Wokół "chrześcijańskiej" ekonomii

Wśród komentarzy, jakimi opatrzony został mój poprzedni felieton, uwagę moją przyciągnął wpis "Pastora ZJ", następującej treści: "Amerykańscy 'innowiercy' stworzyli najdoskonalszą gospodarkę jak dotąd na świecie. I tu jest temat dla Polaków do przemyślenia".

Nietrudno domyślić się intencji "Pastora"; najwyraźniej katolicyzm, będący religią przytłaczającej większości Polaków, gospodarce nie sprzyja.

Ciekawe, że w podobnym kierunku, chociaż, jak sądzę - z całkiem odwrotnej intencji, zmierza komentarz "Studentki", która cytuje fragment Katechizmu Kościoła Katolickiego: "zarządzanie gospodarką wyłącznie za pomocą praw rynku nie urzeczywistnia sprawiedliwości społecznej, gdyż istnieją liczne ludzkie potrzeby, które nie mają dostępu do rynku. Należy zalecać rozsądne zarządzanie rynkiem i przedsięwzięciami gospodarczymi zgodnie z właściwą hierarchią wartości i ze względu na dobro wspólne".

Reklama

Zagadkowe określenie

Ta "sprawiedliwość społeczna" to rzeczywiście dla mnie kłopot, bo nie mam pojęcia, co to jest. Zwyczajną sprawiedliwość mogę zdefiniować sobie odwołując się do formuły Ulpiana, że "iustitia est firma et perpetua voluntas sum cuique tribuendi", czyli, że sprawiedliwość jest to niezłomna i stała wola oddawania każdemu tego, co mu się należy. No dobrze - a sprawiedliwość społeczna? Skoro została oddzielona od zwyczajnej sprawiedliwości dodaniem tego przymiotnika, to znaczy, że musi się od niej różnić czymś istotnym, bo w przeciwnym razie mówilibyśmy po prostu o "sprawiedliwości". Ale czym? Tego - wyznaję - nie wiem.

Tymczasem sprawiedliwość społeczna pojawia się w innym miejscu Katechizmu, gdzie czytamy, że "życie gospodarcze nie powinno zmierzać jedynie do pomnażania dóbr wyprodukowanych i zwiększania zysku czy wpływów, przede wszystkim powinno służyć osobom, całemu człowiekowi i całej wspólnocie ludzkiej. Działalność gospodarcza, prowadzona zgodnie z właściwymi jej metodami, powinna być podejmowana w granicach porządku moralnego, zgodnie ze sprawiedliwością społeczną...".

Okazuje się, że "sprawiedliwość społeczna" nie jest identyczna nie tylko ze zwyczajną sprawiedliwością, ale nawet z porządkiem moralnym, bo z zacytowanego wyżej zapisu wyraźniej wynika, że "porządek moralny" jest czymś innym.

Czymże w takim razie jest "sprawiedliwość społeczna"? Wygląda na to, że czymś, czego ani nie można utożsamić ze sprawiedliwością, ani też nie można zmieścić w granicach porządku moralnego. Czyżby chodziło o rodzaj haraczu nakładanego na "gospodarkę" w zamian za obietnicę "pokoju społecznego", czyli powstrzymania się przed gwałtownym i masowym rabunkiem cudzej własności? Wykluczyć tego z góry nie można, bo to zagadkowe określenie pochodzi z arsenału socjalistycznego, a socjalizm - wiadomo: stoi na stanowisku, że "własność jest kradzieżą", wobec czego "okradziony" ma moralne prawo "odkraść" sobie, ile tam uważa, a jeśli wspaniałomyślnie od tego odstępuje, to tylko dlatego, że ustanowiona zostaje "umowa społeczna", na podstawie której wszyscy stają się zobowiązani do płacenia mu za tę powściągliwość haraczu.

Po co jest gospodarka?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba najpierw wyjaśnić, co to jest gospodarka. Najkrócej można zdefiniować gospodarkę jako wytwarzanie i wymianę dóbr. Z takiej definicji wynika, że gospodarka jest po to, by dostarczać dóbr do wymiany. Im więcej tych dóbr dostarcza i w większym wyborze, tym lepiej spełnia swoje zadanie.

Ale ludzie mogą z dostarczonych dóbr robić zły użytek; np. wazami z chińskiej porcelany rozbijać sobie głowy. Czy taka sytuacja jest symptomem kryzysu gospodarki? Wydaje się, że nie; jeśli można tu mówić o kryzysie, to nie gospodarki, ale, np. etyki, czy estetyki. W takim razie jednak nie powinniśmy wymagać od gospodarki zbyt wiele, ponieważ nie jest wykluczone, że po prostu nie jest ona w stanie spełnić oczekiwań zbyt wygórowanych.

W przytoczonym przez "Studentkę" punkcie "Katechizm" powiada, że "istnieją ludzkie potrzeby, które nie mają dostępu do rynku". To prawda, podobnie jak i to, że nie mają one dostępu do rynku z dwojakich powodów. Np. ludzie odczuwają potrzebę bycia kochanym lub przynajmniej podziwianym. Te potrzeby w zasadzie nie mogą być zaspokojone na rynku z tego względu, że nie mają one charakteru dóbr gospodarczych. Oczekiwanie, iż np. potrzeba miłości będzie mogła być zaspokajana poprzez rynek byłoby nawet nieco dziwaczne. Drugi powód - że ludzie nie mają dostępu do dóbr rynkowych i na rynku obecnych. Przyczyny tego stanu rzeczy też mogą być dwojakie: albo ci ludzie nie mają do zaoferowania żadnego dobra na wymianę, albo nie mają dostępu do rynku wskutek przemocy.

W świetle tej analizy zaproponowane w tym punkcie remedium, mianowicie "rozsądne zarządzanie rynkiem i przedsięwzięciami gospodarczymi", może okazać się zupełnie nieużyteczne, pomijając już kwestię, kto byłby do takiego zarządzania predestynowany i w jaki sposób sprawdzać jego "rozsądek". Dobra o charakterze niegospodarczym, jak np. miłość, nie staną się rynkowymi nawet przy próbach "rozsądnego zarządzania".

Jeśli ludzie nie mają dostępu do dóbr na rynku obecnych z powodu braku dóbr na wymianę (np. z powodu bezrobocia), to samo "zarządzanie rynkiem" też na nic się nie przyda, bo to nie rynek jest przyczyną tego mankamentu, tylko coś zupełnie innego, prawdopodobnie fiskalizm lub/i korupcja. Wreszcie, jeśli ludzie nie mają dostępu do rynku z powodu przemocy, (np. zakazu importu) to nie "zarządzanie rynkiem" wymaga korekty, tylko zarządzanie przemocą.

Wydaje się zatem, że zawarte w innym punkcie stwierdzenie, iż "życie gospodarcze nie powinno zmierzać jedynie do pomnażania dóbr wyprodukowanych i zwiększania zysku, czy wpływów", tylko "służyć osobom, całemu człowiekowi i całej wspólnocie ludzkiej", może być rezultatem jakiegoś nieporozumienia. Gospodarka bowiem służy człowiekowi i całej wspólnocie ludzkiej, właśnie poprzez pomnażanie dóbr dostarczanych do wymiany, bo w żaden inny sposób nie jest w ogóle w stanie służyć.

Prawa ekonomiczne

Przytoczony przez "Studentkę" fragment formułuje też coś na kształt zarzutu, że "zarządzanie gospodarką wyłącznie za pomocą praw rynku nie urzeczywistnia sprawiedliwości społecznej, bo..." i tak dalej - również wymaga wyjaśnienia.

Co to właściwie są, te "prawa rynku", czy szerzej - prawa ekonomiczne? Wydaje się, że są to po prostu konieczne związki przyczynowo-skutkowe, jakie występują w procesie produkcji i wymiany dóbr. Być może, że nie mają one charakteru obiektywnego w takim stopniu, jak np. prawa fizyki, które są zupełnie niezależne od natury ludzkiej, ale z tym zastrzeżeniem też mają charakter obiektywny, bo są zdeterminowane właściwościami ludzkiej natury, która ma już charakter obiektywny. Np. takim związkiem przyczynowo-skutkowym jest prawo podaży i popytu: jeśli przy stałej podaży wzrasta popyt, to wzrasta też cena. To prawo ekonomiczne dostarcza wszystkim funkcjonującym na rynku ważnej przesłanki do kształtowania własnych zachowań i strategii ekonomicznych. Próby "zarządzania" gospodarką czy rynkiem, zmierzające do rozmywania tego przekazu poprzez zakłócanie lub blokowanie tego związku przyczynowo-skutkowego w imię "sprawiedliwości społecznej", wydają się szkodliwe ze względu na dobro wspólne, jakim jest gospodarka i jej cele, nawet bez wspominania ceny, za jaką można w ogóle taki efekt uzyskać.

Sądzę zatem, że prawa ekonomiczne, jak np. prawo podaży i popytu, nie poddają się ocenie etycznej tak samo, jak ocenie takiej nie podlega okoliczność, że w nocy jest ciemno. Ocenie etycznej mogą natomiast i powinny podlegać wnioski, jakie ludzie z praw ekonomicznych wyciągają. Np. ktoś może z prawa podaży i popytu wyciągnąć wniosek, że trzeba spalić zboże na pniu, by zapobiec spadkowi cen, albo - co jest inną postacią tego samego wniosku - że trzeba "kwotować" produkcję rolniczą. Podobnie z faktu, że w nocy jest ciemno może ktoś wyciągnąć wniosek, że właśnie wtedy trzeba rabować bliźniego, bo może nie zauważy. Obawiam się jednak, że wskutek narzucania priorytetu "sprawiedliwości społecznej" pojawia się tendencją do podważania prawomocności praw ekonomicznych pod pretekstem, że są one "niesprawiedliwe" i konstruowania "trzeciej drogi", a więc ustroju gospodarczego, jakiego świat nie widział. Sprawia to wrażenie specyficznego ilorazu teorii naukowej i bzika.

Cienie zapomnianych przodków

Aleksander Antoni Chafuen w swojej książce pod tytułem "Chrześcijanie za wolnością" wydanej po polsku przez krakowskie "Arcana" przypomina, że twórcami teoretycznych fundamentów gospodarki rynkowej byli katoliccy, XVI i XVII-wieczni uczeni, głównie z uniwersytetu w Salamance. Po wielkich odkryciach geograficznych napłynęło do Hiszpanii mnóstwo amerykańskiego złota, a rozwój sytuacji na rynku, również pieniężnym, doprowadził tych spostrzegawczych i inteligentnych ludzi do stworzenia teorii wartości, teorii pieniądza, m.in. odkrycia "parytetu siły nabywczej pieniądza" tzn. zjawiska, że w zależności od obfitości pieniądza w danym kraju, identyczny pieniądz może mieć różną siłę nabywczą. Wszyscy oni byli nie tylko katolikami, ale nawet zakonnikami, więc trudno w tej sytuacji nadal podtrzymywać tezę "Pastora", że gospodarkę rynkową stworzyli "innowiercy". Jest to, jak sądzę, takie samo nieporozumienie, ugruntowane w swoim czasie przez Maxa Webera, jak podważanie prawomocności praw ekonomicznych w imię "sprawiedliwości społecznej". Gospodarka bowiem, podobnie jak fizyka, nie jest ani "chrześcijańska", ani "antychrześcijańska". Może być tylko sprawna lub niesprawna, chociaż warto zauważyć, że sprawność gospodarki jest wprost proporcjonalna do poziomu etycznego gospodarującej społeczności, podobnie jak mapa biedy na świecie prawie dokładnie pokrywa się z mapą fałszywych ideologii.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: gospodarka | sprawiedliwość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »