Niemcy: Wielkie rozczarowanie i wielkie nadzieje
Jeszcze w kwietniu ubiegłego roku niemieckie media ostrzegały, że lada chwila wielka fala pracowników ze wschodniej Europy, w tym głównie Polacy, zaleje Niemcy. Mówiło się o milionie pracowników. Tymczasem do końca września w niemieckich urzędach pracy zarejestrowało się tylko 26 300 naszych rodaków.
Sytuacja jest dziwna. Z jednej strony rozpędzona niemiecka gospodarka zgłasza coraz większe zapotrzebowanie na pracowników - poziom bezrobocia spadł do dawno nienotowanego poziomu 6,8 proc. A z drugiej strony Polacy, którzy zawsze marzyli o wolnym dostępie do niemieckiego rynku pracy, z tej okazji nie korzystają.
Jak zwykle najwięcej szans na podjęcie pracy będą mieli pracownicy sezonowi. Problem w tym, że pracując na roli nie zarobimy kokosów. W ubiegłym roku zwyczajowo przyjęte stawki minimalne wynosiły 5-6 euro. Mający w tej kwestii najwięcej do powiedzenia związek zawodowy IG Bau-Agrar-Umwelt uznał, że od stycznia br. stawki pracowników sezonowych powinny być takie same jak zatrudnianych w rolnictwie na stałe. Są one zróżnicowane zależnie od landu i wahają się od 6,10 euro za godzinę w Brandenburgii do 7,85 euro za godzinę w Bawarii. To są jednak tylko stawki zalecane, które bauerzy powinni, ale nie muszą zaakceptować.
W ubiegłym roku przy zbiorach bauerom pomagało około 140 tys. naszych rodaków. To ponad dwa razy mniej niż kilka lat temu. Polaków systematycznie wypierają Rumuni oraz Bułgarzy i ten proces będzie się nasilał. M.in. dlatego, że obywatele tych dwóch unijnych krajów od stycznia br. już nie potrzebują zezwoleń na podjęcie pracy. Na szczęście dla nas, to ułatwienie dotyczy tylko pracy na roli. Na pełne uwolnienie niemiecku rynku Rumuni i Bułgarzy muszą czekać do 2014 roku.
Około 100 tysięcy Polek zajmuje się w zniedołężniałymi Helmutami i Gertrudami. Zdecydowana większość z nich pracuje nielegalnie. I wygląda niestety na to, że ten stan rzeczy będzie trwać nadal.
Nie ziściły się wielkie nadzieje związane z pracą w niemieckich domach starców, które oferują dobre zarobki i zapewniają wszystkie prawa pracownicze.
Okazuje się, że Polki, chociaż mają niezbędne doświadczenie, nie potrafią wykazać się odpowiednimi dyplomami, a po drugie nie znają wystarczająco dobrze języka niemieckiego. Szkoda, bo w tej branży od niedawna obowiązują corocznie rewaloryzowane stawki minimalne. W tym roku wynoszą one: 7,75 euro/h w landach wschodnich oraz 8,75 euro/h w landach zachodnich.
Niestety, ale polskie opiekunki raczej dalej są skazane na pracę na czarno, po cichu, w domu podopiecznych, bez ubezpieczenia, bez praw socjalnych, zdane na łaskę chlebodawcy.
Zeitarbeit, czyli praca tymczasowa staje się w Niemczech coraz bardziej popularna. Chodzi tu o agencje, które zatrudniają i wynajmują pracowników, tam gdzie w danej chwili są potrzebni. Taka forma zatrudnienia jest bardzo rozpowszechniona m.in. na Wyspach i w Holandii. Właśnie w takich agencjach większość naszych rodaków rozpoczynała w tych krajach swoją zawodową karierę. Teraz oferty podobnej formy zatrudnienia przychodzą do nas z Niemiec.
Zarobki oferowane przez agencje pracy tymczasowej podlegają odgórnym regulacjom. Stawki minimalne wynoszą obecnie: 7,01 euro/h dla landów wschodnich oraz 7,89 euro/h dla landów zachodnich. Od 1 listopada br. te kwoty wzrosną odpowiednio do 7,50 i 8,19 euro/h.
Niemiecki rynek pracy bardzo różni się od brytyjskiego czy holenderskiego, jest zastygły i od lat uporządkowany. Nad Renem prawie się nie zdarza, aby duża fabryka ogłosiła, że pilnie zatrudni kilkuset nowych pracowników. Jeśli już jest prowadzony jakiś nabór, to zwykle chętnych wybiera się spośród miejscowych, tubylców. Zainteresowanych nie brakuje, gdyż niemieckie fabryki z reguły oferują relatywnie wysokie zarobki i doskonałe zabezpieczenie socjalne.
W Niemczech obok siebie funkcjonują dwie różne gospodarki. Jedna, to duże zakłady, gdzie wiele do powiedzenia mają związki zawodowe, tam wszędzie obowiązują wysokie stawki, przestrzegane są prawa pracownicze i każdy zatrudniony może liczyć na liczne ekstra świadczenia. W tych zakładach pracują niemal wyłącznie rodowici Niemcy. Na drugą gospodarkę składają się miliony małych firm, gdzie nie ma związków zawodowych, płace są niskie, a pracować trzeba często także po godzinach. Tutaj pracują głównie cudzoziemcy.
W ubiegłym roku jedyne szersze oferty jakie trafiły z Niemiec do Polski dotyczyły pracy w parkach rozrywki oraz w sieci McDonald's. Ponadto trafiały się propozycje pracy w gastronomii oraz w hotelarstwie, bardzo sporadycznie w przemyśle.
Niemcy cały czas liczą na polskich inżynierów, informatyków i lekarzy, a także doświadczonych elektryków, spawaczy, mechaników i stolarzy. Mogliby zatrudnić ich tysiące. Ale problem w tym, że nasi specjaliści u na też dobrze zarabiają, a niekiedy nawet więcej niż za Odrą, jak np. nasi lekarze.
Niemieckie szkoły zawodowe cierpią na brak kandydatów. Swoją ofertę skierowały ostatnio do polskiej młodzieży. Niemieckie "zawodówki" łączą kształcenie z praktyką w zakładach. Uczniowie od początku otrzymują stypendium, które wynosi zwykle kilkaset euro miesięcznie, ale w wybranych branżach bywa dużo wyższe, np. przyszli budowlańcy mogą liczyć na 500 do 1000 euro (stawka rośnie w kolejnych latach kształcenia), a policjanci już w pierwszym roku nauki otrzymują na rękę około 1000 euro.
Młodzieżą z Polski zainteresowane są szczególnie szkoły z landów wschodnich. Niektóre z nich oferują miejsce w internacie. Niestety, ale warunkiem jest znajomość języka niemieckiego na dobrym, komunikatywnym poziomie. Co ważne, niemieckie szkoły zawodowe gwarantują pracę w wybranym zawodzie zaraz po otrzymaniu dyplomu.
Polak, który nie ma ochoty zginać karku na niemieckim polu i nie ma szans na posadę w fabryce, też może legalnie nad Renem zarabiać, ale na podstawie samozatrudnienia. Są dwa rozwiązania. Można założyć firmę w Polsce, a w Niemczech świadczyć tzw. usługi transgraniczne, lub zarejestrować firmę w Niemczech i korzystać z nieograniczonego prawa do działania na niemieckim rynku.
Ocenia się, że już około 100 tysięcy Polaków pod szyldem własnej firmy odnosi sukcesy w Niemczech. W ten sposób, np. układając kafelki, można zarabiać nie 10, lecz nawet 20 euro/h. Polacy - złote rączki, radzą sobie w Niemczech tak dobrze, że z większych niemieckich miast leżących na wschodzie kraju (chodzi tu m. in. o Berlin i Drezno) już niemal zupełnie wyparli miejscową konkurencję. Teraz wzięli się za takie "fortece" jak Hamburg, Köln i Monachium.
Kto nie ma pomysłu na własną firmę, nie jest wysokiej klasy specjalistą, ani nie chce pracować u bauera lub jako opiekun, a chciałby zdobyć w Niemczech normalną pracę, taką gdzie nie pracuje się dłużej jak 8 godzin, płaca oscyluje wokół stawki 10 euro/h, oraz zapewnione są wszystkie prawa pracownicze, musi uzbroić się w cierpliwość.
Docierają do nas informacje, że niemieccy pracodawcy już zrozumieli, że nie dostaną Polaków za 5 euro/h, bez zapewnionego dachu nad głową i całej osłony socjalnej. W tym roku powinny zacząć pojawiać się oferty z Niemiec, które mogą konkurować z ofertami z Wielkiej Brytanii, Holandii, a nawet z Norwegii.
Józef Leszczyński
Płaca minimalna - nie występuje jedna ogólna stawka; płacowe minima obowiązują tylko w wybranych branżach, np. w budownictwie, opiece, rolnictwie.
Poziom bezrobocia - 6,8 proc.
Liczba pracujących Polaków - 140 tys. sezonowo, około 100 tys. samozatrudnionych, około 100 tys. opiekunek, kolejne kilkadziesiąt tysięcy pracujących na czarno, głównie w budownictwie.