Wielka smuta przez megaregulatora

Najbardziej zszokowało mnie, że największy rosyjski bank Sbierbank, jeśli chodzi o depozyty ludności - we wszystkich modelach bankowości uważane za najważniejsze, jakby jej "sól'" - posiada niemal połowę rynku, a przecież w rynku bankowym Rosji ma 20 proc. - powiedział wiceprezes ZBP Mieczysław Groszek w rozmowie z Moniką Rotulską.

Najbardziej zszokowało mnie, że największy rosyjski bank Sbierbank, jeśli chodzi o depozyty ludności - we wszystkich modelach bankowości uważane za najważniejsze, jakby jej "sól'" - posiada niemal połowę rynku, a przecież w rynku bankowym Rosji ma 20 proc. - powiedział wiceprezes ZBP Mieczysław Groszek w rozmowie z Moniką Rotulską.

Gościł Pan na Międzynarodowym Forum Bankowym "Banki Rosji XXI wieku". Forum to - jedno z największych wydarzeń w rosyjskim środowisku bankowo-finansowym - organizowane jest przez Regionalną Asocjację Banków Rosji przy współpracy z Centralnym Bankiem Rosji (CBR) oraz Bankiem Światowym. Ze względu na rangę spotkania zapewne rosyjscy bankowcy stawili się tam gremialnie. Jaki nastrój panował?

- "Smutnoje wremia", czyli wielka smuta, krótko mówiąc. A tak na poważnie, w środowisku bankierskim w Rosji zawsze panował optymizm. To ekskluzywna branża i mimo różnych narzekań otoczenie wręcz zazdrości tym, którzy pracują w banku. W dodatku na nastroje w sektorze niekoniecznie muszą wpływać sygnały z otoczenia makro, chociaż cena za baryłkę ropy naftowej na rynkach światowych zawsze była dla rosyjskich finansistów ważna i wpływała na ich nastrój.

Reklama

A to dziwne, bo przecież ceny ropy naftowej wciąż utrzymują się na bardzo wysokim poziomie. 118 USD w styczniu, 116 obecnie...

- Tak, ale - jak widać - korelacja między nastrojami a ceną baryłki nie jest już tak ścisła. Powodu tych minorowych nastrojów doszukiwałbym się w przykręcaniu śruby regulacyjnej. Niemal wszyscy narzekali na nadzór. Powszechne było oburzenie na brak dialogu.

Właściciele i prezesi niewielkich banków mówili wprost, że nadzór "dużych banków się boi, a małych nie". Z kolei przedstawiciele dużych banków wyrażali swoje niezadowolenie z powodu wprowadzenia stałych etatowych rezydentów Centralnego Banku Rosji (CBR) w centralach banków systemowo ważnych. Jest ich 20, w przyszłości będzie ich 40. Przy czym nie wiadomo, czy bank w którym będzie siedział ów rezydent nie będzie musiał mu jeszcze wypłacać pensji. Dlatego często mówili: "My rezydenta będziemy mieli etatowo, a więc u nas nadzór będzie przebiegał na bieżąco. Zatem o tym małym banku megaregulator przypomni sobie dopiero wtedy, jak w nim coś się stanie".

Co bankowcy sądzą o nowej pani prezes Elwirze Nabiulinie? W rosyjskiej prasie wypowiedzi praktycznie nie ma, większość komentatorów mówi o tym, że trudno wyrazić opinię ze względu na krótki czas jej prezesury.

- I w ten sposób wypowiadali się moi rozmówcy. W Rosji raczej nie krytykuje się po nazwiskach. W Polsce nie mamy żadnych barier, otwarta krytyka, chociażby premiera, jest na porządku dziennym. Co prawda tam nikt nie powie o Putinie "Władimir Władymirowicz" (używanie tzw. ot'cziestwa to wyraz szczególnej czci i szacunku - przyp. red.), ale też nikt nie powie "Putin musi odejść". W kategoriach dobrego żartu odbierane są uwagi, typu: "Putin był wczoraj w Soczi, wyjechał i już się zepsuła pogoda".

A tak nieoficjalnie...

- W prywatnych rozmowach Rosjanie mówią wręcz: "Putin to mąż opatrznościowy Rosji".

Wróćmy do Nabiuliny...

- Tak jak wspominałem, o niej po prostu nikt nic nie mówi. Trudno jednak nie skojarzyć jej przyjścia ze swoistą "smutą", jaka zapanowała wśród bankowców. Pośrednio wskazuje to na fakt, że oni się jej po prostu boją. Z drugiej strony trzeba brać pod uwagę specyfikę rosyjską, ich pogodzenie się z losem i bezwarunkowe podporządkowanie władzy.

Taka "sud'ba człowieka" (los człowieka), czy "tisze budiesz, dalsze jediesz" (cicho będziesz, dalej ujedziesz)?

- Zapewne i jedno, i drugie. Podczas forum występował pierwszy zastępca Nabiuliny, odpowiedzialny za nadzór bankowy - Michaił Sukhov. Sala pękała w szwach. Mimo że przemawiał szokującym dla mnie, aroganckim językiem, to wszyscy wsłuchiwali się w każde jego słowo. A on, cytuję: "50 licencji bankom zabierzemy!", "niech się boją ci, którzy prowadzą "wątpliwe operacje"!". Zaciekawiony dopytywałem się, o co chodzi. Jeden z konsultantów bankowych stwierdził: "W Rosji jest zupełnie odwrotnie niż w normalnym świecie. Wszędzie pieniądze podlegają kontroli na wejściu do systemu bankowego, a u nas na wyjściu z banku". Z tego, co zrozumiałem, chodzi o to, aby nie wyprowadzać kapitału z Rosji.

A co z Bazyleą III?

- Dwa lata temu, gdy rozmawiałem z Rosjanami na temat wprowadzenia wymogów Komitetu Bazylejskiego, mówili: my nie jesteśmy zobligowani, ale wszystko przyjmujemy. W trakcie rozmów pojęcia, jakimi operowali, mieściły się w modelu anglosaskiej bankowości. Jakieś niewielkie różnice typu: my mówimy CRD4 (dyrektywa unijna) oni Bazylea III. Wówczas odnosiłem wrażenie, że wszelkie zmiany, jakie zachodzą u nas w prawie bankowym, czy innych regulacjach również dotyczą rosyjskich banków. Teraz, gdy pojawiły się te same hasła, ale nie w kategoriach opisowych, tylko jako zagrożenie, to sobie uświadomiłem, że mam do czynienia z sektorem o wiele mniej dojrzałym niż sądziłem wówczas.

Być może dlatego, że dwa lata temu, gdy u nas pojawiała się groźba kryzysu, nagle miał Pan do czynienia z zadowolonymi bankowcami.

- Tak, prawdopodobnie zadziałał tu taki mechanizm. Co więcej - mylnie sądziłem, że skoro operują tymi samymi hasłami, to i definicja jest ta sama. Tylko że mimo wszystko to nadal ten sam model bankowości. Zarówno w Rosji, jak i w UE stopa procentowa to samo znaczy, tak samo terminy: odsetki, ryzyko kredytowe itd., itd.

W Europie, odwrotnie niż w Rosji, dąży się z jednej strony do ograniczenia wielkości banków, z drugiej już dawno uznano przydatność tego typu małych instytucji. Dziś w największym państwie świata, zgodnie z rosnącymi wymogami wysokości kapitału, niewielkim bankom odmawia się prawa do istnienia.

- I trudno się temu dziwić, rozpatrując te kwestie chociażby w ujęciu statystycznym. Do niedawna w Rosji było około tysiąca banków (obecnie 826, dane Banku Centralnego Rosji z 16 września 2013 r. - przyp. red.), a tylko 20 banków ważnych systemowo posiada niemal 60 proc. udziału w rynku. Czyli reszta to, jak Rosjanie nazywają "spłosznaja miełocz" - proporcjonalnie można je porównać do naszych banków spółdzielczych. Najbardziej zszokowało mnie, że największy rosyjski bank Sbierbank, jeśli chodzi o depozyty ludności - we wszystkich modelach bankowości uważane za najważniejsze, jakby jej "sól" - posiada niemal połowę rynku, a przecież w rynku bankowym Rosji ma 20 proc. Jeśli do tego dodamy udziały w rynku pozostałej dziewiętnastki, to okazuje się, że - statystycznie rzecz ujmując - reszta posiada jakieś promile depozytów. Zresztą podczas rozmów w trakcie forum przedstawiciele tego typu banków nie ukrywali, że w wielu przypadkach źródłem ich finansowania są wyemitowane obligacje własne, które kupił właściciel banku albo jakiś inny oligarcha. To są pasywa, ale o określonej trwałości, często po prostu krótkie, w dodatku nadmiernie skoncentrowane. Jeśli taki niewielki bank ma aż 90 proc. pasywów takiego typu, dodatkowo skoncentrowanych w ręku tylko kilku deponentów, to zaczynają się problemy. A trzeba wiedzieć, że kapitały własne też nie są najwyższej jakości.

Problem z uzyskaniem kapitału, chociażby w postaci pożyczek podporządkowanych, jest dla niewielkich banków systemowy - a to ze względu na konstrukcję rosyjskiego prawa. Tam tego typu finansowanie niewielki bank może otrzymać - za pośrednictwem jednego z większych banków - tylko od CBR. A więc nikt nie może się nawet zwrócić o pomoc, chociażby do EBOiR. Dlatego instytucje stowarzyszone w Asocjacji Banków Rosji wnioskują o zmianę prawa w tej kwestii. Dziś wydaje się, że likwidacja małych banków to cel, jaki przed sobą postawił megaregulator. Uważa Pan to za celowe?

- Rzeczywiście, niemal wszyscy przedstawiciele stowarzyszeni w Asocjacji, z którymi rozmawiałem, twierdzili zgodnie, że megaregulator zachowuje się tak, jakby chciał doprowadzić do sytuacji, w której na rynku pozostanie mała liczba banków i to najlepiej z udziałem skarbu państwa. Oba scenariusze byłyby złe - i pozostawienie tak jak jest, i silna redukcja liczby banków z preferencją dla tych, które pośrednio lub bezpośrednio powiązane są z kapitałem państwowym, w przekonaniu, że jest to specyficzny "piorunochron" w sytuacji, gdy bank znajdzie się w kłopotach.

Wracając do Bazylei III. Zgodnie z dyrektywami CBR wszystkie główne współczynniki przyjęte przez Komitet Bazylejski mają być wyższe niż w Unii nawet o 2 proc.

- Rzeczywiście u nich ten bufor, czyli nadwyżka nad normatywny poziom, jest większy, ale to dopiero zapowiedzi. Gdy dowiedziałem się, że ich współczynnik wypłacalności wynosi 12 proc., pomyślałem: "super". Tylko że w jego skład wchodzą fundusze wszelkich kategorii, chociażby pożyczka podporządkowana. My po prostu musimy mieć w tych 9 proc. kapitał pierwszej kategorii, a u nich - odniosłem wrażenie - w niektórych przypadkach niemal dwie trzecie to kapitał niespełniający kryteriów jakościowych.

Następną sprawą jest ubezpieczenie depozytów. My od dawna mamy równowartość 100 tys. euro, czyli ok. 400 tys. zł, rosyjscy bankowcy dopiero myślą o ubezpieczeniu sięgającym miliona rubli, czyli 100 tys. zł. Ale to dopiero ma nastąpić, tak jak współczynnik kapitałowy!

Co jeszcze Pana zaskoczyło na tegorocznym forum?

- Jeden z zaproszonych gości oficjalnie poinformował, że już niedługo co trzeci bank w Rosji będzie "na czerwono" (czyli odnotuje straty). Powodu tego upatrują między innymi w konieczności zwiększenia zatrudnienia w controlingu, zarządzaniu ryzykiem i sprawozdawczości, czego domaga się regulator (CBR). Rosyjscy bankowcy przewidują, że przepisy narzucone przez bank centralny spowodują zwiększenie kosztów i obniżenie przychodów. U nas również taka nuta pobrzmiewa, ale to nie oznacza braku zysku, a jedynie uszczuplenie go. Moim zdaniem przyczyny spadku rentowności rosyjskich banków są dwie. Po pierwsze, liczba klientów zmniejsza się dlatego, że banki podnoszą wymagania, a po drugie po prostu widać wyraźnie spowolnienie wzrostu, czyli spada popyt. I do tego dochodzi wspomniany wcześniej wzrost kosztów działania.

Obecnie mamy do czynienia z przegrzaniem rynku kredytów konsumenckich w Rosji.

- Pewien prezes niewielkiego banku powiedział mi wprost, że "kiedyś każdy, kto przychodził, dostawał kredyt, dziś kwalifikuje się najwyżej co drugi".

Ale czy to może dziwić? Dopiero dziś Rosjanie zastanawiają się nad tym, że przecież udzielanie kredytów należy powiązać z dochodami gospodarstwa domowego i limit winien być oznaczony na podstawie raty, która nie powinna przekraczać 50 proc. dochodu.

- Rzeczywiście, wpadka z kredytami konsumenckimi w Rosji jest, jak to się mówi, "na lico"(oczywista). I to mimo że stawki procentowe w rosyjskich bankach są wysokie: 9-11 proc. dla dużych firm, dla małych od 11 proc. w górę, a dla konsumentów od 15 proc. w górę. Rosjanie wyszli z założenia, że przy takim oprocentowaniu ryzyko kredytowe jest pokryte wysoką marżą, czyli niewielkie. Tylko że takie dobre samopoczucie bywa zwodnicze. I to zarówno co do sposobu zarządzania ryzykiem, jak i kalkulacji podstawowych parametrów. Na przykład podczas forum podano oficjalne dane dotyczące inflacji: 6,8 proc. Każdy na sali kręcił głową. Po prostu nikt w to nie wierzył, a wiadomo - oprocentowanie kredytów między innymi zależy właśnie od inflacji.

Ostatnio FBC - jedna z najstarszych firm audytorskich w Rosji - szacowała ją w czerwcu na 9,8 proc., przewidując jej stały wzrost do końca roku. Ale inflacja to nie jedyny problem CBR. Nie jest tajemnicą, że megaregulator podejmuje działania mające na celu schładzanie rynku kredytów konsumenckich.

- W dniu mojego wyjazdu Bank Centralny Rosji zapowiedział kontrole wysokości stóp procentowych kredytów konsumenckich, co przyczyniło się do pogorszenia i tak już minorowych nastrojów.

Jak Pan myśli, dlaczego nie ma polskich bankowców w Rosji?

- Nie przesadzajmy, przecież Holding Gettin Bank ma już swój przyczółek w postaci firmy leasingowej CARCADE. Zresztą po kupieniu białoruskiego SamelBanku Gettin Bank ma dostęp do rynku rosyjskiego ze względu na postępujące procesy integracyjne (Wspólną Przestrzeń Gospodarczą). Poza tym pośrednio duże banki należące do grup bankowych są obecne w Rosji przez swoje "matki". Gdy przedstawialiśmy swoją aktywność na wschodzie, jako Związek Banków Polskich pytaliśmy o polskie firmy, które są zainteresowane rosyjskim rynkiem. Wówczas jeden z przedstawicieli banku wchodzącego w skład dużej grupy międzynarodowej stwierdził, że wnioski o finansowanie kredytowe i eksportowe w Rosji ocenia centrala za granicą. Trzeba tu sobie uzmysłowić, że takich banków w Polsce jest 60 proc. Dla ZPB oznacza to jedno, że ewentualni zainteresowani to pozostałe 40 proc. instytucji. Brak aktywności na wschodzie tej grupy można jeszcze tłumaczyć złymi doświadczeniami na Ukrainie. Chociaż to się zmienia po deklaracjach o podpisania układu stowarzyszeniowego z Unią Europejską.

A kwestia łapownictwa?

- W jakiejś mierze też, ale wszystko to mieści się, nazwijmy to, w "emocjonalnym ryzyku", które jest bardzo podobne w całym tym regionie. Zresztą tam na wschodzie, jeśli nie przejdzie się przez próg podstawowego zaufania, to cała reszta nie ma już żadnego znaczenia. I nie chodzi tu o to, że trzeba zapłacić jakiś standardowy haracz. Często ważne jest, żeby mieć czas na to, żeby pójść wspólnie na kolację i poopowiadać albo posłuchać starych dowcipów o wilku i zającu albo o Sztirlitzu.

Jednak trochę polskich firm jest na wschodzie i mogłyby one powierzać swoje pieniądze polskim bankom?

- Symboliczna obecność polskich banków jest w sumie pewną zagadką. Przykładowo Niemcy mają kilka organizacji, które dosłownie wyrąbały ścieżkę niemieckim bankom do Rosji czy do Chin. Szedł wtedy Hermes ubezpieczający kredyty, szły dwie czy trzy państwowe agencje doradztwa, dalej przedsiębiorcy i banki. My sami, jako ZBP, nie jesteśmy w stanie podjąć takiej inicjatywy. To, co robimy, to co najmniej raz w roku spotkanie w ramach "mieżdunarodnowo bankowskowo sowieta" przy Asocjacji Banków Regionalnych, gdzie jest kilkanaście związków banków z krajów regionu. Na tego typu spotkaniach informujemy się wzajemnie o warunkach rozwijania współpracy gospodarczej między naszymi krajami. Dyskutujemy też o roli banków we wspieraniu tych działań. W niektórych przypadkach - chociażby Mołdawii czy Ukrainy, które chciałyby wejść do UE - widać dużą zbieżność dążeń i zainteresowanie polskimi doświadczeniami. W innych - na przykład w relacjach z Rosją czy Kazachstanem - chodzi o rozszerzenie tego, co już jest.

A jakie są realne szanse, aby tak się stało?

- Myślę, że są znaczne. Środowiska gospodarcze chcą rozszerzenia wymiany gospodarczej. Organizacje wspierające te działania mają już i doświadczenie, i trochę finansów. Na przykład KUKE daje na to spore fundusze. W tym kontekście warto wspomnieć o zorganizowanej przez nas, czyli Związek Banków Polskich, w ubiegłym roku konferencji pod tytułem "Jak różne instytucje mogą wspierać wymianę zagraniczną", w której udział wzięło jedenaście asocjacji z krajów zza naszej wschodniej granicy, a z polskiej strony między innymi: BGK, KUKE, Ministerstwo Gospodarki. Okazuje się, że te wyspecjalizowane instytucje mają za sobą doświadczenia w finansowaniu i kredytowaniu na wschodzie. Nasze banki były nawet lekko tym zaskoczone. Bardzo często z tego, co robimy korzystają banki zagraniczne, zwłaszcza gdy polska firma wchodzi na rynek rosyjski i chce wziąć kredyt na rynku lokalnym . Oczywiście nie ma ona tam historii kredytowej i z tego powodu konieczne są gwarancje. BGK daje takie gwarancje, przykładowo rosyjskiemu WnieszEkonomBankowi, który kredytuje polskie firmy w Rosji.

Ale to są dopiero działania pionierskie.

- Tak, ale kiedyś nie było nawet tego. Kilka lat temu rozmawialiśmy z Polską Agencją Rozwoju Przedsiębiorczości o stworzeniu polskiej szkoły eksporterów, okazało się, że brak nam kadr, które znałyby na tyle język rosyjski, aby móc rozpocząć działania na tym rynku.

Co jakiś czas pojawiają się w polskiej prasie doniesienia o chęci kupna przez rosyjski Sbierbank kolejnego wystawionego na sprzedaż polskiego banku. Komentarze są w tej kwestii zdecydowanie negatywne. Jak Pan myśli, dlaczego tak się dzieje?

- Szczerze, to naprawdę nie mogę tego zrozumieć, bowiem sektor bankowości jest w tej szczególnej sytuacji, że wymaga wielu pozwoleń na konkretne działania od nadzoru bankowego czy innych regulatorów. Jest to jakaś dziwna obawa. A przecież już mamy doświadczenia w kontrolowaniu obcego kapitału w sektorze bankowym. Mieliśmy ostatnio małą ekscytację wejściem Chińczyków do polskiego sektora bankowego. Gdy wchodzili do Polski dwa lata temu, mówiło się, że będzie to stanowiło duże ryzyko, że zmienią całą konfigurację rynku, wykupią wszystko, co się da. Dziś już nikt tak nie mówi, bo to nie oni ustanawiają reguły panujące na rynku w Polsce, tylko muszą się dostosować do tych, które tu obowiązują. Dlaczego więc panuje jakieś chore przekonanie, że nasz nadzór nie poradzi sobie z Rosjanami? Zresztą jesteśmy w Unii Europejskiej i czy tego Rosjanie chcą, czy nie, przepisy oparte na europejskich regulacjach będą obowiązywać również ich. Zwłaszcza że polskim bankom w Rosji nie wyszło nie z powodu administracyjnych zakazów, lecz dlatego, że nawet nie próbowały. Jeśliby zatem przyszedł jakiś rosyjski bank na polski rynek, to nie tylko finansowałby rosyjski eksport do Polski, ale również polski do Rosji, co mogłoby się przyczynić do jego rozwoju. Pewnie pełzałby on w okolicach 5 proc., ale mógłby mieć duże znacznie dla polskiej gospodarki.

Miesięcznik Finansowy Bank
Dowiedz się więcej na temat: Rosji
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »