Pasja, która potrzebuje wsparcia
Jest kosztowna, wymaga czasu, cierpliwości, uczy pokory, bo konie bardzo szybko sprowadzają na ziemię - tak o hodowli tych zwierząt mówi Paweł Gocłowski, prezes Polskiego Związku Hodowców Koni Pełnej Krwi Angielskiej. Rozmówca Interii ostrzegł, że hodowców i koni ubywa, bo brakuje systemowej pomocy.
Jak wygląda droga źrebaka pełnej krwi, od urodzenia do startu na Służewcu?
Paweł Gocłowski: - Droga zaczyna się w głowie hodowcy od tzw. planu stanówki. Właściciel klaczy decyduje, jakim ogierem będzie pokryta. Analizuje rodowód, linię żeńską, wcześniejsze potomstwo, dostępność, ceny...
Ceny?
- Tak. Za pokrycie dobrym ogierem zapłacić trzeba w Polsce nawet kilkanaście tysięcy złotych. To nie jest wygórowana suma, za granicą ceny sięgają od kilku do kilkuset tysięcy euro. Nie wystarczy jednak mieć pieniądze. Właściciel klaczy musi dostać tzw. nominację, czyli rodzaj pozwolenia. Właściciele najlepszych reproduktorów mają dużo zgłoszeń, wybierają najlepsze klacze, zwykle po bardzo dobrych karierach wyścigowych.
Załóżmy, że mamy wybranego ogiera...
- Klacz jest kryta. Sezon rozpłodowy trwa od połowy lutego do końca czerwca. Chodzi o to, żeby konie z jednego rocznika były urodzone w przedziale styczeń - maj, żeby były zbliżone wiekowo. Ciąża trwa 11 miesięcy, w trakcie których klacz trzeba odpowiednio żywić, zapewniać jej ruch, pielęgnację, szczepienia. A czasem też pomóc przy porodzie.
Kiedy można powiedzieć: Z tego źrebaka chyba coś będzie?
- Jaki będzie źrebak zależy między innymi od tego, czy klacz źrebna jest właściwie żywiona, czy ma odpowiednią ilość ruchu, czy i jak jest pielęgnowana. Mnóstwo rzeczy się na to składa.
- Hodowca, który mnie uczył hodowli, Roman Krzyżanowski z Jaroszówki na Dolnym Śląsku, miał w stajni zeszyt wyźrebień, gdzie wpisywał podstawowe informacje na temat każdej klaczy, która rodziła: data, godzina, o której wstała po porodzie, o której źrebak wstał, o której ssał.... Dodawał tam też krótki opis źrebięcia, dotyczący przede wszystkim jego budowy. Doświadczony hodowca dużo rzeczy widzi od razu po tym, jak źrebak wstanie. Analizując zeszyty z wielu lat, można się dużo nauczyć.
Nasze źrebię już stoi...
- Trzeciego dnia jest mierzone i ważone, i zwykle wychodzi na pierwszy spacer z matką, bez względu na pogodę. Po miesiącu źrebakowi zakłada się na głowę kantarek, czyli uzdę. Później przyzwyczaja się go do tego, że jest wiązany przy swoim korytku, do którego sypie mu się paszę. W piątym, szóstym miesiącu jest odsadzane od matki. To trudny moment. Do boksu źrebaka dostawia się drugiego, też odsadzanego, a matkę przenosi do innej stajni, żeby się nie słyszały. Pod koniec roku odsadki dzieli się według płci, oddzielnie ogierki, oddzielnie klaczki i już jako roczniaki trafiają na biegalnie lub do stajni boksowych.
- Odpowiednie żywienie, którego podstawą jest dobrej jakości pastwisko, profilaktyka weterynaryjna czyli np. szczepienia i odrobaczanie, pielęgnacja, właściwa i systematyczna korekcja kopyt itp. zabiegi plus intensywny wychów z dużą ilością ruchu (także zimą) to najbardziej podstawowe sprawy w tym okresie. A na jesieni (październik - listopad) , nasz roczniak trafia do treningu wyścigowego na tor albo do prywatnego ośrodka. Tam jest przyzwyczajany do rzędu jeździeckiego i jeźdźca, po czym zaczyna pracę. Najpierw stępem, zwykle za starym, doświadczonym koniem, potem kłusem. Wreszcie konie zaczynają chodzić na roboczy tor i tam wolno galopują, aż w końcu przychodzi czas na mocniejszą robotę w szybkim tempie.
I pewnego dnia trafiają do treningu na Służewiec albo inny tor wyścigowy?
- Przychodzi moment, kiedy trener uważa, że koń może być zapisany do wyścigu. Wcześniej jednak bada się jego stopień skostnienia, to znaczy, czy może już zacząć ostrą robotę. Bo tak naprawdę do treningu trafiają dzieci, dwulatki to są jeszcze dzieciaki.
Można zatem powiedzieć, że wyścig jest ważnym egzaminem dla konia.
- Wyścig przede wszystkim służy hodowli koni, tych pełnej krwi. Jest próbą dzielności i podstawowym kryterium selekcyjnym używanym w hodowli. Gdyby konie się nie ścigały, nie wiedzielibyśmy, że ten jest dobry, ten bardzo dobry, a ten słaby. Hodowcy nie wiedzieliby, który jest zdrowy, którego z koni wziąć do dalszej hodowli, z której klaczy zrezygnować jako matki stadnej, bo jej potomstwo jest słabe. Podczas gonitwy widać też, czy koń jest waleczny, czy dobrze znosi wysiłek, czy lubi długie czy krótkie dystanse, jaki ma charakter, jaką psychikę. Podejmując decyzję, hodowca bierze też pod uwagę aspekt rodowodowy konia, patrzy na jego karierę wyścigową, pochodzenie, budowę. Tych subtelności jest mnóstwo, są to wszystko bardzo cenne i ważne informacje.
Odnoszę wrażenie, że hodowla koni polega przede wszystkim na obserwacji.
- Cała sztuka hodowli, to sztuka obserwacji. Obserwacji i wyciągania właściwych wniosków. To przychodzi z wiekiem, z doświadczeniem.
- Kiedyś ktoś mi powiedział, że hodowca ma fajną pracę, przyjdzie, popatrzy, ochrzani kogoś z obsługi, żadna robota. Ale musi wiedzieć na co patrzy, za co ochrzania i wiedzieć też, po co pewne rzeczy robić. Koń nie powie, co go boli i czy ma dobry humor, ale daje nam mnóstwo sygnałów. Od nas zależy, czy je zauważymy i czy wyciągniemy z nich odpowiednie wnioski i stosownie zareagujemy.
- Dlatego hodowla koni jest wypadkową bardzo wielu rzeczy, a obserwacja jest podparta i zbudowana na wiedzy i doświadczeniu.
A łut szczęścia?
- Osobiście nie lubię, kiedy hodowcy mówią, że o sukcesie hodowlanym decyduje szczęście. Przede wszystkim liczy się wiedza, praca, doświadczenie, cierpliwość, konsekwencja, sumienność i fachowość. Bez szczęścia ten sukces może będzie mniejszy, ale będzie. Bardzo doświadczony hodowca, Leszek Strzałkowski, który wyhodował czterech derbistów mawiał, że na sukces składają się trzy rzeczy: trzeba wiedzieć, czego się chce, wiedzieć jak to zrobić i... zrobić to. W tym zamyka się praktycznie wszystko.
Przed wojną polskie konie miały bardzo dobrą markę. Jak są oceniane teraz?
- Dalej mają dobrą markę, natomiast nasza hodowla koni pełnej krwi jest w kryzysie. Nie ma się co oszukiwać. Wskaźniki wyglądają marnie, wszystkie wskaźniki ilościowe lecą w dół, a decydenci nie specjalnie się tym przejmują.
A czego brakuje?
- Brakuje systemowego rozwiązania i premii hodowlanej wspierającej hodowców. Problem polega na tym, że hodowcy inwestują, natomiast nie bardzo mają zbyt na swoje konie tutaj, na rynku krajowym. A kiedy sami utrzymują konie w treningu, co jest bardzo kosztowne, nie mają możliwości odzyskania większego procentu inwestycji, którą poczynili.
A jak to wygląda na świecie?
- Tam hodowcy mają różnego rodzaju premie hodowlane. Ja, jako hodowca, sprzedam pani swojego konia. Pani płaci za trening, koń biega, wygrywa wyścig. Pani bierze nagrodę, ale ja jako hodowca tego konia dostaję premię za każde jego zwycięstwo. To jest motywujące. Takie rozwiązanie systemowe nasz związek proponuje od kilku lat Polskiemu Klubowi Wyścigów Konnych. Skalkulowaliśmy to i wskazaliśmy źródła finansowania. Wszystkie podmioty, które miałyby wyłożyć pieniądze są, a przynajmniej powinny być, żywo zainteresowane rozwojem tej dziedziny. Niestety, na razie nie mamy odzewu. A hodowców ubywa. W tym roku było zgłoszonych o 40 polskich dwulatków mniej niż rok wcześniej. W przyszłym będzie kolejnych kilkadziesiąt mniej, ponieważ jest coraz mniej klaczy w krajowej hodowli.
Ile kosztuje wyhodowanie konia?
- Kilkadziesiąt tysięcy, nie mniej niż 20 tysięcy złotych. Cena stanówki, koszt utrzymania klaczy źrebnej, półtora roku zanim koń trafi do treningu czy na aukcję. Plus cała pomoc weterynaryjna, kowal, prąd, woda, pasza, pastwisko, robocizna itd.
Czy może dojść do sytuacji, że trzeba będzie ograniczyć liczbę wyścigów bo nie będzie miał kto biegać?
- Może. Oczywiście, wtedy właściciele mogą kupić konie za granicą. Ale jeżeli na polskich torach (Służewiec, Wrocław i Sopot) nie biegają polskie konie, to nie ma też sensu ich hodowla w Polsce.
Czy zdarza się, że Irlandczycy, najwięksi hodowcy koni w Europie, kupują je w Polsce?
- Zdarza się. Nie tylko oni. Największe sukcesy za granicą odnosił niedawno Tunis wyhodowany w stadninie w Iwnie i trenowany przez Małgorzatę Łojek. Został sprzedany za najwyższą cenę podczas aukcji koni w treningu do Francji. Tam przed dwa sezony biegał wyścigi płotowe na najbardziej prestiżowym torze w Paryżu. Wygrał ponad 660 tys. euro. W tym sezonie zaczął kryć klacze do hodowli koni wyścigowych pełnej krwi z przeznaczeniem na płoty i przeszkody.
Czyli na hodowli koni można się wzbogacić.
- Najbardziej opłacalne jest posiadanie dobrego reproduktora, dbanie o to, aby krył dobre klacze, które będą rodziły każdego roku zdrowe, dzielne konie, które będą go w ten sposób reklamować. Tak naprawdę wszędzie na świecie do hodowli wszyscy dokładają. Jeżeli ich bilanse zamykają się na zero, to są przeszczęśliwi. Dokładają z innych biznesów. To generalnie jest zabawa dla bogatych ludzi.
I cierpliwych....
- Tak, bo recepty na sukces nie ma. To jest biologia, nie matematyka. Jeśli sobie kupi pani najlepszą klacz i pokryje ją najlepszym ogierem, to wcale nie znaczy, że urodzi się z tego wybitny koń. Tak to nie działa, niestety. Dobre z ładnym nie zawsze daje piękne. I to jest też urok tej dziedziny, że hodowca jest trochę jak artysta. Można wyłożyć olbrzymie pieniądze i nie odnieść sukcesu, ale można minimalizować ryzyko strat.
A co jest rekompensatą? Wygrana na wyścigach?
Od lat nie grywam na wyścigach. Dla hodowców wyścig jest czymś fantastycznym, ale w innym wymiarze niż dla graczy. Kiedy się widzi konia, którego się zna i pamięta od źrebaka, a który wygrywa duży czy mały wyścig, to jest niesamowita satysfakcja, poczucie spełnienia i frajda z dobrze wykonanej pracy. Ogromna frajda.
Rozmawiała Ewa Wysocka