Dzieci nie mają problemu z internetem, tylko z rodzicami
Twoje dziecko ma problem z internetem? To nieprawda. Ma problem z tobą. Kiedy dziecko siedzi po kilka, kilkanaście godzin na dobę przed ekranem peceta czy smartfona ograniczanie mu dostępu do sieci nie jest żadną metodą. Lepiej naprawdę zwróć na nie uwagę i zajmij się tym, co się z nim rzeczywiście dzieje - radzą psychologowie.
Jakiś czas temu portale społecznościowe obiegło takie zdjęcie: na wyściełanej pluszem ławeczce ustawionej przed "Wymarszem strzelców" ("Strażą nocną") Rembrandta, jednym z najsłynniejszych obrazów w dziejach, w Rijksmuseum w Amsterdamie siedzi kilkoro młodych ludzi. Zapewne szkolna wycieczka. Wszyscy odwróceni plecami do dzieła, każdy wpatrzony w ekran swojego smartfona. Na usta sam ciśnie się komentarz - ach ci młodzi i ich zainteresowania...
To nieprawda - powie większość młodych. Być może zdjęcie nie jest wcale fake'iem, nie upozowano go nawet, a taka sytuacja została naprawdę przez kogoś uchwycona. Ale - w taki sposób zachowują się właśnie dorośli. A ściślej - rodzice. Wyobraźmy sobie, że umawiamy się z kimś na kawę. Zarówno my, jak partner nawet się nie witamy, tylko siadamy naprzeciwko siebie i wyciągamy smartfony. To prawdziwy współczesny portret - ojca czy matki - kiedy wrócą do domu.
W starszych pokoleniach krążą opowieści o nianiach-potworach, które pozostawionemu pod opieką niemowlęciu wkładały do buzi cukier zawinięty w szmatkę i nasączony spirytusem. Dziecko błyskawicznie "zajmowało się sobą". A niania miała spokój. Dziś funkcję gałganka z cukrem i spirytusem pełni smartfon albo tablet. Badania psychologów pokazują, że ponad 80 proc. dzieci w wieku przedszkolnym korzysta ze smartfonów i tabletów. Oczywiście dają je im rodzice.
- Powodem jest to, żebyśmy mogli zająć się sobą. Dzieci mówią, że rodzice są cały czas przyklejeni do telefonu, internetu - mówił Łukasz Wojtasik, członek zarządu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę podczas konferencji poświęconej bezpieczeństwu dzieci w Internecie, zorganizowanej przez NASK.
NASK przeprowadziła badania wśród ponad stu młodych, internetowych sław - blogerów, youtuberów - którzy zdążyli zdobyć sobie już pewien krąg odbiorców, czasem dość szeroki. Z badań wynika, że ci, którzy mają największe, niekiedy niemal profesjonalne doświadczenia związane z "używaniem" sieci, nie dzielą swojego świata na online i offline, czyli wirtual i real.
Dla nich to jeden świat i potrafią przechodzić z jednego do drugiego "płynnie", praktycznie ich nie rozgraniczając. Co więcej, wirtual służy najczęściej dla określania swojego miejsca, czy do opowieści o swoich doświadczeniach w realu. W większości "zwykłych", a nie niemal profesjonalnych przypadków pogrążenie się w wirtualu oznacza jednak ucieczkę z realu.
Ewa Dziemidowicz z fundacji Dajemy Dzieciom Siłę opowiada przypadek nastoletniej Klary. Dziewczyna nie rozstaje się nigdy ze smartfonem, po 15 godzin dziennie "spędza" w necie, rozmawia online całą noc, w szkole jest zaspana, dostaje coraz gorsze oceny. Próby ograniczenia przez rodziców "używania" sieci prowadzą do bardzo emocjonalnych relacji.
- Dorośli mówią: Klara ma problem z internetem. To zawężanie problemu, uproszczenie, nieprawda. Takie korzystanie z internetu jest sygnałem, że dzieje się coś, co może wskazywać na poważne sprawy - mówiła Ewa Dziemidowicz.
Rodzice Klary byli w trakcie rozwodu, ona sama bała się o swoją przyszłość. Internet służył jej za schronienie, poszukiwała tam bliskości i uwagi, których nie było w domu.
- Rozwiązaniem nie jest ograniczenie dostępu do sieci, ale realne zajęcie się tym, co dzieje się z dzieckiem. Odpowiedzialność jest po stronie dorosłych - mówiła Ewa Dziemidowicz.
Można powiedzieć, że dobrze, iż miała choć takie schronienie, bo w przeciwnym razie - być może - uciekłaby z domu. Tylko, że internet nie jest bezpiecznym schronieniem. Dodajmy, że spośród 131 krajów badanych przez Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny ITU aż 62 nie mają nie tylko polityki dotyczącej ochrony dzieci w sieci, ale nawet planów jej wprowadzenia.
- Jeśli nie będziemy świadomie uczestniczyli w życiu dziecka, nie dowiemy się, kiedy trafi na groźną sytuację, co popchnie dziecko w kierunku niebezpiecznych sytuacji w internecie - mówił Łukasz Wojtasik.
Co grozi pozostawionym samym sobie w sieci dzieciom? Zagrożeń jest nieskończenie wiele i nie sposób wymienić wszystkich. Najważniejsze? Oczywiście każdy - nie tylko dziecko jest narażone na zagrożenia związane z cyberprzestępczością. Ważne jest jednak to, że dziecko ma niższy poziom krytycyzmu i mniejsze zdolności samoobrony. Są to więc zagrożenia polegające na ściągnięciu zainfekowanego załącznika z maila, czy wirusa podpiętego pod darmowy film ściągnięty z portalu.
Drugie to hejt, na który dziecko też jest mniej odporne niż dorosły. I nie chodzi tu wcale - choć również - o prześladowani przez grupy rówieśnicze, co zdarza się także w realu. Chodzi głownie o celowy hejt, mający doprowadzić do utraty poczucia własnej wartości, po to, żeby taką osobą można było sterować, manipulować, czy szantażować. Na przykład dzięki wyłudzeniu jej rozebranych zdjęć, które sobie zrobi, żeby - paradoksalnie - swoją wartość potwierdzić.
- Dzieci, które umieszczają coś w internecie nie zdają sobie najczęściej z konsekwencji tego, co robią - mówiła Veronica Samara, koordynatorka programu SaferInternet w Grecji.
W internecie "sprawcom" łatwiej się ukryć niż w realu, a czujność "ofiar" jest mniejsza. Tak jest w przypadkach pedofilii, molestowania seksualnego, sekstingu. Kolejnym zagrożeniem są treści, jakie łatwo można znaleźć w sieci. Choćby pornografia, która niekoniecznie powinna być dla młodych ludzi wzorem kształtowania relacji partnerskich. Badania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę pokazują, że 43 proc. osób w wieku 11-18 lat miało kontakt z pornografią, a jedna piąta z nich oglądała seks z przemocą.
- Rozmawianie z dzieckiem o seksie spowoduje, że z mniejszym prawdopodobieństwem będzie poszukiwało wiedzy w pornografii, a jeśli na nią trafi, nie będzie traktowało jej jako wzorzec - mówiła Ewa Dziemidowicz.
Zagrożeniem, z którym muszą zmierzyć się całe społeczeństwa, jest kształtowanie umysłów i poglądów ludzi przez internetowych trolli. Wiadomo już, że wynajmowane są do tego celu całe zorganizowane grupy. Wykorzystywanie w kampaniach leków, indywidualnych i zbiorowych, bywa bardzo skuteczne. Potrafi przesądzać o wyborach całych społeczeństw. Tak stało się w przypadku referendum w sprawie brexitu w 2016 roku. Na czym takie kampanie polegają?
- Na sianiu strachu, że jeśli pozostaniemy (Wielka Brytanii) w Unii, przyjedzie do nas 2 mln uchodźców. To absurd. Wielkie pieniądze były włączone w tę kampanię, przypuszczalnie między innymi z Rosji - mówił John Carr z międzynarodowej organizacji edukacyjnej eNASCO.
Podobne znaczenie może mieć rozpowszechnianie kłamstw, zwanych fake newsami, do czego internet nadaje się jak żadne inne medium. Co więcej, zdarza się, ze profesjonalne media te fake newsy powtarzają.
- Młodzież nieźle wie, że istnieje fake news, tylko nie docenia jego niebezpieczeństwa, tego, że może on mieć siłę zagrażającą demokracji - mówiła Anna Rywczyńska, koordynatorka polskiego projektu SaferInternet w NASK.
John Carr dodaje do tego jeszcze jedno zagrożenie - także dotyczące wszystkich użytkowników sieci. Są nim starania wielkich platform internetowych o to, żeby od użytkowników pobierać jak najwięcej danych, zachęcać do dzielenia się z nimi danymi o sobie oczywiście po to, by czerpać z tego zyski.
- To jest kompletnie nieakceptowalne - mówił.
Zdecydowana większość zagrożeń dotyczy wszystkich użytkowników sieci. Im są oni młodsi, tym niższy jest jednak ich krytycyzm i zdolność do oceny samego zagrożenia. Dlatego ofiar wśród dzieci może być znacznie więcej. I dlatego nie powinny być uspokajane gałgankiem z cukrem nasączonym spirytusem.
Jacek Ramotowski