiębiorcy, lecz także z punktu widzenia skutków dla gospodarki - czyli jako ostatecznie wydatków pracowników. Jak powiedziałem, każdy koszt jest czyimś dochodem, dochód to jest wydatek, a wydatki konsumentów to ostatecznie zyski przedsiębiorstw, a dla gospodarki istotne są oczywiście te realizowane na rynku krajowym.
- A czy to prawda, że każda podwyżka płacy minimalnej powoduje zwolnienie z pracy tych, których wartość płacy w firmie jest wyższa od ich wkładu pracy? Chodzi o ludzi o niskich kwalifikacjach.
- To jest przykład rozumowania tych pseudoekspertów o słabym wykształceniu ekonomicznym, nawet jeśli mają jakieś doktoraty. Ekonomię poza tym, że się studiowało, trzeba by jeszcze zrozumieć. Jest w mikroekonomii takie twierdzenie, że płaca pracownika ma się równać krańcowemu produktowi przez niego wytworzonemu i jeśli płaca ma być wyższa niż ten krańcowy produkt, to pracownik zostanie zwolniony.
Oni nie rozumieją, że to jest tylko teoretyczny abstrakt, który w zasadzie nie ma zastosowania w praktyce, bo przedsiębiorstwo trzeba traktować jako organizację, w której ludzie pełnią różne role i za pełnienie tych ról powinni dostać wynagrodzenie, które powinno pokryć na pewnym poziomie ich koszty utrzymania.
- Ludzie o najniższych kwalifikacjach też pełnią jakieś konkretne role - przyporządkowywanie ich pracy określonego kawałka wartości wytworzonego produktu nie ma sensu, że niby jak ta płaca wzrośnie, to się go zwolni.
- Za tę rolę trzeba po prostu więcej zapłacić, bo ten pracownik też ma swoje koszty, swój domowy budżet. Oczywiście, z punktu widzenia pracodawcy zawsze będą lepsze niższe koszty, ale musimy patrzeć w skali makroekonomicznej, na skutki dla całej gospodarki, a z tej perspektywy wniosek jest jeden - trzeba poprzez wyższe płace pobudzić popyt, bo de facto gospodarka stoi na krajowym popycie.
- Ale jest tu jeszcze jedna bardzo ważna kwestia: konkurencyjności na rynku pracy. Niska cena pracy w Polsce, czyli niskie płace w porównaniu do Unii Europejskiej powoduje, że wielu ludziom bardziej się opłaca wykonywać byle jaką pracę w innych krajach Unii niż pracować w Polsce. Musimy pod względem płacy podporządkować się warunkom określonym przez unijny rynek, bo inaczej tracimy siłę roboczą.
- Przyłączenie się do rynku unijnego i otwarcie granic rodzi ważne konsekwencje. Szczególnie wyraźnie jest to widoczne na rynku specjalistów - na przykład lekarzy, inżynierów, fachowców budowlanych. Niskie płace to utrata kapitału ludzkiego. Fachowcy, zwłaszcza młodzi tutaj wykształceni, emigrują w poszukiwaniu lepszego życia - nakłady poniesione na ten kapitał ludzki procentują w innych krajach - czy to ma sens?
- Po to, by zapobiec temu bardzo niekorzystnemu zjawisku, trzeba stopniowo zmniejszać dysproporcje naszych wynagrodzeń z rynkiem unijnym. Oczywiście, zrównanie nie miałoby sensu i nie byłoby możliwe, ale podwyższanie płacy minimalnej mogłoby być pewnego rodzaju wymuszeniem restrukturyzacji kosztów firm, tak aby większa część tych kosztów przypadała na płace. W ten sposób byłaby szansa na to, że większa część dochodu narodowego zostanie w rękach Polaków.
Ewa Zarzycka