Prof. Witold Orłowski: Putinowi gaz uderzył do głowy
- Pełne bankructwo Rosji jest możliwe, choć nie mówię że bardzo prawdopodobne. Realne są bolesne konsekwencje sankcji. Rosja ewidentnie przygotowała się do napaści, a Putin uważał ją za mocarstwo gospodarcze i finansowe, któremu nikt nie może zagrozić. Okazało się, że można mieć pełną skrzynię dolarów i złota, i nie być w stanie ich wykorzystać, przynajmniej znacznej części - przekonuje prof. Witold Orłowski.
- Putinowi "gaz uderzył do głowy". Otoczył się propagandzistami, którzy mówią mu tylko to, co chce usłyszeć. Przesadził też z pogardą dla demokracji, słabości Zachodu. Zapewne wierzy w to słynne leninowskie powiedzenie, że "kapitaliści sprzedadzą nam nawet sznur na którym ich powiesimy". Myślę że specjaliści z rosyjskiego banku centralnego nie są tak kompetentni jak fachowcy z Wall Street, którzy potrafią powiedzieć prezydentowi USA jak naprawdę zaszkodzić Rosji. Zachód nie może zupełnie sparaliżować Rosji, złoto może ona sprzedać np. Chinom, ale może bardzo boleśnie ją uderzyć co widać w tej chwili - bank centralny Rosji jest właściwie bezradny wobec ucieczki kapitału i załamania kursu rubla - podkreśla Orłowski.
- Życie lepiej sytuowanych Rosjan może utrudnić np. ograniczenie dostępu do kart kredytowych przez systemy Visa i MasterCard, to już się dzieje. Ale bądźmy poważni, nie wierzmy w opowieści o tym, że "nie należy uderzać we wszystkich Rosjan, a tylko w grupkę multimiliarderów"... - nie ma takich możliwości" - przekonuje ekonomista.
- Owszem, są biedni ludzie, którzy nawet nie rozumieją co się dzieje, ale jest też zadowolona klasa średnia, widzimy jej przedstawicieli w hotelach i kurortach zachodniej Europy, oni popierają Putina, a zarazem podoba im się gdy obsługa restauracji skacze wokół nich za kilka dolarów czy euro. Jest szansa zakończenia tego ich snu, choć nie rzuci to Rosji na kolana. Podobnie z systemem SWIFT - mówienie że to "bomba atomowa" to przesada, brak dostępu do tego systemu utrudnia dokonywanie przelewów, ale ich nie uniemożliwia - dodaje Orłowski.
- Najbardziej bolesne jest jednak podważenie zaufania do rubla. W Rosji i tak jest ono słabe, jak u nas w czasach PRL - poważne transakcje dokonywane są w dolarach czy w euro. To może spowolnić gospodarkę i doprowadzić do inflacji. Jeśli ludzie stoją w kolejkach do bankomatów nie tyle po to by wypłacić pieniądze, ale by szybko zamienić je na dolary. Rubel osłabił się bardzo znacznie, a to zapewne nie koniec. Nie znamy skali odpływu obcego kapitału z Rosji, bo giełda w Moskwie jest zamknięta. Z punktu widzenia Rosjanina z klasy średniej, który jeździ na narty do Szwajcarii, a na wakacje do Meksyku, rośnie poczucie zagrożenia, co może przełożyć się na obawy, że Putin prowadzi kraj ku katastrofie, a przynajmniej w stronę problemów. Sankcje to sprawianie bólu małego, ale dotkliwego, jak szpilka wbita w splot nerwowy - zaznacza ekonomista.
- Surowce energetyczne to pułapka w którą zachodnia Europa wpędzona została przez rosyjskich agentów wpływu i jej własną naiwność. W krótkim czasie nic z tym nie można dziś zrobić. Teoretycznie moglibyśmy wstrzymać import gazu z Rosji, ale wiązałoby się to z ogromnymi szkodami gospodarczymi. Zależność wschodniej Europy od tych dostaw jest bardzo duża, w Polsce to 40 proc., w Niemczech jeszcze więcej. Rosjanie nie wstrzymają eksportu, bo chcą zarabiać, mogą go jednak ograniczać by odbiorców na Zachodzie bolały wysokie ceny - zauważa profesor Orłowski. - Na dłuższą metę to co robi Putin najbardziej zaszkodzi jednak samej Rosji, bo Europa już próbuje się od niego uniezależnić nie da się w zamian po prostu sprzedawać gazu do Chin - budowa gazociągów trwa lata i wymaga... zachodnich technologii, rośnie też obawa o uzależnienie Moskwy od Pekinu. W dodatku gaz wszędzie uważany jest za paliwo "przejściowe" na czas transformacji z epoki węgla ku nowym źródłom energii. Taka inwestycja w długim okresie może być po prostu nieopłacalna - dodaje.
- Perspektywa wejścia do Unii jest dla Ukrainy - ogarniętej wojną - dalsza niż kiedykolwiek w sensie gospodarczym, ale wyjątkowo bliska w znaczeniu politycznym. Dziś oponować mogą tylko Węgry. Warto przypomnieć polskie doświadczenia - nasze negocjacje trwały lata, choć polska gospodarka i standardy prawne były w stanie znacznie lepszym niż na Ukrainie. Przed Ukrainą gigantyczne wyzwanie, ale i szansa - prezydent Zełeński będzie miał przez jakiś czas społeczną zgodę na gruntowne reformy. Potrzebne będą poważne fundusze przedakcesyjne, większe niż otrzymała kiedyś Polska. Możliwe jest stosunkowo szybkie członkostwo Ukrainy z bardzo wieloma wyłączeniami - przyjęcie do UE i dalsze dostosowywanie do standardów już w jej ramach. Mówimy o perspektywie 10 lat - przewiduje prof. Witold Orłowski.
Wojciech Szeląg