Wirus dobije popyt w starzejących się społeczeństwach

Doskonała burza, czyli pandemia oraz będąca jej skutkiem głęboka recesja, niszczą świat, w jakim żyliśmy. Uderza z wielką siłą i w podaż, i w popyt. Ale to popyt jest ważniejszy i jeśli go nie będzie, gospodarki zatrzymają się na wiele lat lub będą się kurczyć, zamiast rosnąć. Dlaczego jednak konsumenci mieliby przestać nagle konsumować?

Bo po pierwsze - wcale nie nagle. Z roku na rok przez ostatnie dekady popyt był coraz słabszy. Powodów było co najmniej kilka. Pierwszy to narastające nierówności i kurczące się dochody z pracy. Drugi - będący w pewnym stopniu konsekwencją poprzedniego - to przekredytowanie gospodarstw domowych. I w końcu trzeci, z którym nikt sobie już na pewno nie poradzi. To starzenie się społeczeństw.  

Od wielu dekad przed pandemią chorowała podaż

Chorowała na malejącą produktywność, błędną alokację kapitału, duży udział w rynkach monopoli, rozrost korporacji za wielkich, by upaść, rosnącą populację przedsiębiorstw-zombie. Ze wsparcia dla firm po wybuchu pandemii widać, że rządy są raczej skłonne, by zakonserwować ten stanu, niż go zmienić. Ale prawdziwym oczkiem w głowie polityków jest gasnący popyt. I tu okazują się bezradni. 

Reklama

Tymczasem pandemia i popandemiczny kryzys powodują, że trendy, które pełzały od lat lub dziesięcioleci, przyspieszają. To tak jakbyśmy wzięli za kołnierz hadrona i wrzucili go do Wielkiego Zderzacza. Taki hadron już wcześniej poczynał sobie zdecydowanie, ale wciąż jeszcze leniwie. W zderzaczu dostał przyspieszenia jak granatowe ferrari grasujące nocami w śródmieściu Warszawy. Pandemia jest jak taki wielki zderzacz. Przyspieszyła narastające megatrendy.

Pandemia rozwarła jeszcze silniej nożyce nierówności i tak już z dekady na dekadę coraz szerzej otwierane od pół wieku. Przyjrzyjmy się tylko USA. Dlaczego? Bo póki co popyt w Ameryce wciąż przesądza o popycie w światowej gospodarce. Bo świat wciąż naśladuje USA i tamtejszy model gospodarczy. Bo -  w końcu -  prowadzone są tam badania, których nie prowadzi się gdzie indziej na świecie. A mówią one wiele.

Na przykład opublikowane dwa lata temu badania Pew Research Centre pokazały, że niemal od połowy lat 60. ubiegłego wieku w USA trwa stagnacja średniego wynagrodzenia. Siła nabywcza przeciętnej płacy godzinowej wynosiła w 1964 roku 20,27 dolara, licząc jego wartość z 2018 roku, podczas gdy średnia płaca w 2018 roku -  22,65 dolara. Wynagrodzenia ponad pół wieku urosły realnie o 10 proc., gospodarka zaś - trzy razy. Nic dziwnego, że za rosnącą gospodarką nie nadążał popyt.

Ale starał się nie tracić dystansu. Oczywiście poprzez zadłużenie gospodarstw domowych. Skoro ludzie odczuwali, że wynagrodzenia są w stagnacji, starali się subiektywnie postrzegane niedostatki w konsumpcji uzupełnić kredytem. To właśnie doprowadziło do wielkiego kryzysu zadłużenia w latach 2007- 2009. Ale uwaga -  przez pokryzysową dekadę zadłużenie gospodarstw domowych dalej rosło i to na całym świecie. I teraz wcale nie jest pewne, czy popandemiczny kryzys nie spowoduje wybuchu kolejnego -  kryzysu zadłużenia.

Ożywienie w kształcie litery K?

To, że pandemia spowodowała wzrost bezrobocia na całym świecie, widać już gołym okiem. Ale nie takie oczywiste jest już to, kto był najbardziej narażony na utratę pracy. Badania Uniwersytetu w Chicago pokazują, że najczęściej tracili ją ludzie o najniższych dochodach. Wśród 20 proc. najmniej zarabiających pracowników w USA do końca czerwca bez pracy pozostawało 19 proc. zwolnionych po 1 lutego. Pośród sytuujących się wśród 20 proc. najlepiej wynagradzanych bez pracy było tylko 4 proc.

Sytuację nieproporcjonalnego uderzenia pandemii w rynek pracy potwierdzają ogłoszone ostatnio badania amerykańskiego banku centralnego Fed. Wynika z nich, że od marca niemal do końca lipca zwolnionych z pracy zostało 20 proc. osób spośród zatrudnionych w październiku 2019 roku. Najczęściej zwalniani byli ludzie słabiej wykształceni i wykonujący nisko płatne zajęcia.

Zwolnieniami dotknięta była prawie jedna trzecia osób z gospodarstw domowych o dochodach poniżej 40 tys. dolarów rocznie, podczas gdy pracę straciło zaledwie 13 proc. osób, których dochody roczne przekraczały 100 tys. dolarów. W dodatku wśród tracących pracę (i nie znajdujących jej ponownie) znacznie częściej byli Latynosi i Afroamerykanie niż biali oraz kobiety niż mężczyźni.

Ekonomiści mówią coraz częściej, że kryzysowa recesja i pokryzysowe odbicie będą miały kształt litery "K". Co to znaczy? Po gwałtownym załamaniu w gospodarce będą sektory "wygrane" (IT, farmaceutyki), w których koniunktura będzie się szybko poprawiać. To ramię "K" wzniesione w prawo do góry. Ale będą i przegrani (noga "K" skierowana w prawo w dół), gdzie sytuacja będzie się trwale pogarszać. A wraz z takim przebiegiem recesji -  podobnie będzie wyglądać zatrudnienie i płace.

Skoro dochody z pracy od wielu dekad były w stagnacji, to znaczy, że teraz -  przynajmniej w wielu sektorach -  może nastąpić ich znaczne pogorszenie. Jakie to może mieć znaczenie dla popytu? Katastrofalne, gdyż zwiększy akumulację dochodów tam, gdzie i tak były one najwyższe. Rozkład dochodów gospodarstw domowych zaczyna również przypominać literę "K". Dochody najbogatszych rosną jak nigdy dotąd. Dochody biedniejszych ulegają coraz głębszemu załamaniu.

Amerykański Institute for Policy Studies wyliczył, że Majątki pięciu najbogatszych miliarderów (Jeff Bezos, Bill Gates, Mark Zuckerberg, Warren Buffett i Elon Musk) wzrosły od 18 marca do 10 września o 59 proc., do 569 mld dolarów. Majątki pozostałych 600 miliarderów z USA wzrosły w tym okresie o 24 proc., do 3,2 biliona dolarów. miliarderów (Jeff Bezos, Bill Gates, Mark Zuckerberg, Warren Buffett i Elon Musk) wzrosły od 18 marca do 10 września o 59 proc., do 569 mld dolarów. Majątki pozostałych 600 miliarderów z USA wzrosły w tym okresie o 24 proc., do 3,2 biliona dolarów.

Decyzje rządów i banków a gospodarka

Po wybuchu pandemii rządy postanowiły ratować także popyt i jak na razie przyniosło to efekty. W Europie -  według niemieckiej szkoły -  nastąpiło to poprzez dofinansowanie miejsc pracy, żeby przedsiębiorstwa nie zwalniały ludzi. W USA natomiast - przez hojne zwiększenie zasiłków dla tracących pracę do 600 dolarów tygodniowo, a więc kwoty niemal dwa razy wyższej niż płaca minimalna w wielu stanach.

Jaki jest tego skutek? Paradoksalnie w ostatnich badaniach Fed większy odsetek Amerykanów mówi, że żyje dostatnio, niż w październiku zeszłego roku. Płynie więc z tego lekcja -  popyt można podtrzymać, zwiększając wydatki publiczne. Ale to możliwe jest tylko na krótką metę. Rządom skończy się niebawem możliwość zadłużenia, a od wybuchu pandemii minęło niespełna siedem miesięcy.

Równocześnie "bliskie" zera, czy też ujemne stopy procentowe i zapowiedzi banków centralnych, że pozostaną tak niskie w dającej się przewidzieć przyszłości (lower for longer), stanowią rzadką zachętę do zwiększania zadłużenia przez gospodarstwa domowe. Przypomnijmy tylko, że w taką właśnie pułapkę amerykańska gospodarka wpadła po 2001 roku, gdy po atakach terrorystycznych 11 września tamtejszy bank centralny obniżył stopy. Cel był taki - by ratować konsumpcję.

Skończyło się to gigantycznym wzrostem zadłużenia gospodarstw domowych i krachem niewypłacalności. Wybitny ekonomista Branko Milanović, były szef departamentu badań w Banku Światowym uważa, że za spadek popytu w gospodarce światowej pomiędzy poprzednim a obecnym kryzysem odpowiedzialne jest w największym stopniu zadłużenie gospodarstw domowych, powstałe jeszcze przed tym poprzednim.

Perspektywy dla popytu pogarsza nierównomierna dystrybucja dochodów pomiędzy generacjami. Pokolenie urodzonych w czasie powojennego wyżu demograficznego (baby boomers) korzystało jeszcze z koniunktury i wzrostu, ale badania dowodzą, że pokolenie millenialsów (urodzeni w latach 1981-1996) było pierwszym, które dotkliwie odczuło, że amerykański rynek pracy na przełomie stuleci zupełnie się zmienił.

Badanie Fed z początku tego roku pokazały, że zaledwie 4 proc. millennialsów dorobiło się własnych domów, podczas gdy 32 proc. baby boomers było - w porównywalnym wieku -  właścicielami nieruchomości mieszkalnych. Prócz tego, że millennialsi mniej zarabiają, olbrzymi odsetek z nich spłaca wciąż kredyty zaciągnięte na studia.     

A równocześnie millennialsi to pierwsze pokolenie, które -  zapewne też z powodu ograniczonych możliwości konsumpcyjnych -  na taką skalę odmówiło udziału w konsumpcyjnym wyścigu, który napędzał gospodarkę przez powojenne dziesięciolecia.

Na czym polega róznica?

Millennialsi mniejszą wagę przywiązują do posiadania rzeczy, choć nie stronią od ich używania. Nie wyrzucają zepsutego żelazka -  starają się je naprawić. Kupują w second-handach. Rzadziej korzystają z samochodu, a częściej z roweru. Zwracają uwagę na to, co jedzą, i częściej kupują szczęście kur niż jajka. Ich "odmowa konsumpcji" jeszcze gorzej wróży popytowi, a przynajmniej takiemu, jaki znamy.

Ale sytuacja materialna i styl życia millennialsów wywracają także do góry nogami piramidę demograficzną. To pokolenie trwałe związki zaczyna znacznie później niż jakiekolwiek pokolenie w przeszłości. Jeśli decydują się na dzieci, to na jedno, najwyżej dwoje. Single w generacyjnej kohorcie stanowią znacznie większy odsetek niż w innych.

Już teraz niektórzy ekonomiści twierdzą, że starzenie się społeczeństw całkowicie zmieni model konsumpcji oraz strukturę globalnych aktywów. Spowoduje, że coraz mniej ludzi będzie aktywa akumulować, a coraz więcej będzie je dekumulować. Ale to wcale nie wróży dobrze popytowi. Bo póki baby boomers będą korzystać z dość jeszcze przyzwoitych emerytur, popyt będzie wygasał jedynie stopniowo. Słabnięcie popytu przyspieszy, kiedy millennialsi będą na konsumpcję wydawać swoje głodowe emerytury.

Do tej pory żadna polityka -  ani rządów, ani banków centralnych -  nie pomogła wzmocnić popytu w gospodarkach Zachodu i nie zmierzyła się z jego trwałym osłabieniem. Pandemia jeszcze do tego dołoży swoje, bo konsumenci -  co już widać -  stali się dużo bardziej ostrożni. Witaj trwała stagnacjo (secular stagnation)! A może i trwała recesjo. To im trzeba będzie stawić czoła.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »