Wypłukiwanie złota z powietrza?
W książce Kurta Vonneguta "Śniadanie mistrzów" opisana jest oczyszczalnia ścieków, jaką dla pewnej fabryki chemicznej wybudowała spółka braci gangsterów. Była to niesamowicie skomplikowana konstrukcja: plątanina rur i rurek, na której na przemian to zapalały się, to gasły różnokolorowe światełka. Wszystko to jednak stanowiło tylko atrapę, parawan przykrywający kawałek kradzionej rury kanalizacyjnej, przez którą ścieki fabryczne spływały prosto do rzeki.
Banki bankruty
Zagadnienia monetarne uważane są za bardzo skomplikowane i tak przedstawiane. Czy jednak ten ceremoniał nie jest aby odpowiednikiem opisanej przez Vonneguta oczyszczalni ścieków? Przyjrzyjmy się funkcjonowaniu banków. Banki, jak zauważa Murray Rothbard, są magazynami wyspecjalizowanymi w przechowywaniu cudzego złota. Kiedy klient oddaje bankowi złoto na przechowanie, otrzymuje od niego kwit magazynowy. Jeśli posiadacz takiego kwitu magazynowego chce coś kupić, może w każdej chwili zażądać od banku wydania mu zdeponowanego złota, by zapłacić nim za towar. Jeśli jednak sprzedawca towaru zechce przyjąć kwit magazynowy, to prościej będzie wydać mu ów kwit. W ten sposób złoto leży sobie bezpiecznie w banku, a ludzie obracają kwitami, czyli banknotami. W zasadzie jednak bank nie powinien wystawiać więcej kwitów magazynowych, niż ma złota. Takie postępowanie nazywa się stuprocentową rezerwą bankową.
Jednak nigdy, czy prawie nigdy nie jest tak, że wszyscy klienci banku jednocześnie zgłaszają się po odbiór złota. Bank zatem zaczyna wystawiać kwity magazynowe na złoto, którego nie posiada, wystawia kwity fałszywe. Oczywiście nigdy z góry nie wiadomo, które są fałszywe; to okazałoby się dopiero, gdyby wszyscy klienci banku zgłosili się po odbiór złota. Wtedy, w pewnym momencie, bank stałby się niewypłacalny, tzn. nie mógłby już wydać żadnego złota posiadaczowi kwitu, bo piwnice byłyby puste. Wydając zatem kwity magazynowe, czyli banknoty bez pokrycia, bank staje się od tego momentu niewypłacalny. Od tego momentu jest tak naprawdę bankrutem. Nazywa się to jednak inaczej, nazywa się to "częściową rezerwą bankową". Ponieważ jednak nie wiadomo, które kwity, czyli banknoty są już fałszywe, na rynku przyjmowane są one jak prawdziwe. W ten sposób na rynek trafia więcej pieniędzy, z których tylko część ma pokrycie w zapasach złota. Jeśli na rynek trafia więcej pieniędzy, to zgodnie z prawem podaży i popytu wartość pieniądza spada. Np. dolar, który kiedyś oznaczał po prostu jedną dwudziestą uncji złota, teraz już tego nie oznacza. Nazywa się to inflacją, która jest sposobem ograbiania ludzi z ich majątku. Jeśli inflacja wynosi, dajmy na to, 5 procent rocznie (a taka właśnie ma wystąpić w roku przyszłym), to znaczy, że każdy stuzłotowy banknot, wart 1 stycznia 2005 roku 100 zł, 31 grudnia 2005 roku będzie faktycznie wart 95 zł, ale nadal wydrukowana na nim będzie liczba 100. Każdemu jego posiadaczowi zostanie zatem odebrane 5 zł, bez przerywania snu. Bierze się to, jak widzimy, z pozwolenia bankom na utrzymywanie "rezerwy częściowej", czyli licencji na fałszowanie banknotów.
W symbiozie z władzą
"Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży, amunicję przenoszą czarni przemytnicy" - natrząsał się Julian Tuwim z Adolfa Nowaczyńskiego w wierszu "Anonimowe mocarstwo". Fałszując pieniądze poprzez utrzymywanie "rezerwy częściowej", banki po prostu wypłukują złoto z powietrza, nabywając za fałszywe pieniądze prawdziwe towary lub usługi. Naprawdę zatem zyski banków z tego tytułu finansują inni ludzie, zmuszeni wskutek inflacji do płacenia wyższych cen. Inflacja stanowi zatem rodzaj podatku, pobieranego od wszystkich konsumentów. Dlaczego jednak ludzie płacą ten podatek, dlaczego korzystają z fałszywych pieniędzy? Dlatego, że muszą. Władze państwowe bowiem wprowadzają przepisy o "prawnym środku płatniczym", które narzucają ludziom obowiązek rozliczania się fałszowanymi pieniędzmi, których dostarczycielem jest rząd za pośrednictwem banku centralnego. Banki tzw. komercyjne nie mogą emitować banknotów. Monopol na ich emisję uzyskuje od rządu bank centralny.
Przechwytywanie dochodów ludzi przez rządy staje się jeszcze bardziej ułatwione, gdy państwo odchodzi od standardu złota. Chodzi o to, że kiedyś waluty, a więc np. dolar, funt, czy frank, oznaczały po prostu określoną wagę złota. Np. dolar stanowił jedną dwudziestą uncji złota. Do roku 1914 standard złota był jeszcze regułą. Ale wskutek strat będących następstwem I wojny światowej, większość rządów odeszła od standardu złota, nie wyrzekając się oczywiście emitowania "prawnych środków płatniczych" za pośrednictwem banków centralnych. Oznacza to po prostu, że rządy odmówiły spłacania swoich zobowiązań. Jedynie Stany Zjednoczone utrzymały standard złota, tzn. wymieniały dolary na złoto. Wielka Brytania opierała funta na dolarze, a inne kraje opierały swoje waluty na funcie. Kiedy jednak Francja w 1931 r. zapragnęła wymienić swoje funty na złoto, Wielka Brytania "odeszła od standardu złota". Wskutek tego, poza dolarem, który nadal trzymał się standardu złota, inne waluty były już "puste" . Dopiero w roku 1944, na konferencji w Breton Woods ustanowiono nowy system międzynarodowego ładu walutowego. Podstawową walutą miał być dolar, który stanowił teraz 1/35 uncji złota. Nie mógł on być już jednak wymieniany na złoto przez obywateli, a tylko przez zagraniczne rządy, które utrzymywały swoje rezerwy w dolarach i swoje waluty opierały na dolarze. Jednak w miarę upływu czasu, gdy poza granicami USA rosły rezerwy dolarowe, coraz trudniej było utrzymać kurs wymiany dolara na złoto po 35 USD za uncję. O ile rząd amerykański na podstawie porozumienia z Breton Woods musiał wymieniać dolary na złoto po tym kursie, cena złota na wolnym rynku osiągnęła w roku 1973 125 dolarów za uncję. W rezultacie system z Breton Woods się załamał i od tej pory do chwili obecnej mamy do czynienia z płynnymi kursami pustych walut. Poszczególne waluty odnoszone są do dolara, którego wartość z kolei oparta jest wyłącznie na... zaufaniu ludzi do jego wartości. W tych warunkach bardzo łatwo jest nadużywać zaufania ludzi i wypłukiwać złoto z powietrza, osłaniając ten prostacki proceder pozorami wiedzy tajemnej tak samo, jak bracia-gangsterzy zasłonili odcinek rury wodociągowej skomplikowaną konstrukcją imitacji oczyszczalni ścieków.
Stanisław Michalkiewicz