Wojny handlowe wracają. Kto pierwszy będzie liczyć straty?
A jednak stało się - Donald Trump nie tylko groził, ale zaczął realizować swoje groźby. Cła w wysokości 25 proc. na import z Kanady i z Meksyku miały wejść w życie we wtorek o 12.01 czasu w Waszyngtonie (o 18.01 w Polsce). Zostały zawieszone na miesiąc. Będą natomiast 10-procentowe cła na Chiny i będzie odwet. Czy to znaczy, że przez weekend widzieliśmy dym i mało ognia? Czy na świecie szykuje się pożar, który już się tli?
Donald Trump musi udowodnić swoją sprawczość. Dlatego posuwa się z groźbami bardzo daleko. Zamiast wprowadzić cła na Kanadę i Meksyk uzyskał zapewnienia, że oba kraje będą współdziałać z USA w obronie ich bezpieczeństwa wewnętrznego. Będą zwalczać przemyt narkotyków i nielegalną migrację wysyłając po 10 tys. żołnierzy i policjantów, żeby lepiej pilnowali granicy. Można odetchnąć z ulgą? To wcale nie jest pewne.
Zapowiedziane cła w wysokości 25 proc. na towary z Kanady i Meksyku i 10 proc. na towary z Chin oznaczałyby, że wyższymi taryfami zostałoby objęte 42 proc. dóbr sprowadzanych do USA. To byłby szok dla gospodarek Kanady i Meksyku. Ale także - dla amerykańskiej.
Czy Donald Trump chce faktycznie walczyć cłami? A może licytuje znacznie powyżej stawki, bo USA mają problem, który polega na tym, że gospodarka od lat nie nastarcza z zaspokojeniem popytu ok. 330 mln relatywnie zamożnych konsumentów. Produkcja przemysłowa w USA wytwarza zaledwie nieco ponad 10 proc. PKB (2,85 biliona dolarów w 2023 roku). Dlatego potrzeby na dobra konsumpcyjne (a także inwestycyjne, kapitałowe i pośrednie) zaspakajane są przez import. Stąd bierze się wysoki deficyt w obrotach handlowych USA, gdyż nadwyżka w usługach nie pokrywa nawet jego części. I właśnie z tym deficytem chce walczyć Donald Trump.
Jak wygląda ten deficyt? Jest faktycznie olbrzymi. USA po 11 miesiącach ubiegłego roku w obrotach towarowych miały 1,07 biliona dolarów deficytu - podaje US Census Bureau. Import towarów do USA osiągnął w tym czasie 2,97 biliona dolarów. Rok 2023 zakończył się deficytem w handlu w wysokości 1,06 biliona dolarów przy wartości importu 3,08 biliona dolarów. Jeśli wyższe cła na Kanadę i Meksyk wejdą za miesiąc znaczy to, że - razem z Chinami - obejmą import o wartości bliskiej 1,3 biliona dolarów.
To nie może skończyć się inaczej niż wyższymi cenami płaconymi przez konsumentów, a zwłaszcza - jak to już wcześniej wyliczyli analitycy Peterson Institute for International Economics - przez najuboższe gospodarstwa domowe. A to one właśnie - odczuwając najboleśniej skutki wzrostu cen z minionych trzech lat - uwierzyły, że Donald Trump uczyni Amerykę znowu wielką. Tymczasem wyższe cła natychmiast przenicowałyby ich i tak puste kieszenie.
Zacznijmy od prostego szacunku, jaki przeprowadzili analitycy ING Groep. Wyliczyli oni, że import z Kandy i Meksyku po nałożeniu 25-proc. ceł zostałby opodatkowany dodatkowo kwotą 232,5 mld dolarów w skali roku, a import z Chin - kwotą 43,2 mld dolarów. W sumie byłoby to 275,7 mld dolarów dodatkowego podatku, który mieliby zapłacić amerykańscy konsumenci. Zakładając, że całość taryf pokryją ze swoich kieszeni, kwota ta stanowiłaby 1,25 proc. rocznego rozporządzalnego dochodu wszystkich amerykańskich gospodarstw domowych, co daje 835 dolarów rocznie na osobę, a dla czteroosobowej rodziny jest to 3342 dolary.
Oczywiście - to skrajna sytuacja, bo wpływ ceł zostałby częściowo zamortyzowany. Po pierwsze, importerzy mają zapewne zapasy towaru, więc nie zmienią cenników natychmiast. Analitycy ING przypominają, że w przypadku pralek z Chin, które zostały obłożone 20-procentowym cłem w 2018 roku, trzeba było czekać ok. trzech miesięcy, zanim ich ceny wzrosły. Ostatecznie pralki podrożały o ok. 12 proc. Ale ludzie mogą szybciej wykupywać towary widząc co się święci.
Po drugie - gospodarka amerykańska jest zbyt słaba, by szybko dostarczyć na wewnętrzny rynek, czyli sybstytuować towary, które zostaną objęte cłami. Przypomnijmy, że próbę zmiany tej sytuacji, czyli wzmocnienia strony podażowej gospodarki usiłowała wprowadzić administracja Joe Bidena poprzez Inflation Reduction Act. Spowodował on silny napływ kapitału i inwestycji zagranicznych do USA. Produkcja amerykańskiego przemysłu musiałaby się jednak podwoić, żeby kraj stał się samowystarczalny w zaspokajaniu potrzeb na towary. To niemożliwe, ale na pewno stanowiłoby impuls do zwiększenia produkcji w USA.
Po trzecie - zagraniczni producenci, eksporterzy, pośrednicy i handlowcy mogą obniżyć swoje marże, żeby dostarczać towary po cenach nie wyższych niż do tej pory. Tylko, że stawka 25 proc. to już dla nich spore wyzwanie.
Jest jeszcze czwarty sposób, z którego - prawdopodobnie - korzystają chińscy eksporterzy. Donald Trump nałożył taryfy na znaczną część importu z tego kraju podczas swojej pierwszej kadencji rozpoczynając tym samym "wojny celne". O ile od tego czasu deficyt handlowy USA z Chinami faktycznie zmniejszył się w ciągu dwóch lat o jedną czwartą, bardzo szybko rósł deficyt USA w handlu z Wietnamem i innymi krajami Azji Południowo-Wschodniej. Wytłumaczenia mogą być dwa - albo kraje te dostrzegły na amerykańskim rynku lukę i zapełniły ją swoimi towarami, albo do USA nadal trafiały towary z Chin, tylko z metkami z Wietnamu i innych państw, żeby ominąć cła.
Zanim prezydent Meksyku Claudia Sheinbaum i premier Kanady Justin Trudeau poinformowali, że osiągnęli z Trumpem porozumienie odsuwające wprowadzenie taryf o miesiąc, zapowiadali retorsje. W przypadku Kanady import z USA o wartości 20 mld dolarów miał być objęty taryfami w wysokości 25 proc., a po trzech tygodniach taryfy miały objąć dodatkowo towary o wartości 86 mld dolarów, w tym piwo, wino, burbona, produkty rolne, owoce, soki pomarańczowe, odzież i sprzęt gospodarstwa domowego.
W wyniku tych retorsji ucierpieliby amerykańscy eksporterzy. Do Kanady trafia 17 proc. eksportu towarów z USA, do Meksyku 16 proc., a 7 proc. - do Chin. W sumie to 40 proc. amerykańskiego eksportu, a więc ok. 800 mld dolarów, według danych za cały 2023 rok. Analitycy ING przypominają, że kiedy USA w 2018 roku nałożyły cła na towary z Chin, Chiny odpowiedziały cłami na amerykańskie produkty rolne - m.in. soję i wieprzowinę. Farmerzy zaczęli się burzyć i administracja musiała zrekompensować im straty dotacjami.
Niewykluczone, iż Donald Trump w gruncie rzeczy rozumie, że na cłach tracą wszyscy. Z zapowiadanego obciążenia importu z Chin 60-procentowymi cłami na razie wyszło zaledwie 10 proc. To może wypchnąć z amerykańskiego rynku chińskie produkty niskomarżowe, jak np. tekstylia, ale generalnie eksportowi Chin nie zaszkodzi, bo znajdą na te towary łatwy zbyt na innych rynkach. Chiny nałożyły 10-procentowe cła na importowane z USA ropę naftową, maszyny rolnicze, pick-upy i 15-procentowe na węgiel i skroplony gaz. Zapowiedziały też wcześniej, że amerykańskie cła będą kwestionować prawnie przed Światową Organizacją Handlu (WTO).
O ile krańcowe straty dla konsumentów w USA dość łatwo policzyć, trudniej oszacować już straty całych gospodarek. Dla Chin 10-procentowe taryfy nie powinny spowodować znacznych zaburzeń, ale Kanada i Meksyk ucierpiałyby mocno. Według danych Banku Światowego, do USA trafia blisko 77 proc. eksportu Kanady, czyli 458,8 mld dolarów, a jej nadwyżka handlowa wynosi 177,3 mld dolarów. Z kolei eksport Meksyku do USA to 453,2 mld dolarów, czyli 78,3 proc. całego eksportu tego kraju. Nadwyżka handlowa Meksyku z USA wynosi prawie 187 mld dolarów. Szybkie "przekierowanie" takich wielkich wolumenów byłoby mało prawdopodobne.
Wynika z tego, że ograniczenie dostępu do rynku USA byłyby potężnym ciosem w gospodarki obu krajów. Eksport w przypadku Kanady odpowiada za 33,7 proc. jej PKB, a w przypadku Meksyku - za 43,4 proc. To znaczy że eksport do USA stanowi odpowiednio 25 i 33 proc. PKB obu sąsiadów. Nawet kilkuprocentowe ograniczenie eksportu na amerykański rynek to już wysokie gospodarcze straty. Natomiast eksport USA stanowi zaledwie ok. 8 proc. ich PKB, a eksport do Kanady i Meksyku to mniej niż jedna trzecia amerykańskiego eksportu. Dlatego Donald Trump może licytować wysoko. Odwetowe cła uczyniłyby też szkody w gospodarce USA, ale znacznie mniejsze.
Straty gospodarcze polegałyby przede wszystkim na problemach producentów, a w dalszej konsekwencji zmniejszeniu produkcji, a w ślad za tym - zatrudnienia. Pedro Antunes, główny ekonomista Conference Board of Canada powiedział, że amerykańskie cła mogą kosztować kanadyjską gospodarkę "setki tysięcy miejsc pracy". Ekonomiści Royal Bank of Canada oszacowali, że cła mogą podnieść stopę bezrobocia w Kandzie o 2-3 punkty procentowe.
Konsekwencje wojny celnej na tym się nie kończą. Bo cła nałożone na Meksyk mogłyby mieć też szersze skutki, gdyż globalni producenci samochodów, jak niemiecki Volkswagen, japońskie Toyota czy Honda właśnie tam zlokalizowały produkcję z powodu bliskości amerykańskiego rynku. Cła na towary z Meksyku byłyby zatem ciosem w konkurencyjność ich produktów. W ten sposób amerykańskie cła uderzyłyby także w np. w Europę i Japonię.
Ale również bezpośrednio w gospodarkę USA. Fabryki Hondy w Meksyku eksportują silniki, które wkładane są do aut produkowanych za północną granicą. Obłożenie tych silników cłami mogłoby spowodować koniec działalności tamtejszych fabryk. Straty poniósłby Meksyk, Honda i na koniec - amerykańscy robotnicy straciliby pracę.
Tu przechodzimy do związków, których nie widać na mapach. Do skomplikowanych łańcuchów tworzenia wartości, które są oczywiste dla każdego, kto grał w "Gears of War" na pececie. Wie, czego być może nie wie Donald Trump. Że podstawą dobrej zabawy jest nie tylko wysoko wydajne GPU, ale też efektywny cooler.
Przyjrzyjmy się faktom. Do tego, żeby sztuczna inteligencja mogła działać w sposób wywołujący "wow" i napędzający biznes, w którym USA wiodą prym, na serwerach w umieszczonych w centrach danych potrzebne są nie tylko najnowsze chipy NVIDIi, lecz także wydajne chłodzenie. Tymczasem o ile amerykańska NVIDIA jest niewątpliwie liderem w produkcji chipów, dostawy podzespołów do chłodzenia rozsiane są po całym świecie. W dużym uproszczeniu - brak małej miedzianej rurki może spowodować, że wydajność chipa okaże się znacznie niższa.
- System światowy jest powiązany i dlatego efekty decyzji nowej administracji USA mogą być widoczne w różnych nieoczekiwanych miejscach (...) rozwój technologii potrzebuje nie tylko procesorów, ale także ich chłodzenia, a produkcja komponentów do niego jest rozsiana po całym świecie - mówiła podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos Martina Cheung, prezeska S&P Global.
Donald Trump widzi chipy, lecz nie dostrzega coolerów. A dopiero suma tych rozwiązań prowadzi do sukcesu. Dlatego to, co zapowiada, jest brutalnie groźne. Na szczęście się cofa. Czy to dowodzi jego... imposybilizmu? To uczucie znają dobrze wszyscy populiści.
Donald Trump zagroził również wprowadzeniem ceł na towary z Unii Europejskiej. Prawdopodobnie podejmie w tej sprawie decyzje po 1 kwietnia, kiedy ma się zakończyć zadekretowane przez niego "Kompleksowe dochodzenie w sprawie stosunków handlowych USA". Na razie Unia zachowuje spokój.
- Omówiliśmy nasze partnerstwo transatlantyckie. To pozostaje nasza najważniejsza relacja. Omówiliśmy sposoby wzmocnienia bardzo pragmatycznej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi - powiedziała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podczas konferencji prasowej przy okazji nieformalnego szczytu unijnych liderów poświęconego bezpieczeństwu.
- Są jasne nowe wyzwania i nowe obszary niepewności, a gdy Unia Europejska zostanie niesprawiedliwie lub arbitralnie zaatakowana, odpowie stanowczo - dodała.
Premier Donald Tusk powiedział, że groźby Trumpa są poważnym testem jedności europejskiej "w bardzo dziwnym kontekście, ponieważ po raz pierwszy mamy taki problem wśród sojuszników". Przypomnijmy, że Donald Trump wyrażał aspirację, by Grenlandię, należącą do Danii, przyłączyć do USA.
Unia ma duży komfort w relacja handlowych z USA, które są wprawdzie największym pozaunijnym odbiorcą towarów wyprodukowanych w UE i odpowiadają za blisko 20 proc. pozawspólnotowego eksportu (500 mld euro w 2023 roku), ale stanowi to zaledwie 3 proc. PKB Unii. Zupełnie odwrotnie wygląda jednak sytuacja w kwestii bezpieczeństwa.
Jacek Ramotowski