Objawy, istota oraz pozory deflacji

Polskiemu startowi w gospodarkę rynkową towarzyszyła odziedziczona po poprzednim ustroju bardzo wysoka inflacja. W styczniu 1990 r. CPI - Consumer Price Index , któremu GUS nadał polskie miano Wskaźnika Cen Towarów i Usług Konsumpcyjnych - przekroczył 1000 proc. By nie zostawić miejsca na wątpliwości wyraźmy tę wielkość również słownie: jeden tysiąc procent!

Polskiemu startowi w gospodarkę rynkową towarzyszyła odziedziczona po poprzednim ustroju bardzo wysoka inflacja. W styczniu 1990 r. CPI - Consumer Price Index , któremu GUS nadał polskie miano Wskaźnika Cen Towarów i Usług Konsumpcyjnych - przekroczył 1000 proc. By nie zostawić miejsca na wątpliwości wyraźmy tę wielkość również słownie: jeden tysiąc procent!

Ślady tamtego doświadczenia wciąż są obecne w społecznej pamięci. Nic zatem dziwnego, że gdy od lipca 2014 r. CPI zaczął wykazywać wartości ujemne, nieco niższe od 0 proc. (co oznacza, że ceny w ujęciu rocznym trochę spadły), to z jednej strony spotkało się to z niedowierzaniem, a z drugiej niezwykle spopularyzowało rzadko dotąd używane słówko deflacja. Czy po latach doświadczeń inflacyjnych gospodarka polska rzeczywiście nabrała charakteru deflacyjnego? Udzielenie odpowiedzi na tak postawione pytanie ma istotne znaczenie dla prognozowania przyszłych zjawisk ekonomicznych, dla polityki gospodarczej, a także dla decyzji inwestycyjnych przedsiębiorstw.

Reklama

Jeśli zatrzymamy się na etapie analizy wskaźnikowej, to ujemna wartość CPI stanowi rzecz jasna objaw deflacji. Jednak nawet przyjęcie takiego punktu widzenia nie zwalnia od odnotowania kilku charakterystycznych cech obserwowanego aktualnie w Polsce zjawiska. Po pierwsze - jak na razie ma ono bardzo krótką historię, bo trwa cztery miesiące. Po drugie - bieżące ceny w porównaniu z tymi sprzed roku sygnalizują spadki stosunkowo płytkie (najniższa, październikowa wartość wskaźnika, wyniosła minus 0,6 proc.). Jeśli zamiast CPI posłużyć się HICP (wskaźnik zharmonizowany, stosowany przez Eurostat i zapewniający porównywalność danych z poszczególnych krajów Unii Europejskiej), to polska deflacja okazuje się jeszcze płytsza - od 0 proc. w lipcu do minus 0,3 proc. w październiku. W tym ujęciu ceny nie tyle spadają, co raczej stanęły w miejscu. Po trzecie wreszcie - sytuacja podobna do polskiej miała miejsce w wielu krajach. W porównywalnym ujęciu HICP węgierskie ceny zachowywały się identycznie jak polskie, słowackie wróciły na poziom 0 proc. po czterech miesiącach lekkich spadków, bułgarskie odnotowywały spadek o 1,5 proc. i tam taka skala ich redukcji trwała już od kilkunastu miesięcy. W ostatnich miesiącach HICP oscylował wokół zera także na zachodzie Europy - działo się tak we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii i Szwajcarii. Rozpowszechnienie zjawiska dowodzi, że nie było ono specyficznie polskie i musiało mieć szersze uwarunkowania.

Mechanizm deflacji

Wskaźniki przynoszą nam informację o wystąpieniu objawów deflacji, ale nie ukazują istoty jej mechanizmu. A mechanizm ten złożony jest z wielu elementów. By proces deflacyjny w pełni się rozwinął, elementy te muszą zazębić się ze sobą, zacząć oddziaływać na siebie i w ten sposób wzajemnie wzmagać swój wpływ na całość mechanizmu. W następstwie spadku cen wśród konsumentów powstaje przekonanie, że w przyszłości będą one jeszcze niższe; w ślad za ujemnymi wskaźnikami cen towarów i usług konsumpcyjnych znak minus pojawia się także przy oczekiwaniach inflacyjnych. Wiara w kontynuację spadku cen skłania konsumentów do odwlekania decyzji o zakupach: po co płacić drożej dziś, jeśli za jakiś czas te same dobra będzie można nabyć taniej? W efekcie kurczy się bieżąca sprzedaż detaliczna, a później obniża się dynamika całej konsumpcji. Producentom skonfrontowanym z malejącym popytem konsumpcyjnym i rosnącymi zapasami niesprzedanych dóbr nie pozostaje nic innego, jak dalej ciąć ceny - w tym sensie oczekiwania konsumentów znajdują potwierdzenie. Ale bariera popytu, przed którą stają przedsiębiorcy, ma też dalsze konsekwencje - w takich warunkach nie są oni w stanie podnosić płac, a w pewnym momencie muszą nawet rozpocząć ograniczanie zatrudnienia. Płacowa stagnacja i wzrost bezrobocia pociągają za sobą kolejny odpływ popytu i wyhamowanie wzrostu gospodarczego. Nie stwarza to perspektyw pozwalających myśleć o inwestycjach. I tak to, co na początku było obietnicą taniej konsumpcji, uruchamia proces zwijania się całej gospodarki. Prawdziwa deflacja - rozumiana nie tylko jako wartość wskaźników, ale jako pełnowymiarowy mechanizm - jest więc siłą paraliżującą działania biznesu i dławiącą wzrost gospodarczy.

Działania rozwiniętego mechanizmu deflacji trudno się dzisiaj w Polsce dopatrzyć. Od początku 2014 r. oczekiwania inflacyjne obniżyły się wprawdzie i określana przez konsumentów średnia stopa inflacji w najbliższych dwunastu miesiącach znalazła się w przedziale 0,1 - 0,5 proc., ale nadal oznacza to przygotowanie na niewielki wzrost cen, a nie na ich spadek. Sprzedaż detaliczna od wielu kwartałów utrzymuje roczną dynamikę na poziomie 3-4 proc. i nie widać, by coś miało Polaków od powiększania zakupów powstrzymać. Solidny wzrost zakupów przyczynia się z kolei do tego, że komponent wzrostu gospodarczego, jakim jest spożycie indywidualne, wnosi do 3-proce. dynamiki PKB około 2 pkt. proc.; to popyt wewnętrzny i jego konsumpcyjna składowa decydują dzisiaj o rośnięciu polskiej gospodarki. Niezwykle ważne jest wreszcie to, że w okresie roku dzielącego III kw. 2013 i III kw. 2014 r. przybyło w Polsce ponad 320 tys. miejsc pracy, a od początku 2014 r. wynagrodzenia nominalne rosną w tempie przekraczającym 3 proc. Większa liczba zatrudnionych przemnożona przez wyższe płace oznacza wzrost łącznego funduszu wynagrodzeń, a to rodzi dodatkowy popyt. W takiej sytuacji należy się raczej spodziewać uruchomienia sił pchających ceny w górę, a nie ściągających je w dół. Charakterystyczne dla faktycznej deflacji kurczenie się popytu wewnętrznego nie tylko nie występuje w Polsce obecnie, ale i nie ma podstaw, by oczekiwać takiego zjawiska w przewidywalnej przyszłości.

Stwierdzenie, że funkcjonowanie gospodarki polskiej nie zdradza żadnych symptomów rozwijającego się mechanizmu deflacji i jednoczesne odnotowywanie ujemnych wartości CPI stawia nas w obliczu swoistego ekonomicznego paradoksu. Jak wyjaśnić spadający wskaźnik cen, jeśli nie da się tego zjawiska uzasadnić przebiegiem procesów zachodzących wewnątrz gospodarki? Odpowiedź na to pytanie nasuwa się w sposób niemalże automatyczny: przyczyny znaku minus przy CPI muszą leżeć na zewnątrz gospodarki, poza jej geograficznymi i politycznymi granicami. I rzeczywiście - pogłębiona analiza zachowań cen, które uwzględniane są przy wyliczaniu wskaźnika, dowodzi, że jego wartość ciągną w dół te ceny towarów, które kształtuje rynek globalny. Wartość polskiego CPI nie spadłaby do poziomów obserwowanych od kilkunastu, a zwłaszcza od czterech ostatnich miesięcy, gdyby w tym samym okresie nie nastąpiły zasadnicze zmiany w zakresie światowych cen żywności i ropy naftowej.

Tania żywność i tania ropa naftowa

Przez wiele lat ceny żywności i energii stanowiły tę składową CPI, która cały wskaźnik wyraźnie przesuwała ku górze. Jeśli na światowych rynkach sytuacja była relatywnie spokojna (np. przełom lat 2005/2006) albo panowało osłabienie związane ze spadkową fazą cyklu koniunkturalnego (np. przełom lat 2009/2010), to żywność i energia wnosiły do CPI około 0,5 pkt. proc. Gdy ceny ropy naftowej - bardzo istotne dla całokształtu cen energii - biły rekordy (np. pierwsza połowa 2008 r.) albo klęski żywiołowe redukowały podaż i podbijały ceny zbóż (np. początek 2011 r.), to tylko z tego powodu do wskaźnika przenikały więcej niż 2 pkt. proc. Niezależnie jednak od tego, czy było to tylko 0,5 pkt. proc., czy więcej niż całe 2 pkt. proc. - żywność i energia współtworzyły obserwowaną inflację. Była to stale obecna, swoista "nakładka żywnościowo-energetyczna" na wszystkie pozostałe ceny.

W II kw. 2013 r. wystąpiło zjawisko, którego gospodarka polska wcześniej nie doświadczyła - ceny żywności i energii pociągnęły CPI w dół, proinflacyjna "nakładka" przeobraziła się w antyinflacyjny "reduktor". I zjawisko to ma już siódmy kwartał kontynuacji (patrz wykres). Gdyby światowe ceny żywności i energii zachowywały się dzisiaj tak, jak to miało miejsce w pierwszych trzech kwartałach 2008 r. albo w II kw. 2011 r., to CPI pokazywałby nie deflację, ale zbliżoną do 2 proc. inflację! Trudno zatem nie zauważyć, że objawy deflacji przeniosły się na gospodarkę polską z rynków globalnych.

Spadające ceny żywności i ropy naftowej, które odnotowywane są na rynku światowym i oddziaływają na poziom cen w Polsce, należą do najbardziej spektakularnych procesów gospodarczych ostatnich kilku kwartałów. Przy czym spadek cen żywności dokonuje się w sposób stosunkowo spokojny i systematyczny - indeks cen żywności FAO (obejmuje ceny mięs, nabiału, zbóż, cukru oraz olejów i tłuszczów), który pod koniec 2012 r. sięgał 214 pkt., w październiku 2013 r. spadł do 206,6 pkt., a w październiku 2014 r. do 192,3 pkt. Kryło się za tym uniknięcie przez światowe rolnictwo klęsk żywiołowych (susze i powodzie), które nękały je w poprzednich latach, ale również poprawa w gospodarowaniu zasobami wody, których potrzebuje rolnictwo, znaczące podniesienie produkcji w najbardziej ludnych krajach (Chiny i Indie) i postęp w technologiach przechowywania produktów spożywczych (mniejsze straty magazynowe). Zachowanie rynku ropy naftowej było odmienne - po tym, jak do sierpnia 2014 r. cena za baryłkę utrzymywała się w miarę stabilnie w przedziale 105-115 USD, rozpoczął się gwałtowny jej zjazd w okolice 75 USD na przełomie listopada i grudnia (około 30 proc. spadku w okresie krótszym niż pół roku!). I w tym przypadku zjawisko ma wiele przyczyn. Najważniejsze z nich to rewolucja energetyczna w USA, której podstawy stanowi eksploatacja łupków, utrzymywanie wysokiej podaży surowca przez Arabię Saudyjską, rozpoczęcie wydobycia z nowych złóż zlokalizowanych w różnych obszarach świata. Nie można wykluczyć, że procesy spadku cen żywności i ropy naftowej będą kontynuowane, ale jednocześnie można zakładać ich złagodzenie i tym samym słabszy redukujący wpływ na wskaźniki inflacji. Tym samym znaczące obniżenie tych ostatnich w 2014 r. traktować należy jako zjawisko o charakterze przejściowym.

Kształtujący się poniżej zera bieżący wskaźnik inflacji stanowi oczywiste wyzwanie dla polityki pieniężnej. Jeśli polski cel inflacyjny ustalony jest na poziomie 2,5 proc. z dolną granicą odchyleń od niego na 1,5 proc., zaś CPI wskazuje -0,6 proc., to mogą pojawić się poglądy, że stopa procentowa powinna zostać obniżona. Ale jeśli przyjmiemy przedstawioną wyżej argumentację (niski poziom CPI powstał pod wpływem impulsów z rynku globalnego, impulsy te najpewniej mają charakter przejściowy, a procesy zachodzące w polskiej gospodarce mogą za kilka kwartałów znowu poprowadzić ceny ku górze), to "deflacja", o której tak dużo dziś się mówi, ujawni jedynie charakter pozorny. W takich okolicznościach stabilizacja stopy procentowej może się okazać reakcją bardziej trafną.

Dariusz Filar

Kurier Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: Polskie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »