Podatek katastralny może być korzystny dla zwykłego Kowalskiego. Komu opłaci się nim straszyć?
Prewencyjne straszenie podatkiem katastralnym przybiera na sile, choć w tym temacie pojawia się więcej legend niż jakichkolwiek faktów. Temat ochoczo podchwycili politycy PiS, choć to za rządów tej partii mieliśmy najwyższy wskaźnik wykupywania mieszkań w celach inwestycyjnych, czemu sprzyja brak takiego podatku.
Temat podatku katastralnego pojawia się przy różnych okazjach. Ostatnio po rekomendacji OECD wprowadzenia progresywnego podatku katastralnego. Organizacja argumentuje, że przejście na taki podatek byłoby sprawiedliwsze i efektywniejsze, ponieważ uwzględniałoby nie tylko wielkość, ale także lokalizację i inne cechy wpływające na wartość nieruchomości.
Choć jednocześnie zasugerowano wprowadzenie ulg podatkowych lub ograniczeń dla mniej zamożnych gospodarstw domowych, to "w świat poszły głównie przekazy o gigantycznym podatku, który zrujnuje Polaków".
W tym tygodniu temat wrócił i to po wypowiedzi ministra Paszyka, który ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził, że taki podatek ma być wprowadzony, tylko zaznaczył, że to jest temat na dłuższą rozmowę. Wypowiedź ministra nie powinna dziwić, bo ciężko odpowiedzieć "tak" lub "nie", skoro konstrukcja tego podatku może być bardzo różna i np. obejmować tylko tych, którzy mają dużą liczbę mieszkań lub bardzo duże kwoty ulokowane w mieszkania, a nie jedyne mieszkanie zwykłego Kowalskiego.
Temat szybko podchwycili politycy opozycji. Poseł Marcin Warchoł w mediach społecznościowych postraszył Polaków, że będą płacić podatek katastralny i to w konkretnej kwocie.
"A jednak! Chcą wprowadzić podatek katastralny! Minister Krzysztof Paszyk mówi jasno: "Potrzeba rozmowy w tym względzie". Jeśli to wprowadzą, to właściciel mieszkania zapłaci kilka tysięcy złotych, a domu nawet kilkanaście. Rocznie!!!" - napisał polityk PiS, były wiceminister sprawiedliwości.