Zanim uwolnią gazowy rynek

Branża gazowa jest w dobrej kondycji. Rosną zyski i sprzedaż, kontynuowane są kluczowe inwestycje. Jednak może być to spokój przed burzą. Idzie nowe.

Branża gazowa jest w dobrej kondycji. Rosną zyski i sprzedaż, kontynuowane są kluczowe inwestycje. Jednak może być to spokój przed burzą. Idzie nowe.

Polski gaz staje wobec nieodwołalnych zmian. Zmierzamy do uwolnienia rynku gazowego, rozwiązane muszą być także sprawy cen. Kwestie te w największym stopniu dotkną branżę gazową działającą w wolnorynkowym otoczeniu, ale najwięcej będzie zależało tu od polityków.

Sytuacja nie zmienia się od lat. Dominującą rolę w krajowym gazie, i to zarówno pod względem sprzedaży, jak i wydobycia, odgrywa PGNiG. Dopiero szersze gazowe skomunikowanie z Unią Europejską naszego systemu przesyłowego i być może postęp w kwestii łupków gazonośnych coś zmienią.

Uwolnić ten gaz

Komisja Europejska już od kliku lat nalega na kraje Unii, aby uwolniły swój rynek energii i gazu. Przygląda się także z uwagą naszemu rynkowi gazowemu, gdzie tak dużą rolę odgrywa właśnie PGNiG - udział w sprzedaży gazu oscyluje wokół 99 proc. Zdaniem brukselskich urzędników, większe otwarcie rynku będzie skutkowało wzrostem konkurencyjności. Nie jest natomiast pewne, co się stanie z cenami.

Reklama

Co ważne, wszyscy najważniejsi gracze na rynku, wśród nich prezes PGNiG-u Michał Szubski, uważają, że proces jego liberalizacji jest nieuchronny.

- Uwolnienie rynku gazu będzie miało poważne konsekwencje i powoli do tego zmierzamy. To kluczowa sprawa, mająca ogromne znaczenie dla całej branży gazowej. Uwolnienie wpłynie także na funkcjonowanie wielu innych branż oraz przełoży się na sytuacje wszystkich, którzy gaz wykorzystują np. w mieszkaniach i domach prywatnych - uważa Mirosław Dobrut, prezes Izby Gospodarczej Gazownictwa. Dla branży chemicznej (największego konsumenta gazu w kraju) uwolnienie rynku gazu byłoby bardzo korzystne.

- Po pierwsze firmy chemiczne w większym niż obecnie stopniu mogłyby decydować same, gdzie i ile kupić gazu. Obecnie trzymają nas sztywne kontrakty. To powoduje, że w przypadku spadku cen w dostawach natychmiastowych nie możemy tego wykorzystać. W efekcie jesteśmy mniej konkurencyjni niż np. firmy chemiczne z Europy Zachodniej - przyznaje Jerzy Majchrzak, dyrektor Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego.

Przedstawiciel niezależnego dystrybutora gazu twierdzi, że "byłoby wspaniale", gdyby rynek został otwarty, tyle że... nie zależy to wyłącznie od branży gazowej. Kluczem będzie zapewnienie większego niż obecnie dostępu do naszego rynku dostaw gazu z innego niż wschodni kierunku.

- Bez interkonektorów i sprawnie działającego terminalu LNG nie da się uwolnić rynku. W znaczniejszym więc stopniu coś się w tej kwestii zmieni dopiero w 2014 roku - dodaje nasz rozmówca.

Być może początkiem uwolnienia rynku - przynajmniej pewną protezą - będzie sprzedaż części importowanego przez PGNiG wolumenu gazu na wolnych aukcjach. Jak miałoby to technicznie wyglądać, dowiemy się najprawdopodobniej jesienią, a droga do realizacji pomysłu będzie długa i daleka. Szefowie PGNiG-u mówią także o innej jeszcze możliwości, czyli odstąpieniu części kontraktu innym podmiotom.

Warto się także zastanowić, kogo ewentualne otwarcie rynku może dotknąć najbardziej. Przy obecnym układzie na rynku jego uwolnienie oznacza, że dominującą rolę mógłby stracić PGNiG. Jak to zrobić, by spółka nie poniosła szkody? Wciąż w tej kwestii trwają dyskusje.

Wiadomo, że znaczącym obciążeniem dla potentata w przypadku utraty części rynku - bo tym skutkowałoby jego otwarcie - byłyby już zawarte kontrakty na dostawy surowca. Ich formuła streszcza się w kategorycznych słowach "bierz albo płać", co oznacza, że jeśliby PGNiG nie mógł ulokować na naszym rynku zamówionego w Rosji surowca, to i tak musiałby za niego zapłacić.

Ratunkiem mogłoby być więc zamrożenie na obecnym poziomie lub wręcz zmniejszenie krajowego wydobycia gazu.

Nic więc dziwnego, że PGNiG szuka alternatywnych rynków zbytu. Wydaje się, że zwrócenie się ku gazowej energetyce potentata ma i to na celu, aby nie zostać z nadmiarem surowca.

Bez taryfy ulgowej

Kwestii uwolnienia rynku gazu nie da się oddzielić bez sprawy cen surowca. Co rusz podczas dyskusji o uwolnieniu rynku pojawia się problem tzw. subsydiowania skrośnego, czyli pokrywania kosztów dotyczących jednego rodzaju prowadzonej przez przedsiębiorstwo działalności gospodarczej lub jednej z grup taryfowych odbiorców usług przychodami pochodzącymi z innego rodzaju prowadzonej działalności gospodarczej lub od innej taryfowej grupy odbiorców.

W przypadku gazu specjaliści od dawna narzekają, że aby obniżyć końcowe ceny surowca, po zbyt niskich cenach jest sprzedawany surowiec krajowy. Podnoszą się głosy, i to nie pozbawione racji, że w ten sposób cenna kopalina jest faktycznie marnotrawiona i sprzedawana za bezcen. Ale w gazie to niejedyny problem.

Jest nim także z pewnością kwestia cen dla grup odbiorców. Logiczne wydaje się, że ci, którzy kupują gazu najwięcej, powinni relatywnie płacić za niego mniej niż odbierający gaz w niewielkich ilościach. Jak to wygląda u nas?

Pod względem cen gazu dla gospodarstw domowych (dane Eurostatu) nasz kraj plasuje się poniżej unijnej średniej. W przypadku cen surowca dla odbiorców przemysłowych powyżej średniej. I chociaż statystyczny Kowalski płaci za gaz więcej o 1/3 niż duży odbiorca przemysłowy, to - biorąc choćby pod uwagę koszty utrzymania infrastruktury - różnica jest zbyt niska. PGNiG i specjaliści od dawna powtarzają, że trzeba zmienić sytuację. Jednak każdorazowa próba zmiany taryfy to prawdziwa droga przez mękę.

Urząd Regulacji Energetyki nie jest skory do przyznawania racji gazowemu potentatowi, a nie jest tajemnicą, że każda zmiana taryfy to także kwestia polityczna. Podwyżki - zwłaszcza dla odbiorców indywidualnych - mogą się wręcz przełożyć na wynik wyborczy.

Urzędnicy URE tłumaczą, że podwyżki w znaczący sposób odbiłyby się na konsumentach. Warto bowiem podkreślić, że pod względem siły nabywczej Polaków, cena gazu w naszym kraju należy do najwyższych w całej Unii Europejskiej.

To polityczne uzależnienie cen gazu powoduje znaczne ograniczenie dla możliwości zbudowania i uwolnienia tego rynku. Warto podkreślić, że otwarcie rynku bez zrównania cen surowca może skutkować nawet jego brakiem! Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, że mając połączenia gazowe z Polską, przedsiębiorcy z Niemiec czy Czech kupują tańszy gaz po naszej stronie granicy.

By temu przeciwdziałać, trzeba urealnić ceny surowca, a regulator, co postuluje m.in. PGNiG, musiałby szybciej reagować na zmiany zachodzące na rynku gazu. Chodzi o częstsze niż 2-3 razy w roku podejmowanie decyzji taryfowych.

Jak kłopotliwe jest rzadsze podejmowanie decyzji o taryfach, przekonała się branża chemiczna. Podczas ostatniego kryzysu gospodarczego ceny gazu w zachodniej Europie gwałtownie spadły. W Polsce natomiast nadal były na dość wysokim poziomie.

W efekcie nasze zakłady chemiczne miały bardzo duży problem, by skutecznie rywalizować z konkurentami, gdyż cena gazu stanowi w niektórych produktach chemicznych aż 70 proc. kosztów. Gdyby były odpowiednie połączenia gazowe i bardziej elastyczna polityka cenowa, konkurować naszym chemikom byłoby łatwiej.

Obiecujące inwestycje

Trzecim elementem składowym, który zapewni powstanie rynku gazowego, jest zróżnicowanie kierunku dostaw. Obecnie dominuje surowiec z dwóch źródeł - z Rosji i z krajowego wydobycia. Na szczęście tak niedobry układ - choćby ze względów na bezpieczeństwo dostaw - już wkrótce przejdzie do historii. Miliardowe nakłady na budowę połączeń sieciowych, rozbudowę infrastruktury przesyłowej i terminal LNG dadzą już stosunkowo niedługo dobre efekty.

Te inwestycje oznaczają bowiem, że na polski rynek początkowo będą mogły wpłynąć dodatkowe 3,5-4 mld m sześc. surowca, a później nawet siedem miliardów. Gaz ten zagwarantuje, że surowca na rynku nie zabraknie, po drugie może zmienić politykę cenową.

Więcej gazu z różnych kierunków oznacza, że oprócz transakcji długoterminowych rozpocznie funkcjonowanie rynek kontraktów natychmiastowych, tzw. spot. Prezes Zakładów Azotowych Puławy Paweł Jarczewski już kilka razy wspominał, że rynek spotowy doskonale uzupełniałby kontrakty z PGNiG-iem.

Ile gazu do Polski mogłoby trafiać z tytułu dostaw natychmiastowych?

Specjaliści szacują, że mogłyby one pokrywać do 10-15 proc. krajowego zapotrzebowania na gaz. Mówimy więc przy obecnym zużyciu o 1,4-2,1 mld m sześc. surowca. Ponieważ zużycie gazu w ciągu kilku lat wzrośnie do około 18 mld m sześc. rocznie, rynek spotowy także urośnie odpowiednio do 1,8-2,7 mld m sześc.

Rynek nie będzie funkcjonował bez wystarczającej liczby podziemnych magazynów gazu. Ostatnio PGNiG zakończył rozbudowę jednego z najnowocześniejszych podziemnych magazynów gazu - Strachocina. Rozbudowa magazynu trwała dwa lata. Dzięki niej podwojono pojemność instalacji.

Koszt inwestycji przekroczył pół miliarda złotych. Jednak nadal pojemność naszych magazynów gazu jest zbyt mała. A ten element - choćby z tytułu możliwości elastycznego reagowania na wszelkie zakłócenia w regularnych dostawach paliwa - jest konieczny.

Dariusz Malinowski

Dowiedz się więcej na temat: gaz | uwolnione | PGNiG
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »