Szczyt UE odbędzie się nawet jeśli porozumienie ws. brexitu upadnie
Brytyjskie media podały w piątek, że pięciu eurosceptycznych ministrów w rządzie premier Theresy May porozumiało się co do pozostania na stanowiskach i próby przekonania szefowej rządu do renegocjacji umowy z Unią Europejską w sprawie wyjścia ze Wspólnoty.
Informację tę jako pierwszy podał szef redakcji politycznej "Sunday Times" Tim Shipman, który zacytował na Twitterze źródło zbliżone do ministrów, które miało powiedzieć: "rezygnowanie i dołączanie do rebelii w niczym nie pomoże".
Wśród eurosceptycznych ministrów są szefowie resortów: środowiska Michael Gove, handlu międzynarodowego Liam Fox, rozwoju międzynarodowego Penny Mordaunt, a także liderka klubu parlamentarnego Andrea Leadsom. Większość z nich była w ostatnich dniach wymieniana przez media wśród faworytów do zastąpienia May na czele rządu.
W czwartek w proteście przeciwko projektowi porozumienia z Unią Europejską z rządu May odeszli ministrowie ds. Brexitu Dominic Raab oraz pracy i emerytur Esther McVey, a także dwóch wiceministrów, dwóch doradców ministrów i wiceprzewodniczący Partii Konserwatywnej.
Jednocześnie grupa eurosceptycznych posłów Partii Konserwatywnej skupionych wokół ekscentrycznego Jacoba Rees Mogga rozpoczęła proces składania listów domagających się wotum nieufności wobec May jako liderki ugrupowania. Do uruchomienia procedury konieczne są podpisy 48 posłów (15 proc. klubu parlamentarnego).
Do piątkowego poranka o złożeniu swojej noty poinformowało publicznie 20 deputowanych, ale media sugerowały, że rzeczywista liczba jest wyższa. Parlament nie obraduje w piątek i większość posłów przebywa w swoich okręgach wyborczych, gdzie konsultuje swoje decyzje z szefami lokalnych struktur.
Portal Huffington Post i telewizja Sky News poinformowały za źródłami zbliżonymi do Partii Konserwatywnej, że ogłoszenie przygotowań do głosowania nad przyszłością May jest możliwe jeszcze w piątek. Jak podano, partyjni rzecznicy dyscypliny partyjnej zostali poproszeni o pozostanie w Londynie i przygotowanie się na taki scenariusz.
Do głosowania mogłaby dojść już na początku przyszłego tygodnia.
W momencie gdy przewodniczący komisji 1922 (zrzeszającej deputowanych Partii Konserwatywnej bez stanowiska w rządzie) Graham Brady otrzyma 48 listów, zobowiązany jest do przekazania tej informacji opinii publicznej i formalnego rozpoczęcia procesu prowadzącego do głosowania nad wotum nieufności wobec liderki partii. Do tego momentu jednak liczba złożonych pism nie jest ujawniana i zna ją jedynie sam przewodniczący komisji.
Rzecznik szefowej rządu zapowiadał w czwartek, że gdyby doszło do uruchomienia procedury, May będzie się starała o zachowanie stanowiska.
Gdyby premier wygrała głosowanie wśród wszystkich posłów Partii Konserwatywnej, zabezpieczyłaby swoją przyszłość na kolejne 12 miesięcy, w trakcie których jej krytycy nie mogliby ponownie rzucić jej wyzwania w walce o przywództwo.
W razie porażki byłaby jednak zmuszona do ustąpienia ze stanowiska szefowej ugrupowania i nie mogłaby brać udziału w wyborze nowego lidera.
O stanowisko mógłby ubiegać się każdy urzędujący poseł Partii Konserwatywnej, który uzyskałby poparcie od co najmniej dwóch innych osób.
Następnie deputowani głosowaliby nad przedstawionymi kandydaturami w kolejnych rundach, aż do momentu, w którym pozostanie jedynie dwóch pretendentów. Ostateczna decyzja należałaby do wszystkich członków partii.
Ewentualny nowy lider zostałby także automatycznie nowym premierem Wielkiej Brytanii, bez konieczności przeprowadzenia przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Trwający kryzys polityczny wokół rezygnacji członków rządu pogarsza sytuację premier May, której gabinet nie dysponuje samodzielną większością głosów w Izbie Gmin. Wspierająca ją dotychczas w kluczowych głosowaniach Demokratyczna Partia Unionistów (DUP) zapowiedziała głosowanie przeciwko proponowanemu porozumieniu w sprawie Brexitu, twierdząc, że otwiera ono drogę do naruszenia integralności terytorialnej Wielkiej Brytanii.
Swój sprzeciw zasygnalizowała także grupa 60 eurosceptyków w Partii Konserwatywnej, co oznacza, że szefowa rządu musiałaby liczyć na głosy opozycji.
W razie nieuzyskania większości w parlamencie Wielka Brytania mogłaby opuścić UE bez żadnego porozumienia. Eksperci ostrzegali od miesięcy, że taki scenariusz miałby bardzo poważne negatywne konsekwencje dla gospodarki całej Europy.
......................
Brytyjska premier Theresa May broniła w czwartek wypracowanego porozumienia w sprawie Brexitu, tłumacząc na konferencji prasowej na Downing Street, że choć żałuje rezygnacji ministrów swojego rządu, to "wierzy, że obrany kurs jest właściwy dla kraju i obywateli".
W ciągu dnia siedmiu członków jej rządu, w tym dwóch ministrów i czterech wiceministrów, ustąpiło ze stanowiska w proteście przeciwko przyjętemu w środę wieczorem projektowi umowy wyjścia z Unii Europejskiej. Szczególne kontrowersje wzbudziła rezygnacja szefa resortu ds. Brexitu Dominica Raaba, który od objęcia stanowiska w lipcu br. był współodpowiedzialny za przebieg negocjacji ze Wspólnotą.
Odnosząc się do czwartkowych wydarzeń, szefowa rządu tłumaczyła dziennikarzom, że "służba na tak wysokim stanowisku jest honorem i przywilejem, ale także ciężką odpowiedzialnością", co jest "szczególnie prawdziwe w sytuacji, gdy stawka jest tak wysoka".
Jak podkreśliła, jej rząd zmaga się z bezprecedensowym wyzwaniem wynegocjowania wyjścia z UE po 40 latach członkostwa oraz "zbudowania od zera nowej relacji", która "ma służyć dzieciom i wnukom" Brytyjczyków.
"Stosowałam podejście przedkładania interesu narodowego nad interes partyjny, a tym bardziej nad mój własny interes polityczny. Nie oceniam surowo tych, którzy chcą zrobić to samo, ale doszli do innych wniosków i muszą zrobić, co uważają za stosowne, tak jak ja. Żałuję, że zdecydowali się opuścić rząd, i dziękuję im za ich służbę, ale ja w pełni wierzę w to, że obrany kurs jest właściwy dla naszego kraju i wszystkich naszych obywateli" - powiedziała premier, zaznaczając, że wdrożenie umowy z UE "leży w interesie narodowym".
Szefowa rządu oceniła, że przedstawiona propozycja spełnia oczekiwania wyborców, którzy w czerwcu 2016 roku zagłosowali w referendum za opuszczeniem Wspólnoty; wymieniła w tym kontekście głównie zakończenie obowiązywania swobody przepływu osób oraz rezygnację z wpłat do unijnego budżetu, a także zniesienie jurysdykcji Trybunału Sprawiedliwości UE oraz rezygnację z uczestnictwa we Wspólnej Polityce Rolnej i Wspólnej Polityce Rybołówstwa.
May dodała również, że wypracowane porozumienie "chroni integralność Zjednoczonego Królestwa i rozwiązanie pokojowe w Irlandii Północnej", choć przyznała, że "konieczne było podjęcie trudnych i czasami niekomfortowych decyzji".
Jak zastrzegła, nikt nie przedstawił jednak alternatywnej propozycji, która jednocześnie realizowałaby złożone obietnice i unikała powrotu twardej granicy pomiędzy Irlandią Północną a Irlandią.
"Jeśli nie ruszymy naprzód z tą umową, nikt nie może z przekonaniem stwierdzić, jakie czekają nas konsekwencje. Byłoby to wejście na ścieżkę głębokiej, poważnej niepewności, podczas gdy Brytyjczycy po prostu chcą, żebyśmy się wzięli do działania, i oczekują od Partii Konserwatywnej, że zrealizuje brexit, który będzie odpowiadał na potrzeby całego Zjednoczonego Królestwa" - ostrzegła.
Pytana o swoją przyszłość May odpowiedziała jednoznacznie: "Czy będę kontynuowała swoją pracę? Tak". Jednocześnie powtórzyła, że Wielka Brytania opuści UE 29 marca 2019 roku, i wykluczyła zorganizowanie drugiego referendum w sprawie brexitu.
Wczesnym popołudniem lider eurosceptycznej frakcji Partii Konserwatywnej Jacob Rees-Mogg złożył list wzywający do wotum nieufności wobec May jako liderki ugrupowania.
Zgodnie z partyjną procedurą do głosowania nad przyszłością premier dojdzie, jeśli do przewodniczącego parlamentarnej tzw. komisji 1922 (zrzeszającej deputowanych Partii Konserwatywnej bez stanowiska w rządzie) Grahama Brady'ego wpłyną listy wyrażające brak zaufania ze strony co najmniej 15 proc. klubu parlamentarnego (obecnie 48 posłów).
Czwartkowy kryzys polityczny wokół rezygnacji członków rządu pogarsza sytuację premier May, której gabinet nie dysponuje samodzielną większością głosów w Izbie Gmin. Wspierająca ją dotychczas w kluczowych głosowaniach Demokratyczna Partia Unionistów (DUP) zapowiedziała głosowanie przeciwko proponowanemu porozumieniu w sprawie brexitu, krytykując je za otwarcie drogi do naruszenia integralności terytorialnej Wielkiej Brytanii.
Swój sprzeciw zasygnalizowała także grupa 60 eurosceptyków w Partii Konserwatywnej, co oznacza, że szefowa rządu musiałaby liczyć na głosy opozycji.
W razie nieuzyskania większości w parlamencie Wielka Brytania mogłaby opuścić UE bez żadnego porozumienia oraz dalszych relacji handlowych. Eksperci ostrzegali od miesięcy, że taki scenariusz miałby bardzo poważne negatywne konsekwencje dla gospodarki całej Europy.
Ewentualny nowy lider Partii Konserwatywnej zostałby także automatycznie nowym premierem Wielkiej Brytanii, bez konieczności przeprowadzenia przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Zwołany na niedzielę 25 listopada szczyt 27 państw Unii Europejskiej obędzie się niezależnie od tego, czy porozumienie w sprawie brexitu upadnie w Londynie czy nie - wynika z informacji PAP ze źródeł unijnych.
Strona unijna realizuje założony wcześniej harmonogram przygotowań do tego, by szefowie państw i rządów mogli za nieco ponad tydzień zatwierdzić umowę o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE.
Jednak niepewna sytuacja polityczna w Wielkiej Brytanii wywołuje obawy co do tego, czy w Londynie będzie zgoda na to porozumienie. Premier Theresa May stara się go bronić, ale sprawy nie ułatwia jej własna partia i zaplecze rządowe.
W czwartek siedmiu członków jej gabinetu, w tym dwóch ministrów i czterech wiceministrów, ustąpiło ze stanowiska w proteście przeciwko przyjętemu dzień wcześniej projektowi umowy dotyczącej wyjścia z Unii Europejskiej.
"Specjalny szczyt 25 listopada odbędzie się niezależnie od rozwoju wypadków. Po pierwsze chcemy wysłać sygnał do Londynu; państwa członkowskie też muszą dać zgodę na umowę. Po drugie, jeśli wszystko upadnie w Londynie, będziemy musieli przedyskutować dalsze kroki" - powiedział PAP w Brukseli unijny dyplomata.
W piątek rano ambasadorowie 27 państw członkowskich spotkali się, by rozmawiać na temat deklaracji politycznej dotyczącej przyszłych relacji unijno-brytyjskich. Dokument ten nie został jeszcze uzgodniony, a ma być częścią pakietu, który szefowie państw i rządów mają zatwierdzać 25 listopada.
"Negocjacje w sprawie deklaracji politycznej się toczą. Reszta jest w rękach Rady UE" - powiedział na codziennej konferencji prasowej w Brukseli rzecznik KE Alexander Winterstein.
Z informacji PAP ze spotkania ambasadorów wynika, że niektóre ze stolic poprosiły Komisję o uszczegółowienie zapisów, jakie mają się znaleźć w deklaracji, a także uwypuklenie ważnych dla nich spraw. "Państwa członkowskie zwróciły się do KE o rozważenie ich komentarzy do zarysu deklaracji. Musimy uzgodnić ostateczny tekst" - podkreślił rozmówca PAP.
Austriacka prezydencja zwołała kolejne spotkanie w formacie ambasadorów "27" na niedzielę. Do tego czasu stolice mają możliwość analizowania ponad 500-stonicowego projektu umowy. Dopiero w niedzielę ambasadorowie będą mogli zgłaszać ewentualne uwagi, czy wnioski do tego tekstu, jeśli uznają to za konieczne.
Z informacji PAP wynika, że w poniedziałek rano odbędzie się spotkanie unijnych ministrów w formacie 27 państw, którzy nadzorują przebieg negocjacji (niektóre stolice wysyłają na nie szefów dyplomacji, inne, tak jak Polska, ministrów ds. europejskich). Z tego powodu przesunięto na później regularne, comiesięczne spotkanie ministrów spraw zagranicznych.
Czwartkowy kryzys polityczny wokół rezygnacji członków rządu pogarsza sytuację premier May, której gabinet nie dysponuje samodzielną większością głosów w Izbie Gmin. Wspierająca ją dotychczas w kluczowych głosowaniach Demokratyczna Partia Unionistów (DUP) zapowiedziała głosowanie przeciwko proponowanemu porozumieniu w sprawie brexitu, twierdząc, że otwiera ono drogę do naruszenia integralności terytorialnej Wielkiej Brytanii.
Swój sprzeciw zasygnalizowała także grupa 60 eurosceptyków w Partii Konserwatywnej, co oznacza, że szefowa rządu musiałaby liczyć na głosy opozycji. W razie nieuzyskania większości w parlamencie Wielka Brytania mogłaby opuścić UE bez żadnego porozumienia oraz dalszych relacji handlowych.
Komisja Europejska konsekwentnie odmawia odpowiedzi na pytanie, czy możliwy byłby powrót do negocjacji, jeśli porozumienie odrzuci brytyjski parlament.