Wykolejona dotacja
Wczorajsza demonstracja kolejarzy w centrum Warszawy przebiegła spokojnie. Nie było natomiast do śmiechu pasażerom węzła gdańskiego, w którym stanęły w porannym szczycie obie nitki torów - dalekobieżna i SKM.
Był to przedsmak strajku generalnego PKP, zaplanowanego na środę, 23 lipca. Abstrahując od standardowych okrzyków demonstrantów ("Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę"), wypada przeanalizować ich argumenty. Jeden był typowo związkowy - odstąpienie od prywatyzacji spółek Grupy PKP. Drugi poparty został wyliczeniami - żądano zgodnego z ustawami dotowania działalności PKP. Trzeci był konsekwencją drugiego - chodzi o wstrzymanie likwidacji 333 pociągów regionalnych (które mają zniknąć 15 lipca).
Kolej otrzymuje dotację budżetową z dwóch tytułów: za pośrednictwem samorządów województw, finansujących przewozy regionalne (kwota nie zmienia się trzeci rok - 300 mln zł), oraz bezpośrednio, jako wyrównanie przychodów traconych z tytułu uprawnień do przejazdów ulgowych. Ta druga pozycja od dwóch lat dramatycznie się zmniejszyła (patrz diagram obok). Rząd SLD-UP-PSL uznał, że PKP wyciągają budżetowe pieniądze, fikcyjnie rozliczając bilety 50-procentowe - i zróżnicował stawki ulg, aby nie można ich było zsumować w bilet pełnopłatny: 100, 95, 78, 49 i 37 proc. Obecnie każdy bilet ulgowy jest dokumentem finansowym. PKP policzyły, iż po reformie roczna kwota ulg przekracza 400 mln zł. Pytanie retoryczne - kto ma wyrównać 200-milionową różnicę?
Odpowiedź zna grupa społeczna, która jako jedyna w Rzeczypospolitej posiada prawo do przejazdów BEZPŁATNYCH (to zupełnie coś innego, niż ściśle ewidencjonowana 100-proc. ulga). Jej członkowie są tak uduchowieni, iż swój nacisk na oś wagonu po prostu wyzerowali. Anioły? No, prawie - posłowie i senatorowie.