O Murzynów pytać nie wolno
Józef Wojciechowski pochodzi z niewielkiej wsi spod Koszalina. Przeszedł długą drogę, by być dzisiaj właścicielem J.W. Construction - największej firmy deweloperskiej w naszym kraju, i jednocześnie znaleźć się w gronie najbardziej majętnych Polaków.
Siedziba firmy Józefa Wojciechowskiego mieści się w podwarszawskich Ząbkach. Z zewnątrz niczym specjalnym się nie wyróżnia. Złośliwi mówią, że jest taka jak wiele z budynków, które postawił J.W. Construction, czyli wpisuje się w obraz architektonicznej bylejakości polskiego krajobrazu. Inaczej jest już jednak tam, gdzie urzęduje jej główny właściciel i jednocześnie szef rady nadzorczej holdingu. Gabinet głównego nadzorcy J.W. Construction bez wątpienia nie należy do przeciętnych. Jest tam miejsce nie tylko na biurko, ale również na wydzieloną część z kominkiem i miejsce z barkiem. Nie ma się zresztą czemu dziwić - to tam zapadają strategiczne decyzje, a i komfort pracy w tak dużym biznesie musi być odpowiedni. A biznes ten nie powstał ot tak z dnia na dzień. Nic nie spadło z nieba. Nikt niczego po nikim nie odziedziczył. To przedsięwzięcie nie wzięło się z jakiegoś politycznego pośrednictwa przy handlu państwowym majątkiem...
Zadecydowały geny?
Józef Wojciechowski pochodzi z niewielkiej wsi spod Koszalina. Pytany jednak o tamte czasy - lata 50. i 60., odpowiada krótko, że woli mówić o przyszłości niż o historii. - O tym, co było, opowiadałem już tak wiele razy. Zresztą, jestem przekonany, że to, co przed nami, jest dużo ciekawsze od tego, co zostawiliśmy za sobą - twierdzi główny akcjonariusz J.W. Construction.
Mnie jednak interesują początki, sposób, w jaki z niczego dochodzi się do biznesowego sukcesu. Tym bardziej że korzenie przedsiębiorczości Józefa Wojciechowskiego to lata gierkowskiego budowania socjalizmu, czyli czasów, w których prywatna inicjatywa nie była mile widziana przez rozdających polityczne (a tym samym gospodarcze) karty. - Rzeczywiście, nie było łatwo, ale mnie od dzieciństwa uczono ciężkiej pracy. Kiedy jako młodemu chłopakowi udało mi się wyrwać do Gdańska, robiłem wszystko, by utrzymać się na powierzchni. Skończyłem szkołę gastronomiczną. Trochę później także Wyższą Szkołę Ekonomiczną w Sopocie. I pracowałem. Cały czas pracowałem. I to naprawdę ciężko, bo wiedziałem, że muszę - wspomina Józef Wojciechowski.
W zasadzie od samego początku, od młodości dzisiejszy właściciel J.W. Construction zakładał firmy, próbował sił w różnych sferach biznesu. Wtedy co prawda małego, ale o innym nie było mowy. Zresztą i ten mały wielu osobom z wielu powodów przeszkadzał. Skąd to się wzięło? Skąd biznesowe zacięcie, a nie szukanie jakiegoś spokojnego etatu? Józef Wojciechowski raz jeszcze przypomina o tym, że od małego uczony był ciężkiej pracy, hartu ducha. Z uśmiechem mówi także, że pewnie genetycznie jest też tak ukształtowany, iż ma pewne talenty do robienia biznesu. - Jedni mają predyspozycje by być doskonałymi pianistami, ktoś inny gra w piłkę... Mnie natura stworzyła tak, że odnajduję się jako przedsiębiorca, pewnie jako swoisty wizjoner biznesowy. Jestem kreatorem, ale nie mody, a pomysłów gospodarczych - przekonuje.
Gra z towarzyszami
Dochodzenie do budownictwa i deweloperki, z którymi Wojciechowski dzisiaj jest kojarzony, nie była jednak prosta. Poza tym nie od razu było to budowanie domów. Co było na początku? Jak wyglądały jego start-upy w biznesie? Z budownictwem - jak żartuje - zetknął się po raz pierwszy kiedy zarobił jakieś pierwsze ciut większe pieniądze i zaczął budować dla siebie dom. Pierwsze biznesy były jednak zupełnie inne i ze wznoszeniem domów nie miały nic wspólnego. Wiązały się natomiast, w jakiś tam sposób, ze szkołą gastronomiczną, którą skończył. Był 1972 r. i wtedy - jak opowiada Józef Wojciechowski - pewien człowiek wydzierżawił mu w Sopocie restaurację. Po dwóch latach bycia w tym biznesie rozkręcił go na tyle, że miał już dwa lokale. A po trzech - trzy. Zakładał kolejne firmy, wszystkie w branży gastronomicznej, chociaż o różnych specjalizacjach. - To nie mogła być jedna firma, bo byłaby zbyt duża, a towarzysze z trudem tolerowali nawet te niewielkie. Były ograniczenia jeżeli chodzi o prywatną działalność czy, jak to się wtedy mówiło, "prywatną inicjatywę". Jeżeli ktoś wystawił głowę za wysoko, to nim się spostrzegł był już na poziomie parteru, a jego działalność biznesowa była likwidowana. Dlatego zakładałem firmy na inne osoby - znajomych, członków rodziny. No i jakoś się udawało - wspomina lata 70. Józef Wojciechowski.
- I nikt Pana nie zauważył? Nikt z politycznych nadzorców nie dostrzegł, że w Sopocie i okolicach zaczyna się rozrastać ktoś taki, jak Józef Wojciechowski?
- Dopóki nie zostałem zauważony, radziłem sobie bez problemu. To były inne czasy i w tamtych warunkach trzeba było umieć poruszać się na rynku. Lata 70. miały swoją specyfikę. Na przykład, ważne było, żeby mieć samych przyjaciół, żadnego wroga - bo jeden wróg wystarczył, by runęło wszystko, co budowało się przez lata. Jednak przy którymś kolejnym moim przedsięwzięciu zostałem namierzony i uznany za wroga publicznego - wspomina J. Wojciechowski. - Działałem już na za dużą skalę, biorąc pod uwagę warunki tamtego systemu - to był 1977 rok, a ja miałem wtedy 30 lat. I wówczas podjąłem decyzję, że w tym systemie moja kariera się skończyła. Spakowałem się i wyjechałem z Polski. Nie bez perturbacji, bo blokowano moje ruchy. Byli bowiem ludzie, którzy bardzo bacznie obserwowali moje działania - dodaje.
O agentach i policji politycznej
Nim jednak Józef Wojciechowski opuścił Polskę, zgłosili się do niego pewni panowie. To wtedy zaproponowano mu współpracę z tajnymi służbami, próbowano go zwerbować. Zresztą, tamte wydarzenia sprawiły, że nazwisko obecnego właściciela J.W. Construction znalazło się na liście upublicznionej przez Bronisława Wildsteina. - Przyblokowano mnie bardzo dobrze, ale chyba nie zabrakło mi inteligencji, bo poradziłem sobie z czujnymi panami stojącymi na straży gierkowskiego socjalizmu. Żeby była jasność - poradziłem sobie bez podpisywania czegokolwiek. Dzisiaj jestem na liście pokrzywdzonych - opowiada o tamtych czasach J. Wojciechowski.
Wyjechał z kraju i przez następne 15 lat nie przyjeżdżał do Polski. Mówi, że przeczuwał, co by go mogło czekać po powrocie. Wspominając tamte lata, dziwi się tym wszystkim, którzy mówią, że wyjeżdżali, przyjeżdżali i nie współpracowali. - To są bajki, które można opowiadać wnukom. Spotkałem za granicą wielu ludzi, którzy wiedzieli o wzajemnych powiązaniach z władzą. Na pewno ci, którzy wyjechali z Polski i nie wracali do kraju, niczego nie podpisali. Takie były czasy. Każda władza ma swoją policję polityczną, która werbuje donosicieli... Peerelowska zwerbowała takich wielu. Nie brakuje ich także w biznesie - przekonuje Józef Wojciechowski.
Wymuszona podróż Józefa Wojciechowskiego w 1977 r. to wyjazd do Szwecji. Przed wyjazdem polikwidował część interesów, zostawiając pozory powrotu. Wziął też fikcyjny rozwód. Żona wróciła do nazwiska panieńskiego, przemeldowała się. Wyjechała do innego województwa i stamtąd starała się o paszport turystyczny. W każdym razie ludzie, którzy na Wybrzeżu decydowali o wyjeździe Józefa Wojciechowskiego, nic nie wiedzieli o planach jego żony. Nie było komputeryzacji. I okazało się, że "smutni panowie" nie byli tak do końca bezbłędnie zorganizowani. Małżeństwo Wojciechowskich stosunkowo szybko spotkało się po drugiej stronie Bałtyku.
Szwedzka przygoda
A start w Szwecji? Józef Wojciechowski opowiada, że łatwo nie było. Zaczynał od produkcji spożywczej, gastronomii. - Od tego, na czym się znałem - mówi. Wspominając skandynawski okres opowiada, że zajmował się produkcją i sprzedażą. Przyznaje jednak, że furory tam nie zrobił, ale na siebie i rodzinę potrafił zarobić. W każdym razie tyle, że mógł wyjechać do Stanów Zjednoczonych i nie zaczynać za oceanem od noszenia cegieł. Zresztą o Szwecji obecny deweloper nie mówi z nostalgią. Twierdzi, że tamtejsza Szwecja totalnie nie wkomponowała się w jego oczekiwania. - To był kraj bardziej socjalistyczny niż się komukolwiek w Polsce mogło wydawać. Prawie doskonały socjalizm nie wytrzymał napływu emigrantów z różnych stron świata. Nikt tam nie chciał pracować... Dopiero niedługo po moim wyjeździe nastąpiły znaczące zmiany ustrojowe. Odrzucono kapitalizm utopijny z Olafem Palme na czele. Zaczęły obowiązywać warunki rynkowe. Ja jednak już wtedy wyjechałem do Ameryki - opowiada.
W sumie w Szwecji Wojciechowski był trzy lata. Myśląc o zmianie miejsca zamieszkania, poważnie rozważał wyjazd do Brazylii. - Brazylia była w tamtych latach na biznesowym topie. Jednak ze względu na znajomość języka podjąłem inną decyzję - pojechałem do Stanów Zjednoczonych. Żona została w Szwecji jeszcze na rok. Musiała dokończyć porozpoczynane przeze mnie sprawy. Poza tym, potrzebowałem chwili czasu, aby się urządzić za oceanem - wspomina.
Przyszedł czas na Florydę
Do USA wyjechał turystycznie, ale - jak mówi - miał już wcześniej kontakt z biurem prawnym w Miami, które przygotowywało dla niego grunt pobytowy. To sprawiło, że już po dwóch miesiącach dostał wizę biznesową. A od czego zaczął się jego biznes amerykański? Pierwszy rok to nauka języka i przeróżne próby, które miały przynieść jakieś pieniądze. Józef Wojciechowski mówi, że na przykład chciał się sprawdzić w imporcie, chociaż Ameryka to dla sprzedającego bardzo trudny rynek. W Ameryce dużo łatwiej bowiem się kupuje niż sprzedaje, ale... - Sprowadzałem trochę różnych towarów, na przykład drewniane chodaki ze Skandynawii, które na Florydzie można było sprzedać w ilościach kontenerowych. To jednak nie był jeszcze ten właściwy kierunek - przyznaje po latach J. Wojciechowski.
Biznesem, który tak naprawdę wypalił, była budowa pierwszych dwóch domów. Wybudował je szybko i tanio, mimo że była recesja. - Tanio wybudowałem, tanio sprzedałem, ale... nieźle zarobiłem. To był 1982 rok. I tak się zaczęła moja przygoda z branżą budowlaną - mówi.
Pytany o budownictwo amerykańskie, z przekonaniem twierdzi, że jest to branża świetnie zorganizowana. Jest tam wąska specjalizacja grup wykonawczych. Każdy robi swój wycinek i znika z placu budowy. Ogromnie ważna, zdaniem J. Wojciechowskiego, w tym wszystkim jest więc logistyka całego przedsięwzięcia, zgranie wszystkich etapów budowy tak, by minimalizować przestoje. Przy budowie domu przewija się bowiem około 20 różnych grup. Obrót pieniądza jest więc dobry, trzeba mieć tylko zbyt na to, co się buduje. A jednocześnie jest tam ogromna konkurencja. Jak sobie radził w tamtym świecie? - Zawsze starałem się być konkurencyjny. Poza tym, chyba byłem ekonomicznie efektywniejszy od miejscowych biznesmenów, działających w tej branży. Potrafiłem lepiej wynegocjować niektóre zakupy. Często lepiej działałem organizacyjnie i logistycznie. Procentowało moje polskie i szwedzkie doświadczenie. Doceniałem też znaczenie marketingu, reklamy - przekonuje. Ile domów wybudował przez 13 lat pobytu w Stanach Zjednoczonych? - Około tysiąca, może trochę więcej. Było to jednak przede wszystkim budownictwo jednorodzinne - mówi Józef Wojciechowski.
Biznes w III Rzeczypospolitej
Po kilkunastoletniej przerwie Józef Wojciechowski po raz pierwszy przyjechał do Polski w 1990 r. To był już inny kraj, bezpieczny, szybko podążający w stronę normalności. Wtedy jednak nie myślał jeszcze o powrocie. Kiedy odwiedził bliskich rok później, znajomi zaczęli go przekonywać, że warto wrócić i zarabiać tutaj. - Rozpocząłem działalność tutaj, ale cały czas - jeszcze przez kilka lat - prowadziłem projekty za oceanem - opowiada o początkach biznesu w III Rzeczypospolitej. W Polsce najpierw uruchomił firmę budowlaną - pewnego wsparcia udzielali mu wówczas pracownicy z Katedry Inwestycji i Nieruchomości SGH - ale bardzo szybko przeistoczył się w inwestora, by samemu od początku do końca decydować o wszystkim. Dlaczego? Za dużo o tym nie opowiada, ale wiadomo, że jego firma miała kłopoty z pierwszą inwestycją, ze zleceniodawcą. - To były trudne czasy... My narzekaliśmy na inwestora, on na nas - mówi J. Wojciechowski.
Decyzja o tym, by samemu stać się inwestorem zaprocentowała. Dzisiaj J.W. Construction jest spółką giełdową i pewnie największą firmą z branży w kraju. I chociaż jeszcze nie tak dawno o mieszkaniach oddawanych przez firmę Józefa Wojciechowskiego nie mówiło się zbyt pochlebnie (sporo reklamacji, narzekań), to ostatnio podobno to się zmienia. Trochę chyba gorzej z architekturą, która cały czas - mówiąc delikatnie - nie zachwyca. Dlaczego? Ludzie z branży nie chcą tego komentować. Zresztą w ogóle nie chcą oficjalnie wypowiadać się o żadnym ze swoich konkurentów. A jeżeli już coś w ogóle mówią o właścicielu J.W. Construction, to że jest skuteczny, co w biznesie bez wątpienia ogromnie się liczy. Do Józefa Wojciechowskiego przylgnęła też opinia mistrza, jeżeli chodzi o ograniczanie kosztów. To procentuje w wynikach firmy. Podane niedawno wyniki dewelopera za pierwsze półrocze tego roku pokazują, że czysty zysk był niemal dwukrotnie większy niż przed rokiem. Niestety, całoroczne prognozy będą wymagały weryfikacji w dół. To jednak - jak twierdzą szefowie spółki - jest wynikiem szeroko rozumianej sytuacji na rynku mieszkaniowym. Ten rynek, ich zdaniem, będzie jednak rynkiem stabilnym. Kupiono dość dużo lokali na cele spekulacyjne, co chwilowo przyhamowało sprzedaż u deweloperów. Bardzo duża zwyżka cen, za którą nie nadążyła siła nabywcza osób poszukujących mieszkań, też zrobiła swoje. Do tego doszła nowa polityka banków, dotycząca udzielania kredytów hipotecznych. Potrzeba czasu by to się unormowało.
Józef Wojciechowski pytany o inne firmy deweloperskie na rynku jest, mówiąc najkrócej, wstrzemięźliwy. Kiedy pytam, czy to prawda, że jest konflikt między nim a panem Szanajcą z Dom Development, odpowiada krótko: Oj, prowokuje pan. Nie ma żadnego konfliktu. Nie przyjaźnimy się z naszymi konkurentami, ale ich szanujemy.
Kiedy próbuję dowiedzieć się, dlaczego nie przystąpił do Polskiego Związku Firm Deweloperskich, założonego przez szefa Dom Development, słyszę: Jest szereg innych związków, do których my należymy, a do których nie należy Dom Development. Nie spierajmy się, do jakiej organizacji nasza firma powinna należeć. My robimy swoje, konkurencja robi swoje... I niech tak zostanie.
Zróżnicowany portfel
Józef Wojciechowski, chociaż kojarzony jest przede wszystkim z budownictwem, to jednak działa i poza branżą nieruchomości. Dywersyfikuje swój portfel? Bez wątpienia, tak. Na przykład, postanowił zainwestować w biopaliwa. Czy to ryzykowna inwestycja? - To, moim zdaniem, jeden z bezpieczniejszych biznesów. Tę działalność chcę rozwijać dalej. Rozruch tłoczni w Nowogardzie zaplanowałem na koniec tego roku. Uruchamiamy też mieszalnię paliw w kolejnej spółce - mówi. W kręgu zainteresowania dewelopera leżą też inwestycje w energetykę. W planach ma uruchomienie farmy wiatrowej na północy Polski. Kupił kiedyś 2,5 tys. hektarów ziemi i szkoda - jak mówi dzisiaj - żeby nic na niej się nie działo. - W ramach holdingu mamy też sieć hoteli, ale możliwe, że z czasem ją sprzedamy. Nie jest to nasz główny biznes - dodaje J. Wojciechowski. Jedna z ostatnich inwestycji, która nie ma nic wspólnego z klasyczną mieszkaniówką, to kupno ośrodka turystycznego Czarny Potok w Krynicy Zdroju. Tam, w górach, jeszcze tej zimy ma ruszyć bardzo dobry hotel i najnowocześniejsze spa w regionie.
Biznesy Józefa Wojciechowskiego nie ograniczają się jednak tylko do Polski. Już od jakiegoś czasu buduje w Kołomnie pod Moskwą, a w planach ma inwestycje w Soczi. Chce także kupić 40 hektarów w obwodzie moskiewskim. - Rozmowy są już dość zaawansowane - przekonuje. - Kupiliśmy także grunty w Bułgarii. Mamy pozwolenie na budowę. W listopadzie rozpoczniemy realizację tej inwestycji - dodaje. Właściciel J.W. Construction twierdzi, że musi się rozwijać, żeby zarobić na siebie i - odkąd spółka jest notowana na warszawskiej giełdzie - dać zarobić innym. Dlatego cały czas szuka i ponieważ jest - jak często powtarza - wizjonerem biznesu, znajduje pomysły na kolejne przedsięwzięcia.
Czy jednym z nich są biznesy na Ukrainie? To nieprzewidywalny, w dużej mierze skorumpowany rynek, o czym nie tak dawno mogli przekonać się właściciele malborskiej Organiki, której podpalono zakład pod Lwowem, czy Biotonu, który jakiś czas temu kupił część udziałów kijowskiego producenta insuliny Indar. Skąd pomysł na tak ryzykowne posunięcia? - pytam Józefa Wojciechowskiego.
- Zgadzam się z tym, że to rynek trochę ryzykowny. Traktujemy go rozpoznawczo. Na pewno początkowo nie pójdą za tym żadne kolosalne pieniądze. Mamy dwa pomysły na Ukrainę. Jednym z nich jest działalności w zakresie biopaliw, którą już prowadzę w Polsce. Na Ukrainie można stosunkowo łatwo i niedrogo kupić ziemię. Drugi pomysł - w obwodzie kijowskim chcemy wspólnie z organizacją rządową wybudować stosunkowo nieduże osiedle. To na razie wszystko, jeśli chodzi o plany działania na Ukrainie. Przyczyną jest znaczna niepewność tamtego rynku. Składa się na nią chociażby recesja. Jesteśmy bardzo selektywni, jeżeli chodzi o Ukrainę, ale trzeba próbować - odpowiada J. Wojciechowski.
O Murzynów pytać nie wolno
Niektórzy twierdzą, że w "obłaskawieniu" ukraińskiej rzeczywistości ma pomóc holdingowi Józefa Wojciechowskiego nowy pracownik - Józef Oleksy. To zresztą nie pierwsza postać z grona polityków, która trafia do tej firmy (wcześniej pracowała tam m.in. Barbara Blida). - Nigdy nie patrzę na rodowód. Jeżeli mam dobrego pracownika za rozsądne pieniądze, a jest przydatny dla rozwoju firmy, to go zatrudniam. I nieważne, czy to będzie polityk, Chińczyk czy Meksykanin. Dziwię się pytaniom o polityków. Tego nauczyła mnie Ameryka - nie dzielić ludzi na klasy. Gdyby pan mnie zapytał w Ameryce, czy ja zatrudniam Murzynów, to z urzędu zostałby tam pan pozbawiony praw dziennikarskich - uzasadnia swoje decyzje personalne J. Wojciechowski. - Biorąc pod uwagę pana Oleksego, to trudno, żeby człowiek, który w tym kraju był kiedyś premierem, nie posiadał odpowiedniej wiedzy, której nie można byłoby wykorzystać. Dlaczego miałbym nie wykorzystać wiedzy pana Oleksego? - uzupełnia.
Inny biznes Józefa Wojciechowskiego to inwestycja w sport, ściślej mówiąc, w klub piłkarski Polonia Warszawa. Jeszcze niedawno chciał się pozbyć klubu, który nie tylko słabo grał, ale dodatkowo był zamieszany w afery korupcyjne. Nie było jednak chętnych. Teraz, odkąd w Polonii pojawił się Groclin, sytuacja się istotnie zmieniła. Czy klub nadal jest na sprzedaż? - Tak naprawdę, poza moją rodziną to wszystko co mam, jest potencjalnie na sprzedaż. Z Polonią teraz dobrze się ułożyło. Klub ten w ciągu roku powinien się sam bilansować i nie będzie potrzeby do niego dokładać. Więcej, mam zamiar odzyskać to wszystko, co w ten klub włożyłem - słyszę w odpowiedzi.
Czyli może być i tak, że klub piłkarski jeszcze zwiększy liczbę zer na Pana koncie i podniesie w kwalifikacji najbogatszych nad Wisłą?
- Ile zer mam na koncie, nie ma tak naprawdę większego znaczenia. Może na innych informacja o majątku Wojciechowskiego robi wrażenie. Na mnie nie. W każdym razie, już nie - przyzwyczaiłem się do obcowania z pieniędzmi od najmłodszych lat. Proszę mi wierzyć, że pieniądze mnie nie zepsuły. Tak jak każdy człowiek, jem jedną kolację, jedno śniadanie... Jeżdżę jednym samochodem, bo tylko jednym da się jeździć.
A jakim samochodem Pan jeździ?
- Bentleyem.
Tomasz Miarecki
J.W. Construction Holding to największy polski deweloper mieszkaniowy, obecny przede wszystkim w Warszawie, ale także w Łodzi i Gdyni oraz za granicą. Spółka jest liderem na warszawskim rynku mieszkaniowym, gdzie prowadzi działalność deweloperską od 1994 r. Firma, oprócz realizowania projektów deweloperskich, zajmuje się także działalnością budowlaną, będąc generalnym wykonawcą większości inwestycji. J.W. Construction jest także właścicielem i operatorem sieci Hoteli 500, na którą składa się pięć hoteli: w Zegrzu, Strykowie, Tarnowie Podgórnym, Cieszynie oraz Św. Lipce.
4 czerwca ubiegłego roku spółka zadebiutowała na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. W 2007 r. J.W. Construction zarobiło netto 148,1 mln zł, przy 781,1 mln zł przychodów.
Zysk w górę, prognozy w dół
Po dwóch kwartałach tego roku przychody ze sprzedaży największego polskiego dewelopera wyniosły 386,1 mln zł. To prawie 70 proc. więcej niż w pierwszym półroczu 2007 r. W porównaniu z pierwszym półroczem zeszłego roku zysk operacyjny wzrósł o 77 proc., do 71,9 mln zł. Wynik netto po sześciu miesiącach osiągnął poziom 50,9 mln zł. Oznacza to wzrost o 98,8 proc. kwartał do kwartału.
W samym II kwartale przychody wyniosły 266,5 mln zł. To 120 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Kwartalny zysk operacyjny to 44,3 mln zł, prawie dwukrotnie więcej niż przed rokiem. Zysk netto w II kwartale wzrósł do 31,8 mln zł w stosunku do 14,4 mln zł w II kwartale 2007 r.
- Podobnie jak w zeszłym kwartale, wynik budują przede wszystkim inwestycje sprzedane w minionych miesiącach, które mogły zostać do niego zaliczone dopiero po przekroczeniu progu 40 proc. zaawansowania prac - wyjaśnia Jerzy Zdrzałka, prezes Zarządu J.W. Construction Holding. Wynik drugiego kwartału budują przede wszystkim największe warszawskie inwestycje: Górczewska Park, Osiedle Lazurowa, Osada Wiślana i Rezydencja Quatro.
Podając wyniki za pierwsze półrocze, zarząd spółki poinformował jednocześnie, że ze względu na wyraźną stagnację na rynku deweloperskim oraz brak pozwolenia na budowę kilku osiedli nastąpiła konieczność obniżenia prognoz finansowych na cały 2008 r. Dotychczasowa prognoza zakładała osiągnięcie 1,09 mld zł przychodów ze sprzedaży i 219,7 mln zł zysku netto. Zarząd obniżył prognozy przychodów do 819,9 mln zł, a prognozowany zysk netto do 150,6 mln zł.