Gwiazdowski mówi Interii. Odc. 24: Czy Polsce grozi demograficzna katastrofa?

- Wszyscy wiedzą, że dzieci nie przynosi bocian, ale niektórzy to chyba myślą, że dzieci przynosi Jarosław Kaczyński. Ostatnio przeczytałem, że przez PiS dzieci się rodzi w Polsce najmniej od wojny – zauważa Robert Gwiazdowski w najnowszym odcinku podcastu video „Gwiazdowski mówi Interii”. - Wiadomym było od lat, że w pewnym momencie znajdziemy się w takim punkcie „przegięcia”, w którym okaże się, że rąk do pracy zaczyna brakować, a nie że jest ich za dużo – dodaje. Czy grozi nam demograficzna katastrofa?

Jak pisał Adam Smith, bogactwo narodu bierze się z rocznej pracy każdego narodu (...) I z proporcji między tymi, którzy pracują i tymi którzy nie pracują.

- Bogactwo narodów nie zależy tylko od ziemi, którą wykorzystujemy, czy od kapitału tego finansowego, który mamy, ale właśnie od pracy. Od ilości pracy i jakości pracy. Od liczby tych którzy pracują i od efektywności z jaką swoją pracę wykonują. Tej efektywności tak łatwo podnosić się nie daje. Teraz będzie trochę łatwiej: bo roboty, komputeryzacja, mechanizacja. Ale w dalszym ciągu ilość tej pracy czyli liczba ludzi pracujących pozostaje dosyć istotna - mówi Gwiazdowski.

Reklama

Nie tylko Polska ma problem z demografią

W 1973 r. ówczesny prezes Banku Światowego Robert McNamara ostrzegał ludzi przed nową "bombą nuklearną". Tą bombą miały być - jak zauważa autor podcastu - rodzące się dzieci.

- Nawiązywało to troszeczkę do koncepcji Paula Ehrlicha, który uważał, że grozi nam zagłada. Bo ludzi jest coraz więcej, nie będą mieli co jeść, nie będą mieli z czego różnych rzeczy budować i musi się to skończyć katastrofą. Wtedy bowiem królował w makroekonomii współczynnik dochodu narodowego per capita. Jak ten dochód narodowy dzielimy na głowy to im więcej głów to jest on niższy. Baliśmy się boomu demograficznego - dodaje.

Ostrzeżeń przed tym, że to jest chwilowe, przejściowe i wcale nie jest złe, nikt nie słuchał. - Nikt z tych postępowców, bo czytali oni analizy m.in. Klubu Rzymskiego, z których wynikało że zaraz będzie peak oil, że wszystkiego zabraknie - tragedia generalnie rzecz biorąc gotowa. Zgodnie z tamtymi analizami to było tak, że jak się dziecko rodzi, to jest źle. Bo dochód w rodzinie maleje i dochód narodowy maleje. Ale żeby było śmieszniej: jak się krowa cieli to dochód narodowy rośnie, jak kobieta rodzi, to dochód narodowy per capita maleje. Tego typu bzdury były jednak obowiązujące. Zweryfikował je dopiero czas. Czas pokazał, że z demografią jest coraz gorzej. Zwłaszcza w tych bogatych społeczeństwach. No i my dzisiaj dochodzimy do wniosku że grozi nam demograficzna katastrofa. I nie że będzie nas za dużo, tylko że będzie nas za mało. I wszyscy martwią się z tego powodu - podkreśla Gwiazdowski.

Kryzys demograficzny można było przewidzieć

- Aby miał kto pracować to najpierw musi się urodzić. Prognozy demograficzne są prościutkie w odróżnieniu od prognoz ekonomicznych. Wystarczyło w roku 2000 zajrzeć do rocznika statystycznego i sprawdzić ile osób urodziło się w roku 1960. Wtedy od razu byśmy widzieli, ile mniej więcej osób będzie w wieku 60-65 w roku 2025. Jakbyśmy jeszcze wzięli pod uwagę współczynnik dzietności kobiet, który wynosił w 2000 r. niewiele powyżej 1,3 to byśmy zrozumieli, że w 2025 r. zacznie się nam demograficzna katastrofa. To było widać. Nie mieliśmy zielonego pojęcia po ile będzie dolar, nie mieliśmy pojęcia po ile będzie ropa naftowa, miedź albo cynk, ale mniej więcej wiedzieliśmy jaka będzie proporcja między tymi którzy pracują a tymi którzy tego już nie czynią. Ale to ignorowaliśmy - mówi Gwiazdowski.

I jak podkreśla: dziś rozpętała się burza. - Otwieramy gazety i czytamy, że 68 proc. Polek nie chce mieć dzieci. Tylko że jest jeden problem. Jak wejdziemy w wyniki tych badań, to się okaże, że to nie chodzi o Polki tylko o Polski w wieku rozrodczym. I tu się okazuje, że kobiet w wieku od 18 do 29 lat, które jeszcze nie mają dziecka, a które chcą mieć dzieci jest 67 proc. Czyli dokładnie na odwrót niż ta liczba, która ma nam bić po oczach. Nie chce mieć dzieci 97 proc. kobiet w wieku 35-45 lat, które mają już dwoje lub więcej dzieci - wylicza autor podcastu.

- Jeżeli będziemy się posługiwali tego typu analizami to wędrujemy na manowce. Bo my rzeczywiście mamy problem demograficzny, który powoduje, że będziemy mieli problem finansowy. Musimy zestawić tych staruszków, którzy urodzili się w 1960 r. jak ja, i którzy zaraz będą szli na emeryturę, z tymi młodzieniaszkami, którzy dopiero zaczynają pracować i będą musieli pracować na moją emeryturę - dodaje. Ostrzega także, że "jeżeli będziemy w tej sytuacji demograficznej w dalszym ciągu epatowali argumentami jak to czynią niektórzy, że przecież wiek emerytalny to trzeba nawet obniżyć a już nie daj boże nie podwyższać, to fakt że mamy zapaść demograficzną będzie rzutować na nas bardzo mocno".

Autor podcastu zauważa, że dziś rozważania o demografii są mocno spóźnione, bo "wydarzyło się coś co w demografii nazywa się momentum". - Jak przez dłuższy czas utrzymuje się niski poziom dzietności kobiet, to wówczas mamy kłopot polegający na tym, że on się w pewnym momencie wyraźnie załamuje. Prosta statystyka. Jak ta dzietność wynosi 1,3 to znaczy, że 100 kobiet urodzi 130 dzieci, co znaczy że z tego jest 65 dziewczynek, które rodzą około 80 dzieci z czego jest 40 dziewczynek i to spada. Problem polega na tym, że w pewnym momencie z tego 1,3 schodzimy do 1,1 i wtedy to już w ogóle jest szybka katastrofa. Okazuje się dziś, że ani Robert McNamara, ani Paul Ehrlich nie mieli racji. Się kompletnie mylili - mówi.

Nie ma rozwoju bez kołysek

Czy 500 plus nic nie dało? - zastanawia się Gwiazdowski. - Dzieci nie rodzi się więcej. Ale to jest wina złej narracji z roku 2016. Nie chodziło wtedy już o to, żeby rodziło się więcej dzieci, bo to było trudne, tylko żeby nie rodziło się mniej dzieci, o co było łatwo. Z bardzo prostego powodu (...) Trzeba było koncentrować się na współczynniku dzietności a nie na liczbie urodzonych dzieci. I ten współczynnik dzietności rósł: w pewnym momencie z 1,28 doszedł do 1,45 nawet. W dalszym ciągu to nic, bo odtworzenie pokoleniowe wymaga aby jedna kobieta rodziła statystycznie 2,1 dzieci. Więc 1,45 to w dalszym ciągu katastrofa, ale wolniejsza niż w przypadku 1,28. W 2022 r. ten współczynnik dzietności wynosił znowu 1,32. Bardzo, bardzo mało - zauważa autor.

Wskazuje także, że w 1901 r. szacuje się, że było nas na świecie około 1,5 miliarda. A teraz jest 8 miliardów, czyli przybywa i to wykładniczo ludzi na świecie a dochód narodowy per capita rośnie.

- Cuda? To nie cuda. To to co tłumaczył Adam Smith - roczna praca każdego narodu to jest to, co przynosi ludziom bogactwo. Jak się przyjrzymy koncepcji Adama Smitha, to się okazuje, i dzisiaj mamy tego dowód, że bez pracy nie ma kołaczy. Wiadomym było od lat, że w pewnym momencie znajdziemy się w takim punkcie przegięcia, w którym okaże się, że rąk do pracy zaczyna brakować a nie że jest ich za dużo. I jesteśmy w tym punkcie, i wszyscy narzekają - podsumowuje Gwiazdowski.

Więcej w najnowszym odcinku "Gwiazdowski mówi Interii".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gwiazdowski mówi Interii | Robert Gwiazdowski | demografia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »