Zapaść na krajowym rynku śliwek. Polscy sadownicy przegrywają z konkurencją
Sezon na śliwki w tym roku nie należy do udanych dla polskich sadowników. Największym problemem wcale nie okazały się wiosenne przymrozki, które zniszczyły część upraw, ale import zagranicznych owoców. Śliwki przywiezione z Mołdawii i Serbii zalały rynek, a polskim sadownikom niezwykle trudno konkurować z ich niską ceną.
Sadownicy z trudnościami mierzą się od samej wiosny. Najpierw kwietniowe i majowe przymrozki zniszczyły sporą część upraw. W lecie natomiast nadeszły burze z niszczycielskimi gradobiciami, które przerzedziły śliwki na drzewach.
Tegoroczny sezon na śliwki nie należy do udanych. Sadownicy, którym udało się uratować uprawy przed niekorzystną pogodą, są rozczarowani - teraz muszą bowiem zmagać się z zagranicznym importem, który sprawia, że mniejszych zbiorów nie mogą zrekompensować sobie wyższymi cenami.
Największym problemem są śliwki importowane z Mołdawii i Serbii. Jak podaje portal sad24.pl, na rynku hurtowym w Broniszach, hurtowa oferta śliwek odmiany Stanley z Serbii to zaledwie 3,40 złotych za kilogram. Trzeba jednak zaznaczyć, że serbski sadownik otrzymuje zaledwie 25 proc. tej kwoty. Pozostałą część zarabiają pośrednicy - to koszt opakowania, marży eksportera, koszt transportu oraz marża importera.
Tymczasem krajowe śliwki - często wyższej jakości - sprzedawane są po 4-4,50 zł/kg w hurcie. Ze względu na ich wyższą cenę, są dużo mniej atrakcyjne dla handlowców.
Ze względu na zaniżoną cenę, polscy sadownicy nie są w stanie konkurować ze śliwkami importowanymi z Serbii czy Mołdawii. Sadownicy uważają, że import zdestabilizował rynek śliwek tym roku.
W Serbii mniej kosztuje produkcja - tańsze są m.in. nawozy czy środki ochrony roślin. Do tego pracownicy otrzymują od zbioru praktycznie połowę ceny ze sprzedaży.
Jak podaje serwis, w tym roku import śliwek z Mołdawii czy Serbii wyraźnie się nasilił. Dla przykładu w poprzednich latach grupy producenckie z zagłębia grójeckiego sprowadzały niewielkie ilości śliwek z Serbii, tymczasem w tym roku handlują importowanymi owocami przez cały sezon.
Dodatkowo, jak podają branżowe media, coraz częściej importowanymi, tańszymi śliwkami zainteresowane są markety. Wszystko to sprawia, że polscy sadownicy obawiają się pogłębienia problemu.
Sadownicy z Polski w tym roku musieli się zmagać także z innymi importowanymi owocami. W czerwcu pisaliśmy, że rynek na krakowskich Rybitwach zalały czereśnie przywiezione z Rumunii - na placu pojawiło się kilkadziesiąt ciężarówek wypełnionych po brzegi owocami z zagranicy.
Sadownicy wskazywali, że rumuńscy konkurenci mogli zaniżyć ceny, bo nie musieli mierzyć się z problemami, takimi jak oni. Mowa przede wszystkim o przymrozkach i gradobiciach.
Podnosili wtedy, że w Polsce handel owocami z zagranicy na rynkach hurtowych jest zbyt liberalny, a wsparcie ze strony państwa jest znikome. Według nich w innych krajach Unii Europejskiej krajowi producenci są lepiej chronieni, dlatego apelowali do rządu o wprowadzenie mechanizmów chroniących ich przed nieuczciwą konkurencją.