Obalamy mity! O co chodzi w reformie emerytalnej?
Obecny system emerytalny istnieje od 1999 roku. Zakłada, że nasze przyszłe emerytury, już od przyszłego roku będą wypłacane z trzech źródeł, czyli z tak zwanych "trzech filarów".
Zakład Ubezpieczeń Społecznych. To główne źródło naszych przyszłych emerytur. Państwo gromadzi tam na naszych kontach konkretne wartości i co roku zwiększa je o z góry ustalony procent.
Otwarte Fundusze Emerytalne. Część naszej pensji jest odprowadzana do wybranych przez nas prywatnych firm, które obracają nimi na giełdzie, kupują obligacje drogowe, skarbowe i korporacyjne. Zyski lub straty z tego tytułu są zawsze zagadką, bo zależą od aktualnej koniunktury na rynku.
Indywidualne Konta Emerytalne lub Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego. To jest część dobrowolna. Każdy z nas może wybrać, czy dodatkową część swoich oszczędności przeznaczy na inwestowanie. Jeżeli coś odłożymy, to zwiększy się nasza przyszła emerytura. Odkładanie w trzecim filarze jest nieobowiązkowe, chociaż jak najbardziej zalecane. Niestety do tego trzeba mieć pieniądze.
W tej chwili rząd pracuje nad reformą założeń tego systemu. Największe zmiany dotkną drugiego filara, czyli Otwartych Funduszy Emerytalnych.
Żeby nie pogubić się w trwającej, bardzo skomplikowanej, dyskusji musimy sobie uświadomić, że w tej chwili mówimy o dwóch wielkich ustawach. Nie należy ich ze sobą mylić, choć dotyczą tego samego. Jedna ustawa ma określić sposób wypłacania pieniędzy z OFE. Natomiast druga ma zreformować zasady funkcjonowania funduszy.
1) Ustawa o wypłatach OFE. Od 1999 roku kolejne rządy nie ustaliły metody wypłacania pieniędzy z OFE. Ponieważ pierwsze wypłaty muszą się odbyć już w przyszłym roku, to teraz, na ostatnią chwilę, rząd musi opracować metodę przekazywania nam naszych pieniędzy.
2) Reforma funkcjonowania OFE. Obecne zasady działania OFE mają wiele błędów i wypaczeń. Potrzebna jest zmiana zasad, żeby umożliwić funduszom skuteczniejsze pomnażanie naszych zysków, a przy okazji, żeby nie zwiększać zadłużenia państwa.
Jeżeli chodzi o pierwszy filar emerytalny, czyli o pieniądze już teraz zgromadzone w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, to sprawa jest jasna. Te pieniądze będzie nam wypłacał ZUS.
Problem jest natomiast z pieniędzmi zgromadzonymi w OFE. Same Powszechne Towarzystwa Emerytalne (czyli instytucje zarządzające OFE) chciałyby, żeby to one wypłacały nam te pieniądze. Argumentują, że będą mogły do końca inwestować nasz kapitał, czyli że rośnie szansa na powiększenie naszych przyszłych emerytur. Minusem tego pomysłu jest fakt, że OFE nie są i instytucjami charytatywnymi. Jeżeli to OFE miałyby wypłacać nam pieniądze, na pewno naliczą sobie za to prowizję w okolicach 3 procent.
Ministerstwo Finansów ma inną koncepcję. Proponuje, żeby na 10 lat przed emeryturą zacząć stopniowo przenosić należne nam pieniądze z OFE do ZUS-u. Jak to ma wyglądać w praktyce? Załóżmy, że przechodzimy na emeryturę w wieku 67 lat - jak głosi nowe prawo. Ministerstwo Finansów proponuje, że gdy osiągniemy 57. rok naszego życia, to 1/10 naszego kapitału zostanie przeniesiona na nasze subkonto w ZUS-ie. Jeżeli w OFE mamy zgromadzone 10 000 złotych, to 1000 złotych zostanie przeniesiony do ZUS-u. Po roku trafi tam kolejne 1000 złotych i tak dalej, aż do przejścia na emeryturę.
Plusem ministerialnego pomysłu jest to, że unikamy ryzyka krachu na giełdzie. Wyobraźmy sobie, że mamy 66 lat, został nam rok do emerytury i nagle nadchodzi kryzys, powiązany z załamaniem na giełdzie. Wtedy ryzykujemy, że momentalnie tracimy kilkadziesiąt procent oszczędności i w efekcie nasza przyszła emerytura drastycznie maleje. Kolejną zaletą pomysłu, by to ZUS wypłacał nam pieniądze zgromadzone w OFE, jest taka, że Zakład nie weźmie od nas prowizji, czyli nie uszczupli naszego kapitału.
Ten pomysł ma jednak pewne wady. Na kilka lat przed emeryturą tracimy szansę pomnażania naszego kapitału na giełdzie (co jednak pamiętajmy wiązałoby się z ryzykiem). Niektórzy, jak Leszek Balcerowicz wskazują, że byłby to także "skok na kasę". Jego zdaniem państwo łamie umowę i zabiera pieniądze zgromadzone w prywatnych firmach. Oczywiście dla nas jako emerytów to niewielka różnica, ale zdaniem profesora Balcerowicza to może popsuć wizerunek Polski w oczach międzynarodowego świata biznesu.
Otwarte Fundusze Emerytalne zaproponowały niedawno, by emerytury z OFE były wypłacane nie dożywotnio, a przez z góry określoną liczbę lat. W odpowiedzi minister finansów ogłosił, że jest "zszokowany" i nigdy na to nie pozwoli. Ten konflikt bierze się z ideologicznych założeń funkcjonowania OFE.
Na czym polega pomysł OFE dotyczący wypłat?
Prezesi towarzystw emerytalnych proponują żeby każdy z nas tuż przed przejściem na emeryturę decydował, przez ile lat chce dostawać pieniądze zgromadzone w OFE. Minimalnie można wybrać opcję wypłat przez dziesięć lat. Załóżmy, że przez całe życie zgromadziliśmy 10 000 złotych (dla równego rachunku). Jeżeli zdecydujemy się na wypłaty przez 10 lat, to co roku będziemy mogli dostać tysiąc złotych, czyli nasza comiesięczna emerytura z OFE wyniesie 83 złote. Jeżeli zdecydujemy się na dwukrotnie dłuży termin wypłaty emerytur, to oczywiście otrzymywana w ten sposób emerytura będzie niższa. Ta metoda zakłada także pełne dziedziczenie. Jeżeli umrzemy, nie wykorzystując całego kapitału, to przejmą go nasze dzieci lub małżonek.
CZYTAJ RAPORT: Zamach na emerytury z OFE
Dlaczego minister finansów Jacek Rostowski tak ostro to skrytykował?
Minister finansów wyznaje inną filozofię wypłaty emerytur z OFE. Jego zdaniem pieniądze, które składamy w OFE muszą być wypłacane dożywotnio i bez jakichkolwiek dodatkowych opłat. Jacek Rostowski proponuj, żebyśmy w wieku 67. lat wykupili sobie w ZUS-ie coś na kształt dodatkowego ubezpieczenia społecznego, czyli dodatkowej emerytury, poza tą, którą dostaniemy z pieniędzy zgromadzonych wcześniej w ZUSie. Można to porównać to wykupienia w ZUS, bez prowizji, dożywotniego ubezpieczenia na podstawie którego będziemy co miesiąc dostawać dodatkowe pieniądze.
Do tej pory mówiliśmy o samym tylko systemie wypłat z OFE. Teraz czas na reformę samych funduszy. Ministerstwo Finansów nigdzie nie spisało jednej konkretnej koncepcji. Mamy za to założenia i pomysły. Omówimy je po kolei.
1) Trzeba obniżyć opłaty. O tym mówią wszystkie państwowe instytucje zaangażowane w konstruowanie reformy. Zdaniem Ministra finansów prowadzenie OFE jest najprostszym biznesem świata. Fundusze, bez żadnego wysiłku automatycznie dostają część naszej pensji. Większość tych środków (60 procent) obowiązkowo muszą zainwestować w obligacje, co jest wyjątkowo proste. Tylko 40 procent może być inwestowane w akcje. OFE mają więc zapewnionych klientów, stały dopływ gotówki i proste zadanie bezpiecznego inwestowania. Początkowe OFE pobierały opłatę w wysokości 7 procent od każdej naszej składki. Od 2010 roku tę opłatę obniżono do 3,5 procent. Teraz można spodziewać się dalszego cięcia lub uzależnienia prowizji od osiąganych wyników.
2) Zakaz inwestowania w obligacje. Tak jak przed chwilą mówiliśmy, OFE inwestują maksymalnie 40 procent kapitału w akcje, a resztę w obligacje, które każdy mógłby sobie sam kupić banku. To powoduje - jak argumentuje Ministerstwo Finansów - że rośnie zadłużenie państwa. Rząd musi emitować obligacje po to, żeby mogły je kupić OFE. Z tym ostatnim stwierdzeniem można ostro dyskutować, ale fakt jest taki, że obligacje przynoszą bardzo mizerny zysk. Taniej by było, gdyby te pieniądze były zarządzane przez ZUS i tam ich wartość rosłaby o z góry określony procent. Nie jest więc wykluczone, że z naszych pensji OFE będą dostawały mniejszą składkę, ale w zamian będą mogły te pieniądze w całości inwestować na giełdzie.
3) Zakaz aktywnego inwestowania na rzecz pasywnego. Szybko wyjaśnijmy te dwa terminy ekonomiczne. Zarządzanie aktywne polega na tym, że OFE kupują na giełdzie tyle akcji niektórych spółek, że ich udział przekracza 50 procent. W efekcie OFE zarządzają niektórymi firmami w Polsce i na tym się skupiają. Inwestowanie pasywne natomiast polega na tym, że kupuje się mniejszościowy pakiet akcji w danej spółce, nie wpływa się na jej decyzje i tylko "odcina kupony". Ministerstwu Finansów bardzo się nie podoba.
4) Wyciągnięcie OFE z klinczu. Ten punkt wiąże się z poprzednim. OFE starają się inwestować na giełdzie we w miarę bezpieczny sposób. To powoduje, że fundusze często kupują te same spółki. To z kolei sprawie, że mamy kilka firm w których powiedzmy 3-4 fundusze mają pakiety po 10 procent. Gdyby jeden fundusz chciał wyjść z tej inwestycji i sprzedać wszystkie akcje, to pozostałe mocno by straciły. Dlatego fundusze cały czas trzymają się razem.
5) Stworzenie punktu odniesienia. Ekonomiści nazywają to stworzeniem zewnętrznego benchmarku. Mówiąc najprościej chodzi o to, że w tej chwili wszystkie fundusze osiągają podobne wyniki i wzajemnie się ze sobą porównują, często w oderwaniu od rynkowej rzeczywistości. W efekcie tak naprawdę każde OFE jest takie samo i dla nas nie ma większej różnicy gdzie trzymamy pieniądze. Dlatego rozważany jest pomysł wybrania jakiegoś punktu odniesienia. To może być na przykład giełdowy indeks WIG20. To z nim wyniki OFE byłyby porównywane i za to rozliczane.
To jedno z najczęściej zadawanych pytań. Likwidacji ani klasycznej nacjonalizacji na razie na pewno nie będzie. Tak zapewniają premier i minister finansów. To znaczy, że nie zapadnie decyzja o przejęciu pieniędzy z OFE, albo co gorsze o ich wykradzeniu. Takie groźby można włożyć między bajki. Najpewniej nie będzie też żadnego ograniczenia tej części OFE, która inwestowana jest w akcje. Ministerstwo Finansów mówi wprost, że docenia wkład OFE w rozwój rynku kapitałowego i nie chce powodować krachu na giełdzie.
Są jednak tacy, którzy twierdzą, że przenoszenie pieniędzy z OFE do ZUS-u na 10 lat prze emeryturą jest częściową nacjonalizacją. Taką opinię głosi między innymi profesor Leszek Balcerowicz.
Wynika z tego, że reforma i uzupełnienie systemu emerytalnego będą znaczące, chociaż nie można mówić o wywróceniu systemu do góry nogami. To, co napawa optymizmem to fakt, że otoczenie prezydenta Bronisława Komorowskiego i nieoficjalnie urzędnicy Ministerstwa Finansów twierdzą, że teraz powinny powstać stabilne zasady funkcjonowania systemu. Krótko mówiąc, powinna zostać jedna reforma, ale taka, który wystarczy na długie lata, bo ciągłe zmiany tylko nam szkodzą. Za tą ostatnią deklarację trzeba trzymać polityków za słowo.
Krzysztof Berenda