Zamiast drugiej Irlandii mamy drugą Wenecję

Powódź w rozkwicie, państwo w zaniku: przegrywaliśmy ze śniegiem, przegrywamy z wodą. Polskie państwo jest słabe, coraz słabsze, bo tak zakłada doktryna liberalna w Polsce. Kryzys naszego państwa jest faktem - straty powodziowe będą ogromne, niewykluczone, że rzędu nawet 15 mld zł. Meteorolodzy ostrzegali, Rządowe Centrum Bezpieczeństwa nie reagowało - w efekcie koszmar powodzi dotknie setek tysięcy Polaków. Niestety głupota, nonszalancja oraz ślepe oszczędności w przeciwieństwie do wody nie spływają rzekami do morza. Polak mądry po szkodzie i po wodzie.

Powódź w rozkwicie, państwo w zaniku: przegrywaliśmy ze śniegiem, przegrywamy z wodą. Polskie państwo jest słabe, coraz słabsze, bo tak zakłada doktryna liberalna w Polsce. Kryzys naszego państwa jest faktem - straty powodziowe będą ogromne, niewykluczone, że rzędu nawet 15 mld zł. Meteorolodzy ostrzegali, Rządowe Centrum Bezpieczeństwa nie reagowało - w efekcie koszmar powodzi dotknie setek tysięcy Polaków. Niestety głupota, nonszalancja oraz ślepe oszczędności w przeciwieństwie do wody nie spływają rzekami do morza. Polak mądry po szkodzie i po wodzie.

Gdy w styczniu umieściłem w "GF" artykuł zatytułowany "Zima w rozkwicie, państwo w zaniku", nie sądziłem, że może być gorzej - a jednak może. Dziś polski premier w kontekście powodzi ostrzega nas, "że musimy uważać, żeby się nie wywrócić jak Grecja". Niestety możemy się wywrócić i to wcale nie z powodu katastrofalnej powodzi, która będzie nas bardzo drogo kosztowała. Nasze państwo od dość dawna dryfuje, a ostatnio zielona wyspa wyraźnie urwała się z kotwicy na wielkim rozlewisku. Dziś można już jednoznacznie powiedzieć, że nie będzie na czas wszystkich obiektów przygotowywanych na EURO 2012, w tym obiecanych autostrad, bo wiele rozpoczętych odcinków dróg, autostrad, zjazdów, np. na A1 i A4, obwodnic, wiaduktów, znalazło się pod wodą - nadają się albo do generalnego remontu, albo wręcz do budowy od nowa. Konsorcja budowlane poczuły krew. Wcześniej w przetargach dyktowały ceny dumpingowe, dziś wypowiadają kontrakty i domagają się wyższych cen i odszkodowań z tytułu powodzi. Niektóre mniejsze firmy ubezpieczeniowe, niemające znaczącej reasekuracji, mogą wręcz utracić płynność. Droga do odszkodowań, do uzyskania nawet obiecanych 6 tys. zł będzie dla powodzian bardzo trudna i wyboista. Biurokracja szczególnie da popalić tym, którym zamarzyło się 20 czy 100 tys. zł.

Reklama

Straty będą olbrzymie, bo powódź jeszcze się nie skończyła

Wstępną skalę strat, gdy idzie o drogi, GDDKiA oszacowała na razie na ok. 1 mld zł, w sytuacji, gdy znaczna część dróg i infrastruktury w kraju jest jeszcze pod wodą, na zalanych terenach. Straty w drogownictwie będą z pewnością wyższe, mogą sięgnąć nawet 1,5--2 mld zł. Straty w tej powodzi będą też wyższe niż w wyniku rekordowej powodzi z 1997 r. i to wbrew temu, co twierdzi premier, który mówi, że powódź jest większa niż w 1997 r., a straty mają być niższe. Przypomnijmy jednak, że dzisiaj są zupełnie inne ceny niż w 1997 r. Wtedy oszacowano te straty na 12 mld zł, odszkodowań ubezpieczyciele wypłacili na kwotę 872 mln zł. W ubiegłym roku, kiedy powodzi właściwie nie było, odszkodowania z polis katastroficznych wyniosły aż 1,2 mld zł, z czego 450 mln zł to wypłaty związane ze skutkami powodzi, której tak naprawdę nie było. Koszty firm ubezpieczeniowych będą rosły i to znacząco. Na razie do PZU wpłynęło ok. 50 tys. zgłoszeń i będzie ich jeszcze przybywać, coraz więcej osób się bowiem ubezpiecza, choć tylko 7 mln Polaków wykupiło polisy od żywiołów. Reszty albo na to nie stać, albo to lekceważą, a władza niestety po raz kolejny nie odrobiła lekcji z przeciwdziałania powodzi i wczesnego ostrzegania. Sumy wypłacanych odszkodowań od lat rosną i to znacząco, nawet o kilkadziesiąt procent. W 2004 r. wypłacono ich na sumę ok. 590 mln zł, w 2006 r. - ok. 650 mln zł, w 2008 r. było to już ponad 900 mln zł, w 2009 r. - 1,2 mld zł. Wygląda więc na to, że w 2010 r. te koszty wzrosną co najmniej do kwoty ok. 2 mld zł, w wersji optymistycznej, a łączne straty mogą przekraczać 15 mld zł. Średnio na województwo dotknięte powodzią straty można szacować wstępnie na 200-500 mln zł, a takich województw mamy tym razem sporo. Dlatego wypowiedzi naszych czołowych analityków, m.in. eksperta Centrum im. A. Smitha I. Jabłońskiego, że "straty nie będą tak wielkie, jak te spowodowane powodzią w 1997 r." oraz że "wpływ na wzrost gospodarczy będzie minimalny", jak i wypowiedź byłego wiceprezesa NBP prof. K. Rybińskiego, że "powódź nie jest to coś, co w znaczący sposób obciąży budżet", brzmią co najmniej niepoważnie. Nie ma co liczyć na pomoc UE, bo ta w najlepszym razie wyłoży zaledwie 400 mln zł, a mniej więcej tyle będzie potrzebować jedno zalane województwo. Tym bardziej, że 2 mld zł przesunięte z rezerwy celowej budżetu państwa pochodzi z sumy 8 mld zł przeznaczonych na współfinansowanie projektów unijnych, w tym w infrastrukturze. Wieloletnie zaniedbania, dziurawe wały - niektóre pamiętające czasy carskie i pruskich Fryderyków, niedrożne studzienki, nieoczyszczane rowy, brak polderów i terenów zalewowych, ekolodzy i właściciele działek blokujący budowę zapór i zbiorników retencyjnych, powszechny brak pieniędzy na hydroinwestycje, nieprzestrzeganie prawa wodnego, powszechne wręcz lekceważenie zagrożeń przyrodniczych i ostrzeżeń ze strony hydrologów to nasz polski chleb powszedni. Jeśli na to nałożyć absolutny kryzys w Rządowym Centrum Bezpieczeństwa z początku tego roku - odwołanie najlepszych ludzi, wraz z szefem P. Gułą na czele, to mamy gwarancję utopionych nadziei wielu rodzin, małych rodzinnych firm, gospodarstw rolnych i straconych miliardów złotych. Nasze państwo jest bezradne wobec natury i klęsk przyrodniczych. Na powodzi najbardziej przecież ucierpią zwykli ludzie, polskie rodziny, ale i polskie samorządy, które już dziś mają blisko 40 mld zadłużenia. Miasta tracą wpływy podatkowe z PIT i CIT, ich sytuacja finansowa jest dramatyczna, spadają dochody własne, rosną koszty inwestycji i długi, coraz trudniej też o pozyskanie pieniędzy. Za zupełne brednie można uznać wypowiedzi, że na powodzi nie ucierpi mocno gospodarka. Ucierpi i to bardzo - ucierpią na tym drogi, koleje, szkoły, mosty, ujęcia wody, wały, ulice miast, małe i średnie firmy, magazyny, obiekty turystyczne, gospodarstwa rolne, hodowla, budynki, sprzęt budowlany, zalane w składach materiały budowlane i place budów. Gospodarka ewidentnie przegrywa z wielką wodą. Sąsiednie kraje, np. Rosja czy Niemcy, wspomagają nas pompami, łódkami czy akumulatorami. Mamy dziś bentleye i aston martiny na ulicach Warszawy, najnowocześniejsze myśliwce F16, ale brakuje nam pomp i łódek. Jeszcze długo będą szacowane straty popowodziowe. Ilość zniszczonych firm może sięgnąć kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu, tysięcy i z reguły są to małe firmy rodzinne. Powódź dotknie milionów hektarów i ok. 60 tys. gospodarstw rolnych, dotknie setek tysięcy uszkodzonych mieszkań i domów, choć jedynie 40 proc. z nich jest ubezpieczone. Powódź dotknie również budynków użyteczności publicznej.

Jak mawia premier: Zapamiętajmy, kto to spieprzył

Siły i sprawności państwa nie mierzy się przecież długością szpaleru wolontariuszy podających sobie worki z piaskiem czy ilością polityków stojących na wałach, ale raczej faktem, że MSW w fazie intensywnych opadów uważało, że nie występuje ryzyko powodzi, oraz tym, że strażakom brakuje łódek, koparek czy pomp. Co prawda niektórzy politycy uważają, że woda ma to do siebie, że spływa w końcu rzekami do morza, ale jest też faktem, że głupota, lekceważenie zagrożeń, niedocenianie naszych zapóźnień, brak środków na zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom, w tym bezpieczeństwa ekonomicznego ich majątku, bardzo drogo kosztuje. Szkoda, że głupota i nonszalancja oraz brak wczesnego ostrzegania i brak przygotowania na najgorsze nie spływają tak jak woda do morza. Potrzeba pomocy finansowej ze strony państwa dla samorządów będzie tym większa, że rzadko kto ubezpiecza swoje domy od tzw. wartości odtworzeniowej, bo to znacznie droższe i trudniejsze. Większość obywateli, a jest ich przecież tylko część, ubezpiecza się znacznie taniej, od tzw. wartości rzeczywistej, czyli aktualnej. Ile więc warty jest dziś dom zalany po komin stojący tygodniami w wodzie? Tyle co nic, a raczej tyle, ile trzeba wydać na jego zrównanie z ziemią. Gdyby istniał system Narodowego Programu Ubezpieczeń, podobny do tego, jaki funkcjonuje w krajach UE, czy przynajmniej Fundusz Pomocy Ofiarom Klęsk Żywiołowych, który forsował prezydent L. Kaczyński, a który został skutecznie storpedowany przez obecny rząd, i gdyby państwo w ramach tych funduszy dopłacało część środków, sytuacja powodzian byłaby dziś diametralnie inna. Dzisiaj rzeczywiście warto zapamiętać słowa premiera: "kto to spieprzył". Wiadomo, że nie wystarczą owe 2 mld zł uszczknięte z rezerwy środków przeznaczonych na współfinansowanie projektów i inwestycji unijnych. Tak tanim kosztem niestety się nie wykpimy.

Skąd brać pieniądze?

Nie bardzo widać, skąd będziemy brać kolejne środki na walkę ze skutkami powodzi, bo MF i rząd nie przewidują nowelizacji budżetu, głównie z tego powodu, żeby być lepiej postrzeganymi przez rynki finansowe. Firmy będą musiały odrabiać straty długo, a dochody podatkowe wyraźnie spadają już dziś. Tylko w I kw. 2010 r. w relacji do nienajlepszego przecież 2009 r. dochody z PIT spadły ok. 3 proc., a jeszcze urzędy skarbowe nie dokonały pełnego zwrotu nadpłat podatkowych. Akcyza spadła ponad 15 proc. w I kw., a wpływy z CIT aż o blisko 24 proc. Łącznie dochody podatkowe w I kw. były niższe aż o 5,7 mld zł niż na początku kryzysowego 2009 r. Co będzie dalej? Wiele firm nie tylko nie zapłaci ani centa w ramach podatku CIT, ale będzie musiało sięgnąć po pomoc socjalną, z budżetu państwa, ZUS-u, urzędów pracy, FGŚP, NFOŚ czy FP. Po pierwszych czterech miesiącach 2010 r. dochody budżetu państwa wyniosły ok. 79 mld zł, czyli 32 proc. rocznego planu budżetowego w 2009 r. W tym samym okresie 2009 r. było to jednak sporo więcej, bo 89 mld zł. Deficyt wyniósł jak na razie 27 mld zł, co stanowi blisko 52 proc. planu. Cały deficyt zaplanowany na ten rok to 52 mld zł. To pokazuje, że wraz z rozwojem sytuacji kryzysowej w Europie, dekoniunktury gospodarczej, cięć u naszych sąsiadów, gigantycznych kosztów powodzi, które trzeba będzie ponieść, do nowelizacji budżetu tak czy owak powinno dojść w drugiej połowie tego roku i to nie tylko z powodu powodzi. Tym bardziej, że tylko w I kw. tego roku subwencja dla jednostek samorządu terytorialnego wyniosła już ok. 20 mld zł, co stanowi 42 proc. planu, a to one będą szczególnie potrzebować wsparcia finansowego, m.in. z powodu powodzi. Dotacja do FUS, który już kosztował budżet państwa 18 mld zł, to 47 proc. planu. Należy też pamiętać, że cały planowany wzrost dochodów budżetowych na ten rok nominalnie ma wynieść 6 proc., VAT-u o ok. 9 proc., CIT-u o ok. 10 proc., akcyzy o niecały 1 proc., PIT-u zaś o 3,3 proc. Nic z tego nie będzie, co potwierdzają wstępne opinie Instytutu Studiów Podatkowych i raporty prof. W. Modzelewskiego. Tym bardziej w kontekście tej wielkiej, niszczącej powodzi. W 1997 r. po wielkiej powodzi budżet został znowelizowany - być może dlatego że nie było wówczas wyborów prezydenckich. MF J.V. Rostowski w ubiegłym roku ciął ślepo wydatki resortów; w sposób często doktrynerski robiono oszczędności, których skutki dziś częściowo już odczuwamy.

Sami się nie podniosą

Największym i chyba najtrudniejszym do rozwiązania problemem, jaki pojawi się po powodzi, będzie rozwiązanie problemów tych powodzian, którzy całkowicie utracili swe domy, warsztaty pracy, a na które wzięli wieloletnie kredyty bankowe, często walutowe. Ci ludzie sami w żaden sposób się nie podniosą, a banki komercyjne im tego nie darują. Tutaj muszą wkroczyć rząd i państwo, bo samo odszkodowanie firm ubezpieczeniowych nie wystarczy. Tu musi być jakieś moratorium, umorzenie, być może nawet przejęcie części lub całości obciążeń kredytowych przez polski rząd, albo powinien to być specjalny fundusz, specustawa, może niezbędna będzie ingerencja BFG, może ostatniego polskiego banku BGK, bo jak zapewnia nas premier, nikt poszkodowany nie może zostać bez pomocy, a ci ludzi są podwójnie poszkodowani i tu nawet 100 tys. zł na nic nie wystarczy. Wydaje się, że i same banki komercyjne winne przejawić jakąś inicjatywę prospołeczną. Na razie teza "powódź rozkwita, państwo w zaniku" niestety nadal jest aktualna. Rządzący dzisiaj coraz częściej powtarzają: państwa musi być jak najmniej. Jednak gdy przychodzi do takich kataklizmów, jak obecna powódź, to właśnie najbiedniejsi i najsłabsi najbardziej potrzebują silnego polskiego państwa.

Janusz Szewczak

autor jest głównym ekonomistą SKOK

Gazeta Finansowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »