Gwiazdowski mówi Interii. Odc. 74: Flipper. Wróg publiczny numer jeden?

- Okazało się, że ludzie walczący o sprawiedliwość, postęp, znaleźli sobie wroga – flipperów. To nic nowego. Co jakiś czas w historii jakaś grupa konsoliduje się wokół własnej idei, ale w kontrze do kogoś lub czegoś. Wiecie, walka o mieszkania - ona tak się rozmywa, natomiast walka z wrogiem, który przeszkadza ludziom w zdobywaniu własnych mieszkań - to jest dopiero coś – zauważa Robert Gwiazdowski w najnowszym odcinku podcastu video „Gwiazdowski mówi Interii”.

- Wrzucamy do mediów jakiś przykład przestępcy - nazywamy go flipperem. To też jest tradycyjna metoda postępowania, np. czasami wrzucamy przykład jakiegoś złodzieja i nazywamy go liberałem, żeby pokazać tym, których chcemy wokół siebie skonsolidować: o proszę to jest właśnie egzemplifikacja tego, co my tak albo inaczej nazywamy. Flipper to ktoś, kto nabywa nieruchomość, a potem ją sprzedaje. I zabójców Joanny Brzeskiej już nawet podciągnięto pod to określenie, że tak się (flipperzy) właśnie zachowują, co jest kompletną bzdurą - zauważa Gwiazdowski.

Reklama

Wróg publiczny numer jeden?

- Teza, że jak flipper kupi, to ja nie kupię, prezentuje grę zerosumową, jak poker. Jak gramy we dwóch w pokera to ja wygrałem 100, więc ty musiałeś 100 stracić. Proste. Tylko że gospodarka, w tym rynek nieruchomości, nie jest grą o sumie zero - mówi Gwiazdowski i pyta: Jakie są argumenty przeciwko flipperom?

- Nawet nie przeciwko tym, którzy są ewidentnymi przestępcami, bo przestępca to przestępca, a nie flipper... Po pierwsze, oni mają pieniądze (...) Już nasz wielki wódz Jarosław Kaczyński mówił przecież, że jak ktoś ma pieniądze, to skądś je ma, trzeba się nad tym zastanowić. Po drugie, że oszukują staruszków, że wciskają jakieś ulotki w drzwi. Same nieszczęścia. Jeżeli chcemy, żeby zachowania flipperskie nie wpływały bardzo, albo wpływały jeszcze mniej na rynek nieruchomości, to co musimy zrobić? Zwiększyć podaż - wskazuje Gwiazdowski.

Jak dodaje: - Żeby było mieszkanie, to musi być działka, na której wybudujemy budynek, w którym będzie to mieszkanie. Sama działka nie wystarczy, musi mieć pozwolenie na budowę. Jak już mamy pozwolenie to potrzebny nam jest cement, cegły, miedź, i jeszcze pracownicy.

- Jak rosną pensje pracowników to dobrze, ale jak rosną ceny mieszkań, które budują ci pracownicy to źle. Jak mamy akcje KGHM i rosną ceny miedzi na rynkach światowych w związku z czym rosną ceny akcji KGHM-u, notowanego na warszawskiej giełdzie, to dobrze. Ale jak rosną ceny miedzi, to rosną ceny rurek, które my wykorzystujemy na budowie tego domu. To się wszystko przerzuca i kumuluje. Nie ma tak, żeby coś mogło być tanie, jak wszystko inne wokół jest drogie - wskazuje.

Felietonista Interii Biznes podkreśla także, że na rynku pojawiają się pieniądze, te wydrukowane przez Fed, EBC, przez Bank Anglii. - To są - jak powiedział kiedyś Krzysiek Rybiński - pierdyliony dolarów, euro, funtów, franków. I one, te wydrukowane pieniądze, parzą w palce tych, którzy je mają, więc o wiele lepiej jest je zamienić na coś konkretnego. Na coś, co się przydaje. Na złoto, srebro, ropę, na nieruchomości, bo to jest bardzo dobry rynek. Z bardzo prostego powodu - Pan Bóg nie robi więcej ziemi, zwłaszcza takiej z ładnym widokiem - mówi.

Jakie mamy opcje na rynku nieruchomości?

Gwiazdowski opisuje też rynek nieruchomości. Na nim działają m.in. firmy deweloperskie, notowane na giełdzie. Ich akcje można kupić. - Jak ceny mieszkań przez te firmy deweloperskie rosną, to ceny akcji firm deweloperskich rosną (...) Im wyższa cena mieszkań, tym wyższa cena akcji -zauważa. Poza firmami deweloperskimi są różnego rodzaju instrumenty, np. REIT-y. - W Polsce nazywane FINN - fundusze inwestujące w najem nieruchomości. Takie fundusze to są najczęściej spółki kapitałowe notowane na giełdach, czyli pod nadzorem nadzoru finansowego, które zwolnione są z podatku dochodowego - dodaje Gwiazdowski.

W Polsce REIT-ów/FINN-ów jeszcze nie ma, ponieważ ustawa - przypomina Gwiazdowski - ugrzęzła "gdzieś tam w ubiegłym roku w Sejmie i nie została uchwalona".

- Nie zanosi się, żeby uchwalona była. Takie spółki zwolnione z podatku dochodowego, które inwestują w nieruchomości na najem, mają obowiązek przeznaczać większość wypracowanego zysku na dywidendę, czyli dla tych, którzy inwestują w te REIT-y - mówi.

Są jeszcze ETF-y, czyli fundusze notowane na giełdzie, które inwestują w różne aktywa, m.in. mogą inwestować w spółki deweloperskie, ale też spółki, które prowadzą REIT-y.

- (...) Niech będą różnego rodzaju instrumenty, możliwości, bo dywersyfikacja jest tutaj dosyć istotna. Niech każdy sobie inwestuje w co chce. Problem zaczyna się wówczas, gdy pojawia się nagonka na ludzi, którzy coś robią. Takimi ludźmi stali się bogu ducha winni flipperzy, czyli ludzie, którzy znajdują jakąś nieruchomość, ją remontują a potem drożej sprzedają. Czym się to różni od firmy deweloperskiej, która kilka lat temu, albo kilkanaście kupiła jakieś nieruchomości, trzyma je w tzw. banku ziemi, a potem jak jest boom na rynku mieszkaniowym, zaczynają budować? Kupili taniej, sprzedają drożej - zauważa felietonista Interii Biznes.

Jaka jest skala flippingu?

- Flipperzy głównie działają na rynku wtórnym - dodaje. Jaka jest skala tego? - Google nic wam nie powie, ale możecie spróbować się dowiedzieć w danych Ministerstwa Sprawiedliwości. Najlepiej poinformowane to są w ogóle urzędy skarbowe, bo notariusz o każdej transakcji kupna sprzedaży nieruchomości musi powiadomić urząd skarbowy. Ministerstwo Finansów bardzo łatwo może to wszystko sprawdzić. Np. jaka jest częstość transakcji, jak często ktoś kupuje i jeszcze w tym samym roku sprzedaje i kto to jest. Wszystko będzie widać. Ale nie widać, w związku z tym, nie do końca wiemy, ile jest tych transakcji na rynku wtórnym (...). Zastanówmy się, ile musiałoby być tych flipperów, żeby ceny jakie wzrosną za sprawą ich działań na rynku wtórnym wpływały na ceny ustalane przez deweloperów na początku kolejnego roku, w którym zaczynają sprzedawać swoje mieszkania? - kontynuuje Gwiazdowski.

- Ceny nieruchomości rosną. Wszyscy bojownicy o sprawiedliwość społeczną, dostępność mieszkań, jakoś nie zwracają uwagi na te wszystkie inne okoliczności. Dla nich winny jest tylko flipper. Jakby flipper zamiast robić flipperkę, gdzieś się zatrudnił na etacie, to by stał się mniej znienawidzony. I tu pojawia się problem: czy ten cały hejt na flipperów jest bardziej spowodowany tym, że ich działania rzeczywiście powodują wzrost cen mieszkań, czy może to jest powszechne dość ostatnio i narastające bardzo przeświadczenie, wynikające prawdopodobnie z zawiści, że ci ludzie są źli bo oni sami coś robią, są niezależni. Nie tak jak inni, którzy są zależni od polityków, od pracodawców - strasznie tego nie lubią ale nie mają sił, odwagi, pomysłu jak uciec z tej zależności. Nie chcą podjąć tego ryzyka, bo niezależność to ryzyko, w związku z tym przezywają innych tymi złymi ludźmi - podsumowuje Gwiazdowski.

Więcej w najnowszym odcinku podcastu video "Gwiazdowski mówi Interii"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »