Od zakazu do akceptacji - słów niemało o tym, co o pieniądzach i pożyczaniu mówi Biblia, teologowie i filozofowie (cz.2)
Dziś o pieniądzu, bankach i bankierach mówią prawie wszyscy. Osobliwie wiele notek znaleźć można w internecie. Pewnie i dlatego, że pisać tam można anonimowo. Ja wszakże wolę przemyślenia imieniem i nazwiskiem podpisane. I wydane drukiem. O takowych też poinformować zamierzam.
W końcu stosowne zapisy o lichwie z oficjalnych pism kościelnych zniknęły. Znów głos oddam ks. Kracikowi: "(...) W nowym Kodeksie prawa kanonicznego z 1983 r. kanon z 1917 r. o legalnym zysku w ogóle pominięto, jako przestarzały. Tak zniknął cichaczem ostatni ślad czynnej do 1830 r. kościelnej tamy przeciwlichwowej, od dawna wielce przepuszczalnej. Pożyczany pieniądz od dawna przemieniał się w płodny z natury środek produkcji, nim to zostało konsekwentnie uznane przez Kościół.
Ta ewolucja (patrz B. Sesboüé. Władza w Kościele. Autorytet, prawda i wolność, Kraków 2003) "trwała całe stulecia. Obciążała sumienia wielu chrześcijan, którzy wykonywali zawody związane z przepływem pieniądza. Można użalać się nad takim obrotem sprawy i myśleć, że rozwiązanie mogło nastąpić wcześniej. Ale rozciągnięcie w czasie tego procesu ma także znaczenie pozytywne, wymagające wspólnotowego poszukiwania, które przeszło przez etap debaty i przekształciło się w prawdziwą naukę społeczną Kościoła".
Gdym doszedł do czasów niemal współczesnych, ze spokojem do początków mogę powrócić. Do Ewangelii, bo i w niej sporo o ekonomii znaleźć można. Głównie, co samo przez się zrozumiałe, o ekonomii zbawienia. Ale też o tym, jak owo zbawienie osiągnąć można. "Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje" - zapisał święty ewangelista Mateusz w rozdziale 6 (werset 21). I powiadał, że wiernie trzeba swemu Panu służyć. Także bogatym będąc. Byle bogactwo środkiem było, a nie celem.
W rozdziale 25 Mateuszowej Ewangelii przeczytać możemy:
"Podobnie też [jest] jak z pewnym człowiekiem, który mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.
Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi. Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: "Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem". Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!". Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: "Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem". Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!".
Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: "Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność!". Odrzekł mu pan jego: "Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów.
Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów"" (Mt 25, 14-30).
Podobnie brzmi relacja zapisana przez św. Łukasza, także ewangelistę, i podobną sytuację opisująca:
"Mówił więc: "Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: Zarabiajcie nimi, aż wrócę. Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: Nie chcemy, żeby ten królował nad nami.
Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min. Odpowiedział mu: Dobrze, sługo dobry; ponieważ w drobnej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami!. Także drugi przyszedł i rzekł: Panie, twoja mina przyniosła pięć min. Temu też powiedział: I ty miej władzę nad pięciu miastami!.
Następny przyszedł i rzekł: Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał. Odpowiedział mu: Według słów twoich sądzę cię, zły sługo! Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał. Do obecnych zaś rzekł: Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min. Odpowiedzieli mu: Panie, ma już dziesięć min. Powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma".
Może mi oczywiście ktoś zarzucić, że tak naprawdę nie o pieniądze tu chodzi, a zdolności, jakie dał nam Stwórca i oczekuje, że pomnażać je będziemy. Ale przecież umiejętność pomnażania pieniędzy to także rodzaj daru i jako takowy powinna być rozwijana. To, jak sądzę, wniosek uprawniony, nie wszyscy bowiem takową zdolność otrzymali. Ba, większość raczej pomniejszać je umie - i wychodzi im to całkiem, całkiem. Rzecz jasna nie grzechem jest wydawanie pieniędzy, byle w sensownych granicach umiało się zamknąć. Zwłaszcza jeśli owe z kredytu uzyskano...
A propos kredytu. Jak rozwijałby się świat, gdyby nie ta instytucja? Każdy na ten temat zapewne swoje ma zdanie. Popatrzmy jednak, co sądził o tym, zmarły niemal dwa lata temu, prof. Leszek Kołakowski. W Mini wykłady o maksi sprawach. Seria trzecia i ostatnia, zamieścił m.in. esej O długach. Czytamy w nim:
"Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia ludzkość postanawia na serio wziąć biblijny (a także koraniczny) zakaz pożyczania pieniędzy na procent i okazać mu posłuch. Cóż by się stało? Tegoż dnia przestałyby istnieć wszystkie banki świata, wszystkie ośrodki finansowe, kasy pożyczkowe i oszczędnościowe, fundusze emerytalne, towarzystwa ubezpieczeniowe; tym samym przestałaby funkcjonować prawie cała produkcja przemysłowa. Świat pogrążyłby się w nieopisanym chaosie, nastałaby prawdziwa wojna wszystkich przeciwko wszystkim, zagłada cywilizacji. Chociaż nikt nie lubi być zadłużonym, to jednak wiemy wszyscy, że instytucja kredytu jest fundamentem życia społecznego i gospodarki w naszym świecie.
Wierzyciel właściwie sprzedaje czas - ten mianowicie, który upływa między produkcją jakiegoś towaru a jego sprzedażą, między kupnem czegoś a zapłatą. Wydaje się, że gdy pożyczam od kogoś pieniądze z zamiarem ich oddania razem z oprocentowaniem, jestem optymistą, mam zaufanie do przyszłości, która będzie na tyle dobra, że pozwoli spłacić wierzyciela i tym procentem wynagrodzić go za jego usługę. Podobnie wierzyciel jest chyba optymistą, skoro ufa, że dług mu będzie z naddatkiem zwrócony. Skoro zaś produkcja i wymiana w rozwiniętych społeczeństwach są napędzane systemem kredytowym i prawie wszyscy w tym systemie uczestniczą, należy sądzić, że prawie wszyscy mają optymistyczny obraz świata. Nie wiem, czy są jeszcze inne argumenty na rzecz hipotezy tak śmiałej.
Nie uczestniczyć w obiegu kredytowym jest nadzwyczaj trudno (jeśli nawet pominąć upływ czasu między moim korzystaniem z narzędzi elektrycznych czy gazowych a opłaceniem tych usług, co jest też formą pożyczki). Nawet jeśli nie mam długów osobistych, ale płacę podatki, jakaś część tych podatków idzie na obsługę długów państwowych, a jeśli po prostu trzymam pieniądze w banku, który nimi obraca, jestem tego banku wierzycielem i dobrodziejem. W tym ostatnim wypadku mój interes klasowy polega na tym, by była jak najwyższa stopa procentowa w kraju, co jest przeciwne interesom znacznej większości, spłacającej długi za mieszkanie czy inne rzeczy.
Kredyt w krajach Zachodu dostaje się łatwo. Każdy jest ciągle kuszony przez różne instytucje, które mu proponują czy to atrakcyjne towary na spłaty, czy nowe karty kredytowe bezprzykładnie korzystne, czy tzw. okazje do inwestowania. Niedawno obiegła prasę brytyjską wiadomość, że pewna para poprosiła dla zabawy o kratę kredytową dla swojej córeczki trzyletniej - podając prawdziwą jej datę urodzin. Jakoż panieneczka natychmiast dostała tę kartę z czcigodnej instytucji kredytowej.
Długi podlegają, oczywiście, wszystkim ogólnym regułom kontraktów cywilnych, mają jednak, a przynajmniej miały do niedawna, własną szczególną stronę moralną. Do niedawna istniała - nie wiem, czy gdzieś jeszcze istnieje - osobna kategoria "długów honorowych", czyli takich, które gdy nie są spłacone, odzierają dłużnika z honoru; należały tu długi zaciągnięte przy grze w karty, pewnie dlatego, że nie można ich było egzekwować na mocy pisemnej umowy, trzeba więc było wymyślić narzędzie moralne, by zapłatę wymusić, i strach przed hańbą był tym narzędziem.
Ale w burżuazyjnej moralności groza hańby dalej się rozciąga: pohańbiony był ten, kto został bankrutem, choćby bez własnej winy; był nie tylko materialnej, lecz i moralnie zrujnowany i ściśle biorąc, powinien był samobójstwo popełnić. Jest podobno nadal taka reguła w Japonii, lecz gdzie indziej, jeśli samobójstwa w wyniku bankructwa się zdarzają, to chyba z desperacji w obliczu finansowej ruiny i czarnej przyszłości, a nie z powodu utraty honoru.
Cnoty burżuazyjne są w zaniku w naszym świecie, pełnym gangsterstwa i korupcji politycznej (gdzie długi też mają być egzekwowane, ale inaczej); można sądzić, że ktoś, kto został ogłoszony bankrutem, ale ma znaczne ukryte dochody, będzie z tych zasobów korzystał, dbając tylko o to, by nie dać się złapać, nie martwiąc się zaś o to, że bankructwo okryło go hańbą. Na ogół spłacamy długi, bo jaka taka stabilność życiowa wymaga, byśmy nie byli ciągani po sądach, ścigani przez komorników itp., lecz pewnie niewielu tylko ma silne poczucie, że jest to sprawa moralna. (...)".
Ano właśnie, niewielu dziś chce pamiętać, że dług to sprawa moralna i honorowa. I skoro kredyt się zaciągnęło, spłacić go należy. I aż dziw bierze, że gdy tylu długów nie zamierza oddawać, inni chcą na banki kolejne nałożyć podatki. Zdumiony tym wszystkim sam siebie pytam: kto dziś bardziej pieniędzy pożąda - bankowcy, społeczeństwo czy politycy? O tempora, o mores...
Andrzej Lazarowicz