Polacy kombinują, jak nie płacić na Kościół w Niemczech
"Jak nie płacić podatku kościelnego w Niemczech" to jedna z częściej googlowanych fraz. Dlaczego wielu polskich katolików po przekroczeniu Odry wypiera się religijnej tożsamości? Czy to się opłaca? Sprawdzamy.
Śledząc w internecie ożywione dyskusje o "eleganckich sposobach" uniknięcia płacenia podatku kościelnego w Niemczech, można nabrać przekonania, że wielu Polaków przyjeżdżających do pracy w Niemczech unika tego obowiązku, jak - nie przymierzając - diabeł święconej wody. Internauci "dobra rada" zasypują pomysłami, jednak gdy proszę o autoryzowanie wypowiedzi do artykułu, trafiam w próżnię.
- Wydaje mi się, że nawet anonimowość w takim wypadku nie pomoże, bo to dla nich wstyd - mówi Daniel, ateista, z którym rozmawiam na jednym z portali. - Katolicy, których znam, to dobrzy ludzie, ale ich z całą pewnością "głęboka wiara" ma trochę infantylne cechy: nie jedzą w piątek mięsa, za to nie widzą problemu w tym, by w ten sam piątek "nawalić się" do nieprzytomności. To samo z płaceniem na Kościół.
Polacy na emigracji nie dostrzegają związku między materialnym dobrobytem Kościoła a kondycją własnej wiary. - Unikanie płacenia podatku na Kościół w ich przypadku ma bardziej wymiar materialnego nieposłuszeństwa, niż przestępstwa czy grzechu; dalej chodzą na msze, przyjmują sakramenty i trzeba przyznać, że jeżeli chodzi o tacę, są niezwykle szczodrzy - stara się wziąć Polaków w obronę Ekonom Prowincji, chrystusowiec, ks. Teodor Puszcz (Polska Misja Katolicka Bochum).
Tymczasem w Niemczech podatek kościelny to obowiązek każdego członka Kościoła, zapisany w ordynacji podatkowej. Tylko w 2016 r. do kas wspólnot wyznaniowych wpłynęło grubo ponad 11 mld euro, z czego gros pieniędzy trafia do prowadzonych przez nie przedszkoli, szkół, szpitali i ośrodków dla uchodźców. Większość udzielanych w nich sakramentów jest teoretycznie bezpłatna.
Z podatku na Kościół, który jest w RFN głównym dochodem wspólnot wyznaniowych, opłacane są też pensje duchownych. - Również polskich księży pracujących w misjach na terenie Niemiec - podkreśla katolicki Ekonom.
Zgodnie z niemiecką konstytucją tzw. podatek kościelny w wysokości 9 proc. (uwaga: podatku dochodowego, nie dochodu!) ma płacić każdy członek wspólnoty wyznaniowej posiadającej osobowość prawną. Co ciekawe, za obsługę podatku kościelnego niemiecki fiskus pobiera trzyprocentową "opłatę manipulacyjną". Inaczej jest jedynie w Bawarii i Badenii-Wirtembergii (8 proc., bez pośrednictwa fiskusa).
Z podatku zwolnieni są wierni, osiągający dochody na poziomie minimum egzystencjalnego, które w 2017 r. wynosiło 8820 euro dla osoby samotnej i 17 640 dla rozliczających się małżonków. Podatku nie płacą emeryci. Co ciekawe, przy wspólnym rozliczaniu pary, w których jeden z małżonków jest bezwyznaniowy, a zarabia więcej, ich wspólny dochód opodatkowany jest na rzecz wspólnoty religijnej drugiego partnera.
Panuje powszechna opinia, że aby nie płacić na Kościół wystarczy zadeklarować w dokumencie urzędu skarbowego lub meldunkowego bezwyznaniowość, i po sprawie. Nie do końca - tak długo, jak osoba widnieje w aktach kościelnych jakiegokolwiek państwa jako jego członek, tak długo powinna podać swoje wyznanie i tym samym płacić na Kościół. Jednym słowem, według niemieckiego prawa człowiek ochrzczony ponosi skutki prawne i finansowe decyzji wierzących rodziców.
Zatajenie tego faktu może okazać się kosztowne, o czym jednoznacznie wypowiedział się sąd z Muenster przy okazji procesu Polaka (Nr sprawy 4K 597/10Ki, red.). Sentencja wyroku: obywatel RP ochrzczony w Polsce, w Niemczech powinien zadeklarować przynależność do Kościoła. O ile wcześniej z niego oficjalnie nie wystąpił. Sąd nakazał zapłatę podatku wstecz.
Ten bezprecedensowy wyrok może oznaczać problem dla Polaków, którzy mimo chrztu, deklarują w Niemczech bezwyznaniowość. Co będzie, gdy kościelny urząd podatkowy w przyszłości zacznie potwierdzać deklaratywny "ateizm" Polaków w ich macierzystych parafiach w Polsce?
- Jeżeli ktoś ma pecha, to i w drewnianym kościele cegłówka spadnie mu na głowę - mówi doradczyni podatkowa Rita Czakaj (Lohnsteuerhifeverein e.V.), która rozlicza przed fiskusem tysiące pracujących w Niemczech Polaków. Choć kobieta przyznaje, że nie miała takiego przypadku, nie wyklucza, że jeżeli kościelne sakwy zaświecą pustką, a przesyłanie danych między instytucjami kościelnymi się poprawi, może dojść do upowszechnienia się takiej praktyki.
- Zakładając dochody na poziomie 1500 euro brutto, podatek kościelny wynosi 76 euro. - To na pierwszy rzut oka sporo, ale warto dobrze wszystko policzyć, zanim poświadczymy nieprawdę. Często po odliczeniu kosztów i wszelkich ulg, dochody Polaków są tak niskie, że podatek nie występuje. Wówczas po złożeniu rocznego PIT, wszystkie pobrane zaliczki na Kościół wracają na konto podatnika - przyznaje Polka. - Te wszystkie kombinacje są często bez sensu - dodaje.
Mało tego - w pewnych okolicznościach można wystąpić do urzędu kościelnego o zwrot zapłaconego podatku. Na urzędniczą życzliwość mogą liczyć osoby zwolnione z pracy lub w trudnej sytuacji materialnej albo rodzinnej.
Doradczyni przyznaje, że bardzo często to pracodawca "inspiruje" pracownika do nieujawniania wyznania w deklaracji, dzięki czemu wywiązuje się z obietnicy wyższych zarobków, a firma tnie koszty.
Jedynym sposobem niepłacenia podatku kościelnego w Niemczech jest oficjalne wystąpienie z Kościoła. Takie oświadczenie należy złożyć w Urzędzie Stanu Cywilnego. Wystąpienie z Kościoła kosztuje ok. 60 euro (w Brandenburgii jest bezpłatne) i teoretycznie Kościół ma obowiązek przekazania danych fiskusowi.
Jednak i tu należy się wykazać ograniczonym zaufaniem do instytucji. Doradca podatkowy Silvio Pfau z Bonn wspomina o dwóch kuriozalnych przypadkach, kiedy to osoba oficjalnie wystąpiła z Kościoła, jednak pismo nie dotarło do niemieckiego urzędu skarbowego. - Podatnik płacił dalej, a dochodzenie zwrotu było żmudne - mówi doradca i radzi, by jeszcze jakiś czas po wystąpieniu z Kościoła nie spuszczać z oczu odcinków pensji.
Agnieszka Rycicka, Redakcja Polska Deutsche Welle