Wojna szewców z chińskim smokiem

Nie stać ich na to, by z wielką pompą reklamować się na bilboardach, albo w telewizyjnych spotach. Nie zatrudniają armii pracowników, a większość rzemieślniczej roboty wykonują ręcznie.

Od lat są częścią polskiego rynku obuwniczego i - jak Wiesław Grzesiak - nie boją się konkurencji ze znanymi markami. Nawet po ciosie w postaci ogromnej fali taniego obuwia z Chin, potrafili się podnieść i walczyć o klienta.

Początki - młotek, cęgi i zydel

Niewielka pracownia w podkrakowskich Piekarach. Na stołach leżą sterty zdjęć butów, kartki papieru z nakreślonymi wzorami, a wokół nich piętrzą się najróżniejsze modele - wieczorowe lakierki, mokasyny, szpilki, klapki... Na półkach ustawione równiutko w rzędach szewskie kopyta różnej długości i szerokości.

Reklama

Od lat dziewięćdziesiątych, kiedy otwierałem zakład, nazbierało się tego trochę. Zaczynałem wytwarzać buty, mając młotek, cęgi, zydel i dwa tysiące złotych w kieszeni - wspomina Wiesław Grzesiak. Historia jego firmy odbija jak w lustrze wzloty i upadki drobnych wytwórców obuwia w Polsce. W 1993 r. wyprodukował pierwszą parę butów według własnego projektu.

Początki nie były wcale trudne

Ludzie łaknęli zakupów. Trzeba było koniecznie wymyślić wpadającą w ucho nazwę firmy i znaleźć chociaż jednego sprzedawcę, który przyjmie towar- Grzesiak potrafił i jedno i drugie. Niemal od początku było dla mnie jasne, że nazwa firmy musi mieć posmak zachodni, tak powstał Franco G. Franco - od imienia dziadka, a G. od nazwiska - wyjaśnia. Postanowił, że jego buty będą perfekcyjne. W pobliskich hurtowniach kupował półprodukty i ręcznie wykonywał kolejne pary butów. Spędzał w zakładzie po 20 godzin na dobę. Robił ok. 100 par butów miesięcznie. Opłacało się. Pierwsza partia rozeszła się jak ciepłe bułeczki, a do kasy wpłynęły pierwsze konkretne pieniądze.

Z gotówką w kieszeni, postanowiłem inwestować każdą złotówkę w zakład. Patrząc z perspektywy czasu, widzę, że to była jedna z mądrzejszych decyzji, jakie podjąłem. Moi koledzy, którzy otwierali podobne zakłady, przejadali zarobione pieniądze. Dziś już ich nie ma na rynku.

Drobni przedsiębiorcy pokroju Wiesława Grzesiaka systematycznie zdobywali rynek obuwniczy, przekonując klientów do swoich wyrobów.

-Mechanizm był prosty i przypominał działanie akwizytora. Z dziesięcioma, dwunastoma wzorcowymi modelami objeżdżałem krakowskie sklepy obuwnicze. Szukałem kontaktu z hurtownikami i to się opłaciło - opowiada Grzesiak. Uznanie zyskiwały trzy, cztery wzory obuwia- Nigdy nie czułem, że jestem pionkiem, który nic nie znaczy w tej branży. Ryłko, Badura i inni giganci byli przez nas traktowani bardziej jak partnerzy niż konkurenci. Podpatrywałem włoskie modele obuwia i tworzyłem własne wzory. Po pięciu latach działalności moje buty były już w sklepach w całej Polsce. Wszystko szło jak po maśle - wspomina.

Zatrudniał wówczas 13 pracowników i zainwestował w nowe maszyny.

Chiński potop

Dobra passa trwała do 2003 r. Wtedy na europejskie rynki trafiło blisko miliard par chińskiego obuwia. Zalew chińszczyzną nie ominął Polski. W kraju wyprodukowano w tym czasie ok. 26 mln par butów, na eksport wysłano 24,1 mln par. Na polskim rynku pozostało ok. 2 mln par. Liczba butów z importu w tym czasie wyniosła 81 mln par, w tym 61,7 mln (76 proc. całego importu obuwia) pochodziło z Chin.

Na jedną parę butów wyprodukowanych i pozostałych na polskim rynku przypadało 40 par butów z importu, w tym ponad 30 chińskich. Trudno określić liczbę zakładów produkcyjnych, które upadły wskutek importu, ale według statystyk GUS jeszcze w 2000 r. w przemyśle obuwniczym było zatrudnionych 45 tys. osób, w 2006 r. liczba ta spadła do 31,7 tys., czyli o 30 proc. Tylko w 2006 r. w stosunku do 2005 r. stan zatrudnienia zmniejszył się o mniej więcej 16 proc.

Od stycznia 1999 r. do lutego 2003 r. polski przemysł obuwniczy miał zapewnioną ochronę w postaci dodatkowej opłaty celnej na obuwie importowane z Chin. W lutym 2003 r. uchylono decyzję o przedłużeniu działań środka ochronnego na kolejny okres. To spowodowało kilkukrotnie większy zalew polskiego rynku importowanym, tanim obuwiem.

- Zwolniłem wszystkich pracowników i musiałem zacząć niemal od początku. Miałem już w tym czasie ugruntowaną pozycję na rynku, ale to był dla mnie wstrząs - mówi Grzesiak.

Upadali w tym czasie tacy giganci jak Łukowskie Zakłady Obuwia, Łukbut czy Siemiatyckie Zakłady Obuwia. Nic dziwnego, że mali producenci nie potrafili przetrwać na rynku. Wiesław Grzesiak przetrwał. To może banalne stwierdzenie, ale wypracowałem sobie stałą klientelę i przekonałem ich do moich produktów. Nie stać mnie na to, by zbić ceny do cen azjatyckiego obuwia. U mnie skórzane buty kosztują średnio dziewięćdziesiąt złotych, podczas gdy para butów chińskich importowanych do Polski kosztuje czterdzieści. To ponad połowę taniej - wyjaśnia.

Czy zatem polscy drobni przedsiębiorcy są skazani na porażkę?

Wojna na jakość

Trudno mi konkurować pod względem ceny obuwia, ponieważ jako firma działająca legalnie na rynku mam duże obciążenia finansowe: płacę podatki, ZUS... To wszystko wpływa na cenę. Moją formą walki jest wysoka jakość i oryginalność oferowanych kolekcji, wygoda, trwałość i różnorodność wzorów.

Wiadomo, że buty pochodzące z importu muszą być wyprodukowane na pół roku przed sezonem. Staram się więc być elastyczny, proponuję wiele wzorów, produkuję krótkie serie - wyjaśnia Grzesiak. Podkreśla, że wymaga to dodatkowych kosztów: wyjazdy na targi, także zagraniczne, poznawanie najnowszych trendów, opracowywanie nowych wzorów. Nie mam jednak innego wyjścia, jeśli chcę się utrzymać na rynku. A na pewno nie poddam się bez walki - zapewnia Grzesiak.

Reklamacje obuwia z warsztatu Grzesiaka zdarzają się bardzo rzadko. Niemal 90 proc. reklamacji wynika nie z wad obuwia, ale z ich naturalnego zużycia lub nieprawidłowej eksploatacji. Inaczej sprawa ma się z obuwiem chińskim.

Wacław Michejda z Krakowa ma w ofercie swego sklepu zarówno obuwie krajowe renomowanych i małych firm, jak i to z importu. Takie jest zapotrzebowanie - tłumaczy. Część klientów szuka polskich, solidnych butów z gwarancją. Opowiadają, że noszą je po trzy, pięć lat.

Razem na Północ

Polscy producenci i sprzedawcy polskiego obuwia nie mają wielkich szans na rodzimym rynku - twierdzi Krzysztof Szarak, prowadzący hurtownię obuwia zarówno polskiego, jak i importowanego. Jego zdaniem, w ciągu minionych kilku lat azjatyckie firmy zawładnęły rynkiem, ściągnęły najlepszych stylistów, także włoskich. Ich obuwie jest niekiedy łudząco podobne do produkowanego w Europie, a przy tym dużo tańsze.

Znaczną częścią obuwia ze Wschodu obraca się w szarej strefie: przemycane przez granicę trafiają na bazary bez podatków. Już na starcie ten towar jest co najmniej o ponad dwadzieścia procent tańszy niż u polskich kupców, prowadzących legalną działalność - zauważa Krzysztof Szarak.

Mimo pesymizmu krakowskiego hurtownika w tym roku po raz pierwszy od pięciu lat branża obuwnicza zanotowała wzrost produkcji. Krajowe buty, choć droższe od chińskich, wygrywają z nimi jakością i wracają powoli do łask klientów.

- Jest takie powiedzenie, które wziąłem sobie głęboko do serca, że ktoś, kto stoi w miejscu, cofa się. Dlatego od pewnego czasu usiłuję namówić kilku znajomych szewców, którzy prowadzą malutkie - jak mój - zakłady, do zawiązania spółdzielni. Razem, oczywiście każdy ze swoją marką, ruszylibyśmy na podbój Skandynawii - planuje Grzesiak. Jest przekonany, że polskie obuwie zimowe zrobi tam furorę. Jest solidne i wykonane z lepszych materiałów. Na razie nie zdołałem nikogo przekonać, a jak w Polsce będą takie zimy jak w tym roku, to stracimy na tym dużo, a przy odrobinie wysiłku można by było wyjść na swoje - rozmarza się Wiesław Grzesiak.

Krzysztof Sakowski

Nasz Rynek Kapitałowy
Dowiedz się więcej na temat: chińskie | wojna | obuwie | Wiesław | wojny | buty | firmy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »