Emigranci zarobkowi z Ukrainy w pułapce COVID-19
Według oficjalnych danych w ciągu pierwszego miesiąca pandemii na Ukrainę wróciło ok. 400 tys. emigrantów zarobkowych, najwięcej, bo aż 180 tys. z Polski. Ocenia się, że w sumie do kraju mogły wrócić nawet 2 mln osób. Wielu nie może z powrotem wyjechać do pracy z powodu działań ukraińskiego rządu.
Na Ukrainie lubią podkreślać, że polski PKB rośnie dzięki emigrantom zarobkowym znad Dniepru, ale jak się okazuje w znacznie większym stopniu korzysta z nich gospodarka Ukrainy.
Ekonomista Ołeh Pendzin ocenia, że napływ pieniędzy przysyłanych przez emigrantów zwiększa obroty handlu detalicznego o 12 proc. i daje dodatkowe 3 proc. PKB. To oznacza, że bez emigrantów zarobkowych ukraińska gospodarka byłaby na minusie.
Od 2008 do 2019 r. emigranci przekazali do kraju aż 94 mld dol. Te złote czasy to już jednak przeszłość. Dochody ukraińskich emigrantów zmaleją z powodu ochłodzenia gospodarki - twierdzi NBU, ukraiński bank centralny.
Dotychczasowe kryzysy były łagodzone transferami pieniędzy od migrantów. Obecny kryzys to nie tylko zawirowania ekonomiczne, ale i dodatkowy czynnik w postaci zamknięcia granic i radykalnego ograniczenia ruchu migracyjnego.
Według szacunków NBU, 10 proc. Ukraińców wróciło do domu z powodu pandemii, a kolejne 10 proc. nie mogło wyjechać do pracy. W sumie liczba migrantów przekazujących pieniądze zmalała o jedną piątą.
W związku z tym NBU zweryfikował swoje prognozy i przewiduje, że w tym roku transfery sięgną 10 mld dolarów, zamiast pierwotnie przewidywanych 12,5 mld dolarów. Wymiar finansowy może być jednak jeszcze większy, bo z powodu kryzysu spadną dochody tych, którzy do pracy wyjechali.
Pod koniec kwietnia swoje szacunki ogłosił Bank Światowy - zgodnie z nimi emigranci zarobkowi przekazali w 2019 r. znacznie więcej, bo aż 15,8 mld dol., czyli 25 proc. więcej niż szacował NBU. To aż 10,5 proc. PKB Ukrainy. Pod tym względem Ukraina to europejski lider. BŚ ocenia, że w tym roku przekazy od migrantów z Europy i Centralnej Azji, w tym pochodzących z Ukrainy zmaleją o 27,5 proc.
W wywiadzie udzielonym pod koniec kwietnia 2020 roku agencji RBK Ukraina premier Denis Szmyhal oznajmił, że "emigranci zarobkowi są wykwalifikowaną, nauczoną w Europie siłą roboczą i mogliby być korzystni dla rozwoju gospodarki Ukrainy, dlatego »należy ich zachować«". Na te słowa niemal natychmiast rządowe struktury intensywnie rozpoczęły metodami administracyjnymi blokowanie wszelkich wyjazdów pracowników znad Dniepru na Zachód.
Równocześnie ukraińska administracja przeprowadziła serię zatrzymań wylotów samolotów czarterowych z pracownikami sezonowymi, m.in. do Londynu i Finlandii - loty skasowano bez podania przyczyn, kiedy pasażerowie byli już na lotnisku. Równolegle ukraiński MSZ informował o serii rozmów telefonicznych z rządami krajów Unii Europejskiej w sprawie pracowników sezonowych.
Rząd przekonuje, że nie zamierza ograniczać wyjazdu za granicę. Szmyhal poinformował, że jego rząd jest gotów do rozmów z rządami państw zachodnich, które "zechcą oficjalnie zaprosić Ukraińców do pracy sezonowej". Wymogi przez niego stawiane to minimum 3 miesięczny kontrakt "z zapewnieniem gwarancji socjalnych i należnych umów pracy Ukraińców". Koordynować proces ze strony ukraińskiej miałoby rządowe biuro do spraw integracji europejskiej i euroatlantyckiej.
Odpowiadający za integrację europejską wicepremier Wadim Prystajko rozmawiał z przedstawicielami rządów państw UE. "Premier upoważnił mnie, żebym zajmował się kwestią zorganizowanych wyjazdów do konkretnych krajów. Próbujemy teraz ustalić, jak ludziom, którzy chcą pracować za granicą, dać taką możliwość w sposób zorganizowany" - informował.
"Rząd liczy na pomoc w rozbudowie kraju tych Ukraińców, którzy ostatnio pracowali za granicą. Ale mamy świadomość, że na razie nie możemy najaktywniejszej części siły roboczej zaproponować europejskiego poziomu zarobków. W miarę możliwości oczekujemy scentralizowanych wystąpień rządów krajów zainteresowanych naszymi robotnikami. Wyjazd i przyjazd tych grup będzie skoordynowany, zorganizowany, a rząd umożliwi rejsy czarterowe" - przedstawiał wizję Kijowa Prystajko.
Zgoda państw zachodnich na takie postawienie sprawy oznaczałaby przeniesienie umów pracodawca-pracownik ze sfery prawa prywatnego do uzależnionej od ingerencji administracji sfery prawa publicznego.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Ukraiński rząd przekonuje, że jego działania ograniczające wyjazdy emigrantów zarobkowych wynikają z troski o obywateli, ale większość komentatorów jest innego zdania. Zwracają uwagę na systemowe znaczenie działań rządu oraz na naruszenie art. 33 konstytucji, który każdemu obywatelowi gwarantuje prawo legalnego wyjazdu za granicę.
Realizacja wymogów Kijowa prowadziłaby do totalnej kontroli państwa nie tylko nad wyjazdami, ale przede wszystkim nad zarabianymi przez emigrantów pieniędzmi. Ukraińscy obywatele mogliby wyjeżdżać jedynie w zorganizowanych grupach na podstawie umowy między rządem a pracodawcą. Rządowe propozycje niewiele mają wspólnego z regułami współpracy wynikającymi z umowy o stowarzyszeniu Ukrainy z UE.
Jak podkreślają krytycy projektu, rząd wiążąc zgodę na wyjazd obywateli do pracy za granicę z przedstawieniem kontraktu o pracę dostawałby dostęp do takich informacji jak zarobki. A to otwiera możliwości wymuszania różnego typu haraczy od pracowników oraz ich rodzin.
"Wychodzi na to, że wolni i pełnoprawni obywatele Ukrainy mogą legalnie wyjechać za granicę, by legalnie pracować tylko za zgodą rządu. To oficjalny handel ludźmi" - oceniał politolog Ołeksij Hołobuckyj.
Pomysły na to, jak powstrzymać emigrację idą jeszcze dalej. W czerwcu na naradzie prezydenta Wołodymyra Zelenskiego z przedsiębiorcami w Czerniowcach zgłoszono propozycję, by wyjeżdżający płacili równowartość kosztów nauki w szkole i na uczelniach wyższych. Pomysł pokazujący desperację próbujących zablokować proces emigracji zarobkowej jest o tyle szczególny, że zdecydowana większość absolwentów za naukę, podobnie jak za usługi medyczne, płaci z własnej kieszeni.
Według wyliczeń Ołeha Pendzina rząd nie ma szans na zatrzymanie siły roboczej w domu, bo na Ukrainie nie ma na to pieniędzy. Przyjmując, że stworzenie jednego miejsca pracy wymaga inwestycji rzędu 50 tys. dolarów, dla 500 tys. nowych miejsc pracy wychodzi, według jego wyliczeń, wysoka nawet dla gospodarek zachodnich, a dla Ukrainy po prostu astronomiczna kwota 25 mld dolarów, czyli 675 mld hrywien. Tymczasem po nowelizacji z kwietnia 2020 r. przychody budżetu państwa są planowane na poziomie około 980 mld hrywien przy prawie 300 mld deficytu.
Michał Kozak, dziennikarz ekonomiczny, korespondent Obserwatora Finansowego na Ukrainie