Śpiewać każdy może...

Polski hymn piłkarski na Euro 2012 - kontrowersyjny w Polsce utwór "Koko Euro Spoko" w wykonaniu zespołu Jarzębina - oceniony został w Norwegii jako najlepsza piosenka mistrzostw, a w Szwecji jako potencjalny zwycięzca festiwalu piosenki Eurowizji.

Polski hymn piłkarski na Euro 2012 - kontrowersyjny w Polsce utwór "Koko Euro Spoko" w wykonaniu zespołu Jarzębina - oceniony został w Norwegii jako najlepsza piosenka mistrzostw, a w Szwecji jako potencjalny zwycięzca festiwalu piosenki Eurowizji.

Powodem jest skandynawskie przywiązanie do folkloru, dialektów i strojów regionalnych oraz demokracji, w której każdemu wolno śpiewać. Po prezentacji hymnów drużyn finalistów Euro 2012 norweskie media oceniły z uznaniem, lecz również z humorem, że polskie panie już osiągnęły sukces, ponieważ dużo się o nich mówi, a nagrania płyt i rekordowe tantiemy są dopiero przed nimi. W plebiscycie szwedzkiego dziennika "Expressen" 70 proc. czytelników przyznało, że "Koko Euro Spoko" jest znacznie lepsze od szwedzkiej piosenki.

To jest jednak Skandynawia, gdzie nikt się nie wyśmiewa z wiejskiego akcentu. Wręcz odwrotnie, Norwegowie są dumni ze swojego pochodzenia i nigdy nie wyrzekają się dialektów, które są równouprawnione językowo do tego stopnia, że w wiadomościach telewizyjnych główny prezenter mówi dialektem Oslo, prowadzący wiadomości sportowe nie ukrywa, że pochodzi z północy kraju, a prezentera pogody trudno zrozumieć, ponieważ posługuje się dialektem góralskim.

Reklama

Polska piosenka jest ciekawsza niż oficjalny utwór turnieju pt. "Endless summer" znanej piosenkarki Oceany - ocenił dziennik internetowy "Nettavisen". "Expressen" stwierdził, że gdyby Jarzębina wystąpiła na festiwalu Eurowizji w Baku, to by wygrała, bo o wiele gorsze Buranowskije Babuszki z Rosji zajęły drugie miejsce.

Norwegowie wskazują na tamtejszy przypadek z 1978 roku, kiedy amatorski zespół z wiejskiego kółka krawieckiego "Syngende Husmødre (Śpiewające Gospodynie) stał się odkryciem roku, a jego pierwszy album sprzedany został w liczbie 50 tys. egzemplarzy i zdobył złotą płytę. A wszystko stało się przypadkiem. Znanemu krytykowi muzycznemu zepsuł się samochód w liczącej 500 mieszkańców wsi Andalsbruk. Czekając na części zamienne i zmuszony do przenocowania wybrał się do jedynego lokalu, miejscowej klubokawiarni. Tam podczas podwieczorku był świadkiem koncertu, który nagrał na podręczny magnetofon i zawiózł do najlepszego studia nagrań Arne Bendiksena w Oslo. Tam obaj panowie stwierdzili od razu, że mają hit.

W odróżnieniu od polskiej Jarzębiny, od razu podpisano odpowiednie kontrakty i "Syngende Husmødre" nagrały w sumie siedem płyt, które zostały sprzedane w łącznym nakładzie ponad pół miliona egzemplarzy. Przeszły do historii norweskiej muzyki popularnej i w latach 80. XX w. miały status supergwiazd. O ich sukcesie świadczy fakt, że gdy w 2007 roku ponownie wznowiono debiutancki album na płycie CD, rozszedł się na pniu.

Bendiksen wyjaśnił wtedy, że każdy może śpiewać i zostać gwiazdą, jeżeli dobrze to robi i ma słuchaczy, którzy kupując płyty decydują o sukcesie lub porażce. To także oni głosują dzisiaj przez SMS-y i decydują, kto wygra Eurowizję lub inny konkurs.

Zbigniew Kuczyński

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: Private Banking | Norwegia | Euro 2012
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »