Kamil Kłysiński, OSW: Na efekty sankcji trzeba będzie poczekać
Skutki unijnych sankcji na Białoruś będą bardziej widoczne pod koniec roku, gdy wygasną podpisane przed ich wprowadzeniem umowy. Pod ciężarem sankcji Aleksandr Łukaszenka powinien wycofać się z najbardziej niebezpiecznych i absurdalnych operacji, nie jest to jednak kwestia najbliższych tygodni, tylko nieco dłuższej perspektywy – mówi Interii Kamil Kłysiński, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich zajmujący się Białorusią.
Monika Borkowska, Interia: Jakie jest znaczenie obecnych sankcji unijnych dla białoruskiego rynku?
Kamil Kłysiński, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich: Czerwcowe sankcje nie są pierwszymi sankcjami ekonomicznymi, ale pierwszymi sektorowymi. Unia rzadko wdraża sankcje sektorowe, ten mechanizm zastosowano w Europie po raz pierwszy. Świadczy to o skali kryzysu z Białorusią. Choć ich wpływ nie jest jeszcze w pełni widoczny.
Dlaczego?
- Proces jest rozłożony w czasie z tego względu, że sankcje nie mogą obejmować kontraktów zawartych przed ich wprowadzeniem. Muszą więc wygasnąć obecne umowy, a wiele z nich wciąż pozostaje w mocy. Sądzę, że efekt będzie widoczny pod koniec roku, gdy będą kończyć się roczne kontrakty.
Sankcje obejmują białoruskie produkty naftowe i nawozy potasowe. To wystarczające uderzenie?
- To duży problem dla Białorusi, szczególnie jeśli chodzi o produkty naftowe. Zamknięte dla nich będą rynki unijny i brytyjski. Wielka Brytania i Holandia były głównymi importerami tych towarów, w Londynie i Rotterdamie działają liczące się na świecie giełdy naftowe. Także tranzyt białoruskich produktów naftowych przez Unię będzie niemożliwy. Na pewno będzie to odczuwalne dla Mińska.
- Jeśli chodzi o nawozy, sankcjami objęto jedynie część nawozów potasowych. Te, które są najczęściej używane w rolnictwie, wciąż mogą być sprzedawane do UE. Unia nie osiągnęła w tym przypadku kompromisu. Być może obawiała się wzrostu cen żywności. Białoruś to liczący się gracz, odpowiada za 20 proc. światowego rynku nawozów potasowych. Pewne ograniczenia dotyczą też m.in. wyrobów tytoniowych. Dlatego British American Tobacco we wrześniu zaprzestało produkcji swoich wyrobów w fabryce tytoniowej Neman w Grodnie. Są też sankcje bankowe, które uderzą w państwowe banki białoruskie.
Białoruś będzie próbowała w jakiś sposób omijać sankcje?
- Oczywiście, to już się dzieje. Tamtejsze władze wyprzedziły unijne działania. W lutym tego roku podpisano rosyjsko-białoruską umowę międzyrządową o transporcie produktów naftowych przez porty rosyjskie, co ze względu na zamknięcie dla tych towarów portów litewskich czy łotewskich jest niezwykle istotne.
To dotyczy tranzytu przez Unię. Ale czy należy spodziewać się prób nielegalnego wprowadzenia towarów do sprzedaży na rynkach unijnych?
- Takie próby też zapewne będą podejmowane, nie można wykluczyć rejestracji w przyszłości firm-słupów, czy korzystania z usług "anonimowych" pośredników itd.
Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen apeluje o rozszerzenie systemu sankcji. Jakie towary mogłyby jeszcze zostać nimi objęte?
- Ciosem byłoby uszczelnienie eksportu wszystkich typów nawozów potasowych. Pod tym względem amerykańskie sankcje będą bardziej radykalne od europejskich - od 8 grudnia w ogóle nie będzie możliwe eksportowanie tego towaru na rynek amerykański. Gdyby podobny krok podjęła Unia, byłoby to bardzo bolesne dla Mińska. Ale chyba nie jest to w tej chwili rozważane, to ewentualnie opcja na przyszłość. Amerykanie działają w sposób bardziej zdecydowany, bo sami produkują tego typu nawozy, mają też możliwość ich importu z Kanady. Nie jest to dla nich aż tak bolesne, nigdy nie byli tak dużym odbiorcą białoruskich nawozów potasowych.
Białoruś ma też silną pozycję, jeśli chodzi o sprzedaż mebli, drewna czy stali. Myśli pan, że jest realne uderzenie sankcjami na przykład w białoruski sektor stalowy?
- To by był ogromny problem dla Mińska, ponieważ Unia jest ważnym odbiorcą białoruskiej stali. Kluczowe jest jednak pytanie, co na to europejscy odbiorcy, czy jest możliwość zastąpienia tych produktów innymi. Mamy przecież do czynienia z ogromnym popytem na stal.
Istotną część białoruskiej gospodarki stanowi sektor prywatny, który odpowiada za 65 proc. eksportu. Jest ryzyko, że i on ucierpi z powodu sankcji? Czy nie uderzą one przypadkiem w zwykłych ludzi, którzy nierzadko sami walczą z systemem?
- Nie powinno dojść do blokowania całego eksportu z Białorusi. Faktycznie jest dużo aktywnych podmiotów prywatnych. Jakieś połączenia handlowe warto zachować. To by była opcja atomowa, po której zostałyby już tylko zgliszcza. A przecież nie chodzi o to, by uderzać w niezależny sektor, który rozwija się często wbrew nieprzyjaznej polityce władz.
Po dziewięciu miesiącach tego roku eksport z Białorusi do UE wzrósł aż o 96 procent. Rozumiem, że w kolejnym roku tak dobrze to wyglądać nie będzie?
- Zdecydowanie nie. Nie będzie efektu niskiej bazy, jak to było w trakcie kryzysu w 2020 r., a wręcz przeciwnie - będziemy mieć do czynienia z wysoką bazą. To będzie pogarszało wskaźniki 2022 r. Nie będzie kontraktów naftowych, przynajmniej tych legalnych. A na dodatek, zgodnie z przewidywaniami białoruskich ekonomistów, popyt będzie słabł. Szaleństwo na rynku nie może trwać wiecznie. Tak wysokie zapotrzebowanie na materiały budowlane, meble, drewno nie ma szans się dłużej utrzymać. Nie ma stałych i stabilnych czynników wzrostu eksportu z Białorusi.
Szacowany wzrost PKB na Białorusi w całym 2021 roku to 1,2 - 2,5 proc. Co z przyszłym rokiem?
- Prognozy są raczej negatywne. Skłaniam się ku tezie, że będzie recesja. Jak duża - trudno powiedzieć. Nie znamy jeszcze wpływu nałożonych sankcji, a kolejne decyzje przed nami.
Nowe, bardziej dotkliwe sankcje przełożyłyby się na polityczną aktywność Aleksandra Łukaszenki?
- Sankcje zawsze miały wpływ na jego działania, choć on się nigdy publicznie do tego nie przyznał. Ale nie musi. Sądzę, że wycofa się z tych najbardziej niebezpiecznych i absurdalnych operacji, jak napędzanie kryzysu migracyjnego. Ale to nie jest kwestia najbliższych tygodni, tylko nieco dłuższej perspektywy. Sankcje nigdy nie działają w sposób nagły, to musi chwilę potrwać.
Monika Borkowska