Nękanie podatnika
Urzędy skarbowe w Warszawie wyszukują podatników, którzy popełnili błąd w Picie dwa i więcej lat temu i w majestacie prawa kreują fikcyjne należności, które podatnik płaci dla świętego spokoju.
Pochylone przy komputerach pracownice jednego z urzędów skarbowych Warszawy tropią "przestępców". Mają zadanie na cito. Szperają w PIT-ach i namierzają "płotki", które popełniły jakieś błąd w rocznym zeznaniu podatkowym najlepiej trzy, cztery, a nawet pięć lat wstecz. Po takim czasie przyłapany podatnik musi dorzucić do swojej winy karne odsetki ustawowe. Często strzał pada na emerytów, ludzi z niewielkimi zarobkami. Tych z "grubym" PIT-em nie łowią, gdyż oni wybronią się zawsze. Tak więc pracownicy skarbówki mrówczą pracą z minisumek zdobywają megakasę dla zapobiegliwego władcy.
W 2009 roku w 15 miastach i 15 urzędach skarbowych NIK zbadał skuteczność ściągania podatków i opłat, które ustala i pobiera prezydent miasta (m.in. podatków od nieruchomości, od posiadania psów, opłat targowych, uzdrowiskowych, parkingowych). W badanym okresie ściągnięto aż 92 proc. liczby należności, jednak to było zaledwie 38 proc. wartości zobowiązań. Niemal 80 proc. nieściągniętych zaległości to te największe, takie, których wartość przekracza 10 tys. zł. Niepokojące jest to, że co roku kolejne zobowiązania dopisywane są do list długów z lat ubiegłych (często zagrożonych przedawnieniem). W efekcie na koniec 2009 roku dłużnicy byli winni miastom ponad 700 mln zł.
Ci, którzy uchylają się notorycznie od płacenia należnych podatków, którzy posługują się prawnymi kruczkami, aby jak najmniej oddać fiskusowi - ich należy tropić z determinacją. Ale gros pracy urzędników skarbówek dotyczy tych, którzy wypełniając roczne zeznanie podatkowe, gdzieś się potknęli - z braku wiedzy, umiejętności. Także ci gapowicze muszą poddać się tzw. egzekucji administracyjnej. Takie czynności wobec nich podejmie pracownik odpowiedniego urzędu skarbowego. I gdyby to postępowanie miało na celu uwzględnienie wyjaśnień podatnika i sprowadzało się do wyegzekwowania należnej kwoty, to trudno mieć do takich działań zastrzeżenia. Ale...
Przypadek pani M. wskazuje na świadome działanie pracowników urzędu skarbowego na jej szkodę, po prostu na zakamuflowane wyłudzenia. Pod koniec 2012 roku otrzymała wezwanie z urzędu skarbowego w sprawie wyjaśnienia PIT-u 36 za 2010 rok. Zebrała więc kopie dokumentów i udała się do wskazanego pokoju swojego urzędu. Zdenerwowana, ponieważ PIT wypełniła pani z biura rachunkowego. Urzędniczka lakonicznie poinformowała panią M., że nie odprowadziła podatku dochodowego od reklamy wiszącej na ścianie bloku, w którym mieszka (nie otrzymała z firmy reklamowej PIT-u, uznała więc, że to firma odprowadza podatek. Tak poinformowała ją poprzednia lokatorka lokalu, w którym zamieszkała po jej śmierci).
Pani M. dowiedziała się, że musi zapłacić 760 zł (podatek oraz odsetki ustawowe). Dłużniczka zapytała, czy może mieć rozłożoną należność na raty, jest emerytką. Uzyskała odpowiedź twierdzącą, więc napisała pismo do naczelnika urzędu z prośbą o ratalną spłatę należności. Uspokojona wróciła do domu. Jakie było jej zdziwienie, kiedy po blisko dwóch miesiącach otrzymała listownie nie zgodę lub odmowę o rozłożeniu płatności na raty, ale upomnienie o dokonanie należnej kwoty w ciągu siedmiu dni. Zapożyczyła się i wpłaciła należną sumę.
Ale pani M. chciała zrozumieć logikę działania pracowników urzędu skarbowego i zatelefonowała pod widoczny na upomnieniu numer telefonu. I cóż się okazało? Naczelnik urzędu może rozłożyć na raty należność, ale po jej uregulowaniu. Pani M. pomyślała, że źle zrozumiała wyjaśnienie i udała się do urzędu. Tam z całą stanowczością poinformowano ją, że "takie są przepisy". Dowiedziała się od urzędniczki, że ma jeszcze uregulować odsetki ustawowe za 2010 rok w wysokości 135 zł. Zdziwiła się, ponieważ już zapłaciła karne odsetki ustawowe za ten rok w wysokości 134 zł.
Chciała jak najszybciej przestać być uczestnikiem tej groteski, ale nie tak łatwo. Zapłaciła 134 zł + 6 zł kosztów upomnienia (24 listopada 2011 roku). I spała spokojnie, aż do 15 stycznia, kiedy to otrzymała ze swojego urzędu skarbowego "Zawiadomienie o zajęciu prawa majątkowego stanowiącego świadczenie z zaopatrzenia emerytalnego oraz z ubezpieczenia społecznego u dłużnika zajętej wierzytelności będącego organem rentowym". W przekazanym zawiadomieniu nie było ani telefonu, ani żadnej informacji, która naprowadziłaby na trop urzędnika, z którym dłużniczka mogłaby uzyskać informację, za co tym razem ma zapłacić 38,56 zł.
Pani M. nie musiała długo czekać na rozwój wypadków - 24 stycznia, 11 dni od daty pisma (otrzymała go 16 stycznia) ZUS przesłał listem poleconym "Zawiadomienie w związku z zajęciem dotyczącym świadczenia". Zawiadomienie zostało podpisane przez aprobanta mgr X - i znowu ani telefonu, ani informacji o możliwości odwołania się od decyzji.
W przypadku pani M. zarówno urząd skarbowy, jak i ZUS zastosowały taktykę faktów dokonanych. Nie tylko wobec pani M. - wystarczy "wejść" do internetu, aby wytropić podobne ofiary. Pani M. otrzyma niższą emeryturę. O ile? Czy tylko o te 38,56 zł? Tak naprawdę nie wie, ponieważ może znowu komuś coś się dodało i na jej koncie będzie jakaś wyimaginowana zaległość.
Trudno potraktować takie działania podjęte przez urząd skarbowy oraz ZUS jako mające na celu działanie zgodnie z prawem, w poszanowaniu podmiotowości i praw podatnika. Wielu Polaków doświadczyło/doświadcza podobnego sposobu postępowania przez te i inne instytucje, np. operatorów telefonów, którzy pod ten sam adres wysyłają po dwa rachunki za ten sam okres rozliczeniowy na początku i na końcu miesiąca, dodawanie do rachunków kilku złotych jest masowym procederem - kto będzie się szarpał i wyjaśniał dlaczego nie 79 zł, a 84,74 gr? Przykładów można mnożyć wiele.
Niewątpliwie "ryba psuje się od głowy". Duże niewytropione afery finansowe, bezkarność osób, które nie płacą megapodatków, to rzeczywistość, w jakiej żyjemy. A Ministerstwo Sprawiedliwości? Zamierza przeprowadzić przegląd zadań, jakie muszą realizować i realizują urzędy skarbowe. W teorii są one powołane do tego, aby ściągać podatki i pilnować, by każdy - obywatel i firma - płacił daninę do publicznej kasy. Ale one skupiają się na gnębieniu mikropodatników za mikrobłędy. Tych, co są winni krocie, zostawiają w spokoju, aby nikomu się nie narazić.
Małgorzata Dygas