Winiecki: Za wyborczy budżet przyjdzie nam zapłacić
Budżet 2004 ma rozkręcić koniunkturę, podnieść stopę wzrostu gospodarczego przed wyborami 2005 roku - mówi gość RMF prof. Jan Winiecki, ekonomista. Ale ten budżet, gdzie deficyt będzie największy w historii polskiej transformacji, nam odpłaci (...), poniesiemy jego negatywnie konsekwencje.
Konrad Piasecki: Czy ten budżet jest tak dobry, jak twierdzą jego twórcy i zarazem piewcy, czy tak zły, jak uważają jego krytycy?
Jan Winiecki: Ja jako jeden z tych krytyków raczej jestem bliższy tej drugiej oceny. To jest tzw. budżet wyborczy.
Konrad Piasecki: Czyli będzie pan mówił: skandaliczny, najgorszy w ostatnim dziesięcioleciu i kreatywny, bo takie określenia najczęściej się pojawiają.
Jan Winiecki: Na pewno deficyt rzeczywisty, nie ten który jest oficjalnie podawany, będzie największy w historii polskiej transformacji. Z tego punktu widzenia - niewątpliwie. Natomiast on jest nastawiony na to, aby rozkręcić tę koniunkturę, podnieść stopę wzrostu gospodarczego przed wyborami 2005 roku.
Konrad Piasecki: Ale czy to jest budżet polityczny? A zatem rozkręcanie tej koniunktury odbędzie się wyłącznie w imię celów politycznych, czy też to jest tak, że ta rozkręcona, rozgorączkowana gospodarka później nam wszystkim odpłaci za ten wysoki deficyt?
Jan Winiecki: To jest bardzo dobre określenie, bo gospodarka nam rzeczywiście odpłaci, tzn. odpłaci nam w sensie tego, że poniesiemy tego konsekwencje.
Konrad Piasecki: Odpłaci pozytywnie czy negatywnie?
Jan Winiecki: Negatywnie, niewątpliwie. Jeśli będzie rosnąć deficyt, to rosnąć też będzie liczba i wartość obligacji, które będzie trzeba sprzedać, co znaczy, że trzeba będzie je sprzedawać za wyższą cenę. To oznacza, że będziemy płacić więcej za spłatę długu publicznego. A to jeszcze nie koniec tych wszystkich racji. Będą jeszcze kolejne problemy, mianowicie takie, że jeśli przyjdzie przedsiębiorca do banku, będzie musiał zapłacić dużo wyższą stopę procentową, bo jak bank może bez ryzyka kupić obligacje publiczne, to właściwie od przedsiębiorcy musi tyle samo wziąć.
Konrad Piasecki: Panie profesorze, to po co rząd się w to wszystko pakuje?
Jan Winiecki: Jak to po co? Chce wgrać wybory.
Konrad Piasecki: A wygra?
Jan Winiecki: Nie wiem, czy wygra.
Konrad Piasecki: Czy będzie miał tak dobre podstawy, by walczyć o zwycięstwo?
Jan Winiecki: Do tej pory powiedziałbym, że to się nie sprawdza. Ostatnio, jak pokazują sondaże, widać wzrost popularności partii opozycyjnych. I co raz mniejszą skłonność do głosowania na rząd.
Konrad Piasecki: Po co więc robić zły budżet i w dodatku budżet, który nie gwarantuje sukcesu wyborczego?
Jan Winiecki: Nic na świcie nie jest pewne. Rząd też ma nadzieję, że te wszystkie badania okażą się błędne albo jak z czasem wzrost gospodarczy wypali, no to ludzie zaczną zamieniać tę opinię?
Konrad Piasecki: A wypali z tym budżetem?
Jan Winiecki: Moim zdaniem nie bardzo, dlatego że ludzie odczuliby to wtedy, jak byłby duży wzrost zatrudnienia - więcej osób jest zatrudnionych, więcej osób zarabia - w związku z tym nastroje społeczne się zmieniają.
Konrad Piasecki: Ale ożywiona gospodarka powinna generować więcej miejsc pracy.
Jan Winiecki: Teoretycznie, tylko, że my mamy tyle rozmaitych zniekształceń w gospodarce, jesteśmy tak zbiurokratyzowani, tak przeregulowani i - powiedzmy sobie szczerze - tak skorumpowani, że to nie przekłada się. Tzn. doświadczenia nasze pokazują, że u nas wzrost gospodarczy musi być 5 proc., aby w ogóle zaczął się wzrost zatrudnienia. Wiec to byłby dopiero jakiś początek, a tego wzrostu 5 proc. to ja nie widzę. A nawet jak będzie, to będzie tylko przez jeden rok. Już w 2005 roku to się zmieni.
Konrad Piasecki: Jeśli pozytywny efekt - jak rozumiem - to mały. A negatywne?
Jan Winiecki: Negatywne - to właśnie zdestabilizowanie gospodarki. Jeden nurt: zdestabilizowanie przedsiębiorczości poprzez wyższe koszty kredytów. Drugi nurt: osłabianie polskiej waluty - to z kolei odbija się wyższymi cenami importowymi, wyższą inflacją, no i jeszcze dodatkowych problemów z budżetem.
Konrad Piasecki: Są ekonomiści, którzy prorokują, że za to, co dziać się będzie w roku 2004, zapłacimy w latach 2005-2006 i następnych - cięciami płac, cięciami rent i emerytur, podwyżkami podatków. Będzie aż tak źle?
Jan Winiecki: Trudno powiedzieć jakimi, ale taki kierunek jest nieuchronny. Czy to nastąpi w 2005 czy w 2006 to się okaże. Ale niewątpliwie później przychodzi zapłacić. Najpierw pijemy, potem jest kac.