Kiedy Polska wejdzie do strefy euro?

Frankfurt pod rządami kobiety

1 listopada 2019 r. na czele Europejskiego Banku Centralnego (EBC) stanie szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde. W Niemczech entuzjazmu nie widać. Tamtejsi ekonomiści obawiają się, że nowa prezes będzie kontynuatorką kursu swojego poprzednika Mario Draghiego, który budzi ich, najłagodniej mówiąc, dezaprobatę.

Przyszła szefowa Europejskiego Banku Centralnego nie będzie musiała się martwić, że jesienią zaliczy falstart. Urzędującego jeszcze do końca października prezesa Maria Draghiego nikt nie jest bowiem w stanie wyprowadzić z głębokiego przekonania, że Christine Lagarde będzie jego godną sukcesorką, starającą się wypełnić wyznaczone jej zadanie z bezprzykładną walecznością i energią.

Zanim 71-letni Włoch wyprowadzi się więc ze szklanego wieżowca we frankfurckiej dzielnicy Ostend, chciałby ustawić wszystkie wektory tak, aby następna ekipa płynnie i od razu mogła przejść do porządku dziennego.

Reklama

Toteż na zebraniu Rady Ogólnej EBC w połowie lipca Draghi zasygnalizował wszystkim obecnym, że w najbliższym czasie nie ma co liczyć na zmianę dotychczasowego kursu. Przeciwnie - ekonomista z Rzymu niedwuznacznie dał do zrozumienia, że w obliczu oczekiwanej dekoniunktury w Europie zamierza przed swoim odejściem po raz kolejny obniżyć stopy procentowe.

A nawet jeśli nie zdąży tego zrobić, to wyżłobione przezeń koleiny zmuszą do tego jego następczynię. Europejski Bank Centralny będzie więc przypuszczalnie także pod kierownictwem Christine Lagarde dalej podejmował działania mające szczodrze wspomóc państwa Unii Europejskiej, nie bacząc na krytykę płynącą np. z Niemiec.

Złudne lekarstwo

Wśród niemieckich ekonomistów i finansistów polityka pieniężna Maria Draghiego budzi już od wielu lat kontrowersje, które coraz częściej przechodzą w irytację i ostrą krytykę. Ich zdaniem dotychczasowa strategia Europejskiego Banku Centralnego, polegająca m.in. na wykupywaniu obligacji zadłużonych gospodarek strefy euro, oznacza faktyczne przejęcie przez Niemcy ryzyka niespłacenia długów. Utrzymywanie niskich stóp procentowych skutkuje natomiast niskimi dochodami niemieckich posiadaczy depozytów, którzy szukają już możliwości zakładania lokat poza granicami RFN (o niemieckich firmach, które na obawach depozytariuszy budują nowe biznesy, piszemy w tym samym numerze "Gazety Bankowej").

Z ustaleń tygodnika "Wirtschaftswoche" wynika, że osoby lokujące oszczędności w niemieckich bankach straciły z powodu niskich odsetek w ostatniej dekadzie ponad 320 mld euro. Niemieccy ekonomiści uważają, że EBC kieruje się nie tylko bezwzględnym priorytetem ratowania strefy euro ("whatever it takes"), ale również wyraźną chęcią wprowadzenia zmian systemowych, które ograniczą presję na zadłużone kraje wspólnoty walutowej. Wyrazicielem krytycznej linii wobec Draghiego jest także szef Bundesbanku Jens Weidmann, który sam zasiada w Radzie Prezesów EBC. Ostatnio wprawdzie nie chciał już bulwersować unijnych urzędników i nieco się wyciszył, jako że sam chciał przejąć schedę po krnąbrnym Włochu. Nie pomogło, bo wcześniejsze słowa Weidmann zostały dobrze zapamiętane, kładąc kres wszelkim nadziejom na przejęcie kierownictwa w EBC. Teraz Weidmann będzie prawdopodobnie przemawiał już bez hamulców, bo niemieckie media są zgodne co do tego, że Lagarde będzie "ratowała" strefę euro równie sumiennie jak włoski ekonomista.

Francuzka nie będzie miała innego wyjścia, ponieważ Draghi obudował swoją politykę trudnymi do zakwestionowania argumentami. Według najnowszych obliczeń Międzynarodowego Funduszu Walutowego wzrost gospodarczy w strefie euro będzie wynosił w 2019 r. zaledwie 1,3 proc. Osłabienie koniunktury oczekuje się szczególnie w Niemczech i we Włoszech. Według koncepcji dominujących dziś w EBC taka sytuacja musi prowadzić do ponownego uruchomienia strumienia tanich pieniędzy, by napędzić koniunkturę gospodarek państw UE. Tyle że lekarstwo w postaci luźnej polityki monetarnej ma także swoje efekty uboczne. Zainicjowane osiem lat temu przez Draghiego metody na początku rzeczywiście doprowadziły do złagodzenia najostrzejszej fazy kryzysu, lecz zdaniem ekspertów wykupił sobie w ten sposób jedynie czas, który potem... roztrwonił. - Zmiana warty w EBC nic nie zmieni, bo Christine Lagarde będzie się dalej zajmować walką ze skutkami kryzysu, a nie likwidacją jego przyczyn - oczekuje Andreas Jung, wiceszef frakcji chadeków w Bundestagu.

Co więcej wielu Niemców się obawia, że niektóre rządy państw strefy euro, które borykają się z problemami finansowymi, będą wywierały na Lagarde presję i zmuszą do bardziej "łaskawej" wobec nich polityki, jeśli chodzi o uregulowanie zaciągniętych długów.

Egoizmy banków

Natomiast niemieckich depozytariuszy martwią nie tylko niskie stopy procentowe. W dłuższej perspektywie mogą zostać dotknięci sankcjami, którymi Europejski Bank Centralny uderzał dotąd w większe koncerny, aby zachęcić ich do udzielania tanich kredytów. - To przecież logiczne, że prędzej czy później straty niemieckich banków odczują także ich klienci - przekonuje Peter Schneider, prezes Badeńskiego Związku Kas Oszczędnościowych (SVBW).

A Christine Lagarde już w roli szefowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego wyrobiła sobie reputację osoby, która w bankach emisyjnych upatrzyła narzędzia do walki z patologiami w systemach finansowych. Pod jej egidą MFW naciskał na banki centralne, aby w obliczu krzyczących niesprawiedliwości na świecie pokonały swoje "egoizmy".

Jako szefowa EBC Lagarde będzie być może nieco bardziej powściągliwa w swojej stanowczej dotąd retoryce, ale jej nominacja jest kolejnym dowodem na to, że Bundesbank już dawno przestał być wzorem dla centralnej unijnej instytucji finansowej. Bo kiedyś był. Dwadzieścia lat temu, gdy powstawał EBC, jego struktury miały być bliźniaczo podobne do niemieckiego banku centralnego. W ten sposób miało zostać też złagodzone ostrze krytyki niemieckich analityków, którzy przestrzegali przed ryzykiem związanym z nową wspólną walutą. Bundesbank do dziś cieszy się reputacją gniazda konserwatywnych, monetarnych "jastrzębi", dla których priorytetami w polityce pieniężnej są stabilność cen oraz waluty.

Dopiero pod kierownictwem Mario Draghiego w Radzie Prezesów EBC wzrosły wpływy "gołebi", czyli zwolenników poluźnienia kursu w polityce pieniężnej. Podkreśla się, że włoski ekonomista jest pierwszym prezesem w historii EBC, który ani razu nie podniósł stóp procentowych. Oczywiście można by powiedzieć, że - sięgając po znany nad Wisłą klasyk - "taki mieliśmy (w Europie) klimat" i nie można było podjąć innych działań w ramach misji ratowania euro. Tyle tylko, że Draghi nie zmienił swojego kursu nawet wtedy, gdy sytuacja niektórych gospodarek się poprawiła. Europejski Bank Centralny nie zaprzestał także polityki wykupywania na wielką skalę obligacji państwowych (QE). - Dlatego dziś można powiedzieć, że w obliczu grożącej dekoniunktury w Unii Europejskiej EBC jest źle uzbrojony - twierdzi Mark Schieritz, dziennikarz ekonomiczny hamburskiego tygodnika "Die Zeit".

Na domiar złego pojawiły się pogłoski, że w niestabilnych czasach dla gospodarek krajów UE w EBC pojawiło się wiele wewnętrznych napięć, z którymi Lagarde będzie się zmagać. Bank cierpi z powodu odejścia wielu cenionych fachowców, co niemieckie media branżowe notują z rosnącym niepokojem. Od Draghiego odwróciło się wielu zaufanych ekonomistów.

W maju mostek unijnego kolosa opuścił ceniony ekonomista Peter Praet. Natomiast wiceszef EBC, Portugalczyk Vítor Constâncio, zszedł z pokładu już rok temu. Wkrótce z zarządu odejść ma Francuz Benoît Coeuré. Zdaniem Schieritza tych wytrawnych ekonomistów zastąpią prawdopodobnie osoby bez odpowiedniego doświadczenia. Zastępcą Christine Lagarde będzie Luis de Guindos, który dotychczas mógł się pochwalić jedynie ministerialną synekurą w hiszpańskim rządzie. W gremium dyrektorskim zasiądzie tylko jeden ceniony i znany ekonomista, który ma akademickie zasługi - były szef irlandzkiego banku centralnego i profesor makroekonomii Philip Lane.

Śmierć eurowaluty?

"W Europejskim Banku Centralnym będą pracować osoby, które nie są wolne od politycznych afiliacji" - uważa Clemens Fuest, naukowiec i prezes monachijskiego Instytutu Badań nad Gospodarką (ifo). Zdaniem ekonomisty, którego i tak krępuje kaganiec politycznej poprawności, niska od lat inflacja umacnia unijnych polityków w złudnym przekonaniu, że luźna polityka monetarna rozwiąże wszystkie problemy i jest pozbawiona ryzyka oraz dodatkowych kosztów ubocznych. Poza granicami Unii Europejskiej eksperci twierdzą już bez ogródek, że EBC nie uratuje europejskiej waluty, lecz może jedynie w miarę posiadanych sił przedłużać jej agonię. Już kilka lat temu amerykańscy analitycy rozpisywali się o wadach i strukturalnych napięciach strefy euro, wskazując na ogromne rozdźwięki gospodarcze pomiędzy jej państwami członkowskimi. Od wprowadzenia jednolitej waluty w 2002 r. zadłużenie biedniejszych państw niepowstrzymanie rosło, widmo bankructwa zawisło również nad jednym z liderów Unii - Francją. Według opinii analityków banku J.P. Morgan jedynie bezwzględne metody EBC utrzymywały ową kruchą konstrukcję w jakiej takiej równowadze.

Dla niemieckich komentatorów jest tu jeszcze jeden powód bólu głowy. Ich zdaniem EBC pod kierownictwem Lagarde nie odstąpi od dotychczasowej linii utrzymywania euro również ze względów personalnych, bo Rada Prezesów składa się głównie ze strategicznych sojuszników Mario Draghiego. Zasiadają w niej osoby, które pochodzą z zadłużonych krajów południa Europy i każda z nich będzie głosować za działaniami na rzecz utrzymywania euro. - Kontynuacja polityki Draghiego jest bardzo ryzykowna. Oczywiście Christine Lagarde zasługuje na swoją szansę, ale mimo to musi szybko udowodnić, że jest niezależna - uważa Clemens Fuest z ifo.

Wtóruje mu Ansgar Belke, profesor ekonomii na Uniwersytecie Duisburg-Erlangen, który też przekonuje, że nieproporcjonalna liczba polityków w EBC raczej będzie wspierać utrzymywanie dotychczasowego kursu. - Wielu ministrom w Unii podoba się, że granice między polityką a światem finansów się zacierają. Wyższa inflacja może odciążyć Grecję i Włochy, ale też ojczyznę Lagarde, Francję - tłumaczy Belke.

Mimo że niskie stopy procentowe są ogólnym zjawiskiem na całym świecie, to Niemców rozsierdza ono szczególnie. - Rozrzutność Europejskiego Banku Centralnego tworzy podwaliny dla kolejnego kryzysu, gdyż zniechęca biedniejsze kraje do przeprowadzenia odpowiednich reform - twierdzi Florian Toncar, parlamentarzysta FDP. I dodaje: - Tanie pieniądze powodują kryzysowe ogniska w Europie, a po ognisku jak wiadomo pozostaje tylko popiół. Poseł liberałów obawia się, że w Niemczech luźny kurs polityki EBC może stworzyć coraz klimat coraz szerszego przyzwolenia dla haseł Alternatywy dla Niemiec (AfD), którą w ostatnich sondażach nawet ok. 20 proc. respondentów, a to dla systemu politycznego nad Renem i Szprewą może oznaczać wstrząs o dramatycznej skali.

Niepokojące analogie

2628030

Z kolei Helmut Schleweis, prezes Niemieckiego Związku Kas Oszczędnościowych i Żyrowych (DSGV) wskazuje na analogiczny i niepokojący przypadek w Japonii, gdzie utrzymywane od 20 lat na niskim pułapie stopy procentowe doprowadziły w końcu do ogólnego kryzysu bankowego, a gospodarka japońska i tak nie wyszła ze stagnacji. - Podobnie będzie w Niemczech, jeżeli Europejski Bank Centralny będzie dalej uporczywie trzymał się polityki niskiego poziomu stóp procentowych. Już teraz opłaty za prowadzenie konta i różnego rodzaju inne usługi w niemieckich bankach ustawicznie rosną - wyjaśnia Schleweis. Gdzie niegdzie niemieckie instytucje finansowe wprowadziły już wyższe opłaty dla bogatszych, np. deponujących na swoich kontach sumy powyżej 500 tys. euro, co zresztą z prawnego punktu widzenia jest wątpliwe.

- Jeśli EBC nie zrezygnuje ze swojej polityki, to koniec końców wszystkie niemieckie banki podniosą opłaty, aby przeżyć na rynku i dotrzymać kroku konkurencji - zapewnia Schleweis.

Dla największych pesymistów jest już za późno na zmiany, bo Europejski Bank Centralny przekroczył Rubikon. - Nadciągający kryzys jest już raczej nieuchronny, bo bakcyl w postaci EBC zaczął niepowstrzymanie infekować systemy bankowe państw członkowskich strefy euro. Akcje ratowników z Frankfurtu już dawno temu straciły swoją skuteczność - utrzymuje Oliver Mihm, założyciel firmy doradczej Investors Marketing.

Czy Christine Lagarde będzie umiała przekonać pesymistów, że nie wszystko stracone?

Wojciech Osiński, Berlin

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Gazeta Bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »