Paweł Borys, PFR: Gazowy szantaż Rosji największym ryzykiem
Wszystkie skutki agresywnej polityki Rosji wobec Ukrainy i ewentualny kryzys energetyczny mogą przełożyć się na spadek dynamiki PKB w Polsce o ok. 1 pkt proc., przy istotnym ryzyku wyższych kosztów. Wzrost gospodarczy - w negatywnym scenariuszu - może obniżyć się z obecnych ponad 5 proc. do około 2,5-3,5 proc. w 2023 r. Ale wojnę hybrydową Rosji już odczuwamy, przede wszystkim w wyższych rachunkach za prąd i gaz - mówi Interii Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju.
Monika Krześniak-Sajewicz, Interia: Według ostatnich doniesień jesteśmy na skraju inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Czy agresywna polityka Rosji wobec Ukrainy ma też cele gospodarcze?
Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju: Od czasu rozpadu ZSRR w 1991 roku Rosja stara się utrzymać integrację polityczną i gospodarczą krajów dawnego bloku radzieckiego oraz pozycję supermocarstwa. Służyło temu utworzenie na Wspólnoty Niepodległych Państw wraz z towarzyszącymi umowami o współpracy militarnej i politycznej oraz powstała w 2014 r. Euroazjatycka Unia Gospodarcza. Osią tej współpracy miały być główne gospodarki tego regionu Rosja, Kazachstan, Białoruś i Ukraina, a celem budowa potencjału ekonomicznego zdolnego do konkurencji z Europą, USA, czy Chinami. Strategia ta zakończyła się kompletnym fiaskiem. Potencjał gospodarczy Rosji jest obecnie 10-krotnie niższy niż USA, Chin, czy UE. Lata 90. to okres regresu i chaosu w samej Rosji oraz dawnych republikach. Z kolei ostatnie dwie dekady to z jednej strony znaczące wzmocnienie gospodarcze Rosji, ale oparte na sprzedaży nieprzetworzonych surowców, a z drugiej rosnące dążenie społeczeństw takich krajów jak Gruzja, Ukraina, czy Białoruś do wyboru innego, zachodniego i demokratycznego modelu rozwoju.
Jakie ma to konsekwencje?
- Rosja nie jest w stanie stworzyć samodzielnie atrakcyjnej i konkurencyjnej wizji rozwoju dla społeczeństw dawnego bloku sowieckiego, utrzymując wpływy głównie poprzez korupcję, destabilizację, uzależnienie militarne lub surowcowe. Pracując w PKO BP co miesiąc byłem w Kijowie lub Lwowie w naszym banku i widziałem te mechanizmy z bliska. Zwłaszcza młode pokolenie Gruzinów, Białorusinów i Ukraińców pokazało, że ma wyższe aspiracje. Gruzja w 2008 roku, Majdan w 2014 roku, czy protesty na początku stycznia tego roku w Kazachstanie stłumione interwencją 3 tys. rosyjskich żołnierzy to dowód na to, że model rozwoju forsowany przez Rosję ponownie zbankrutował.
- Putin rozumie, że przegrał gospodarczo i nie będzie krajem centrum, tylko satelitą, ale jako nadal druga największa potęga militarna świata nie uznaje prawa Białorusi, czy Ukrainy do samostanowienia. Porażka modelu rozwoju gospodarczego i społecznego współczesnej Rosji przekłada się na agresję militarną Putina, której celem jest odtworzenie dawnego porządku w duchu totalitarnym poprzez siłowe podporządkowanie tych krajów i wyznaczenie nowej linii żelaznej kurtyny co najmniej na wschodniej granicy UE.
Co to oznacza, że pana zdaniem Rosja gospodarczo staje się krajem-satelitą?
- Przyczyny obecnego kryzysu geopolitycznego są znacznie głębsze, niż tylko panslawistyczna wizja wyższości i dominacji Rosji nad społeczeństwami słowiańskimi. Główny front nowej Zimnej Wojny to rywalizacja gospodarcza, technologiczna i polityczna USA oraz Chin, przy coraz wyraźniejszej słabości Unii Europejskiej. Globalizacja oraz niesamowicie konsekwentna i przemyślana polityka, przyczyniły się do olbrzymiego skoku rozwojowego Chin. Kraj Środka w ostatnich trzech dekadach wszedł na ścieżkę trwałego rozwoju i ma już potencjał technologiczny i gospodarczy równy USA i Europie. Model chiński to hybryda totalitarnego reżimu i gospodarki rynkowej. Jest podziwiany przez Putina. Zdolność Chin to tworzenia własnych najnowocześniejszych technologii - a nie tylko ich kopiowania i produkcji tanich laptopów, czy odzieży - oraz ekspansja handlowa i kapitałowa Chin zaskoczyły kraje zachodnie pogrążone od dekady w skutkach kryzysu finansowego, a obecnie w pandemii.
- Rosja od lat wzmacnia relacje gospodarcze z Chinami, ale robi to z pozycji kraju silnego militarnie, ale słabego gospodarczo, czyli właśnie tzw. satelity głównego ośrodka gospodarczego. Jest to na rękę Chinom, które traktują Rosję i kraję centralnej Azji jako swoje zaplecze surowcowe. Wpływy ze sprzedaży surowców nie pozwalają Rosji zbudować nowoczesnej gospodarki, ale wystarczają na finansowanie swojego potencjału militarnego. Chinom przydaje się obecna agresja Rosji przeciwko Ukrainie, ponieważ destabilizacja Europy powoduje, że ten region jeszcze bardziej będzie tracił swój potencjał gospodarczy, a poprzez wykupy europejskich firm i odbudowę dawnego Jedwabnego Szlaku przez Kazachstan, Rosję i może Ukrainę uda się zwiększyć skalę ekspansji gospodarczej Chin w UE. Jednocześnie napięcia na linii Rosja-NATO ułatwiają Chinom swoją ekspansję w Azji Południowo-Wschodniej, gdzie punktem zapalnym podobnym do Ukrainy jest Tajwan. Jedwabny Szlak (tzw. One Belt One Road) jest dla USA, tym samym co Nord Steam 2 dla Polski. Chodzi o to, aby przy ewentualnym konflikcie zbrojnym na Pacyfiku, mieć alternatywny kanał transportu towarów i surowców. Innymi słowy tworzy się w tej bardzo niespokojnej dekadzie lat 20-tych nowy układ geopolityczny, w którym globalizację i dominację technologiczną USA i UE, zastępuje regionalizacja.
- Główne centra regionalizacji to USA i Chiny. USA poprzez Partnerstwo Transpacyficzne i NAFTA budują blok gospodarczy, który ma równoważyć potencjał Chin, Rosji oraz coraz większej liczby krajów np. Afryki zdominowanych przez Chiny. UE stara się dorównać USA i Chinom, ale nie dotrzymuje kroku i musi zbliżyć się do USA. W obliczu wprowadzenia rosyjskich wojsk na Białoruś, do Kazachstanu i wojny na Ukrainie, Putin i po cichu Chiny liczyły jednak na słabość skłóconych politycznie EU i USA, a tym samym brak zdecydowanej reakcji NATO. Ukraina jest więc w praktyce testem, na ile dawne sojusze są aktualne i czy większą część Europy można zdominować gospodarczo i nawet militarnie. Od trzech dekad silna współpraca w ramach UE oraz z USA nie były dla bezpieczeństwa i suwerenności Polski tak istotne, jak teraz. W nowym układzie geopolitycznym będą rozwijać się tylko kraje, które są jak najbliżej centrum danego bloku gospodarczego oraz są częścią silnego sojuszu wojskowego dającego stabilność.
Czy groźba inwazji Rosji na Ukrainę, nawet jeśli nie doszłoby do otwartej wojny, będzie miała negatywne skutki dla polskiej gospodarki?
- Polska gospodarka jest odporna na bezpośrednie skutki ewentualnej wojny konwencjonalnej na Ukrainie. Udział tego kraju w naszych eksporcie towarów to 2,2 proc., a w imporcie 1,5 proc. Ukraina to także 4,4 proc. naszego eksportu usług. Polska ma dodatnie saldo obrotów handlowych, ale ich wielkość około 10 mld dolarów z perspektywy naszej gospodarki z PKB o wartości ponad 600 mld dolarów nie jest duża. Szacuję, że ewentualna wojna na Ukrainie obniżyłaby dynamikę wzrostu PKB o około 0,2-0,3 proc., zakładając spadek obrotów handlowych o połowę.
Jakie skutki będą najbardziej odczuwalne?
- Groźniejsze dla gospodarki są już obecnie skutki pośrednie. Wojna hybrydowa Rosji rozpoczęła się w ubiegłym roku. Mam na myśli ataki cybernetyczne, dezinformację, kryzys migracyjny, ale przede wszystkim wywołanie paniki na europejskim rynku gazu. Ceny gazu na europejskim rynku w ciągu ostatnich 12 miesięcy wzrosły 5-krotnie, a momentami wzrost był ponad 7-krotny. Rosja przez lata skupowała magazyny gazu w Niemczech oraz kontroluje przesył gazu. Przy niższym poziomie energii ze źródeł odnawialnych wystarczyło obniżyć zapasy gazu i skalę przesyłu, że wywołać przed zimą panikę. Napięcia geopolityczne powodują też wzrosty cen paliw przy ograniczeniu wydobycia z łupków w USA.
- W efekcie mamy poważny kryzys energetyczny w Europie, wywołujący olbrzymie podwyżki cen energii dla konsumentów i przedsiębiorstw. Podwyższona inflacja wywołuje dodatkową destabilizację polityczną, a koszty walki z inflacją tak jak podczas kryzysów naftowych mają swój koszt społeczny i dla konkurencyjności gospodarki. Powtórka okresu stagflacji lat 70. teraz w Europie oznaczałaby jej destabilizację i utratę konkurencyjności. Musimy mieć świadomość, że ponad 80 proc. zużycia energii w EU pochodzi z gazu lub ropy. Gaz jest głównym nośnikiem energii dla przemysłu oraz gospodarstw domowych, a ropa w transporcie. 98 proc. ropy oraz 92 proc. gazu w UE pochodzi z importu, w tym głównie z Rosji. Komisja Europejska szacuje, że obecny wzrost cen paliw i gazu obniża wzrost PKB strefy Euro o 0,35 pkt. proc. Polska ma więcej energii z węgla, ale wpływ kryzysu energetycznego na dynamikę wzrostu gospodarczego może już wynosić około 0,2-0,3 pkt. proc. Innymi słowy wojnę hybrydową Rosji już odczuwamy, przede wszystkim w wyższych rachunkach za prąd i gaz.
Jakie będą konsekwencje ewentualnej wojny w krótkim i długim terminie?
- Jeżeli doszłoby do wojny na Ukrainie, co wydaje się obecnie niestety wysoce prawdopodobne, to poza bezpośrednimi kosztami niższych obrotów handlowych z Ukrainą oraz dalszego wzrostu cen energii, kosztem będą także sankcje ze strony Rosji na eksport z Polski jako odpowiedź na sankcje Zachodu. Eksport do Rosji to około 3 proc. eksportu ogółem. Nie jest to dużo, ale też nie mało. Spadek eksportu do Rosji, a co gorsze wyższa wartość importu poprzez wzrost cen gazu i ropy, mogłyby obniżyć dynamikę PKB o kolejne 0,4-0,5 pkt. proc.
- Do tego dochodzi negatywny wpływ wojny na zaufanie konsumentów i inwestorów, a tym samym spadek konsumpcji i inwestycji. Może być widoczny także odpływ kapitału z regionu. Łącznie skutki agresywnej polityki Rosji wobec Ukrainy i kryzys energetyczny mogą oznaczać obniżenie dynamiki PKB w Polsce o ok. 1 pkt. proc., przy istotnym ryzyku wyższych kosztów. Jeżeli dodamy do tego spodziewane ogólne spowolnienie gospodarcze na świecie w kolejnym roku, wzrost gospodarczy w Polsce w negatywnym scenariuszu może obniżyć się z obecnych ponad 5 proc. do około 2,5-3,5 proc. w 2023 roku. W dłuższym okresie ewentualna wojna wpływać będzie głównie na rynek pracy poprzez możliwą kolejną falę napływu Ukraińców i Białorusinów do Polski oraz wysokie ceny energii.
Czy sama destabilizacja gospodarki ukraińskiej odbije się na polskiej gospodarce? W jakich obszarach?
- Pomimo niewątpliwych kosztów polityki Rosji dla całej europejskiej gospodarki, polska gospodarka ma silne fundamenty i jest odporna na ewentualne wstrząsy. Pewne obniżenie dynamiki wzrostu jest wręcz konieczne dla spadku inflacji. Niemniej są sektory, które mogą mieć poważne problemy. Ukraina odbiera 20 proc. eksportu naszych nawozów, 10 proc. serów i twarogów, czy aż 70 proc. skór garbowanych. Jednocześnie 36 proc. importu rud metali do Polski pochodzi z Ukrainy oraz 23 proc. tłuszczów i olei pochodzenia zwierzęcego i 13 proc. artykułów z drewna. 78 proc. oleju sojowego oraz 44 proc. słonecznikowego kupujemy u naszego wschodniego sąsiada. Historycznie polski eksport wykazywał się dużą elastycznością i nasze firmy były w stanie szybko przekierować się na nowe rynki, ale niektóre branże będą miały problemy.
Czy w jakiś sposób mogą być zagrożone firmy, które mają kontrakty budowlane na Ukrainie i w Rosji?
- Z oficjalnych danych nie wynika, że polskie firmy mają znaczące kontrakty lub inwestycje na tych rynkach. Poprzez agresywną politykę Rosji już od wielu lat nasze relacje gospodarcze na rynkach wschodnich są coraz mniejsze. Zwykle też duże kontrakty budowlane lub eksportowe mają ubezpieczenie Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Ryzyko z tym związane jest tym samym ograniczone.
Czy można spodziewać się dalszych problemów z dostawami i cenami surowców? Np. ceny stali w ostatnich kwartałach dramatycznie rosły. Czy w związku z coraz bardziej napiętą sytuacją mogą wystąpić zakłócenia dostaw i dalszy wzrost cen?
- Największe ryzyko gospodarcze dotyczy eskalacji kryzysu energetycznego. Komisja Europejska szacuje, że 10 proc. spadek podaży gazu oznaczałby spadek PKB strefy euro o blisko 0,7 pkt. proc. Szantaż gazowy Rosji jest więc największym ryzykiem, który w dużej skali mógłby wywołać nawet poważny kryzys w europejskiej gospodarce. Putin wie, że w krótkim okresie Europa nie ma infrastruktury i możliwości zastąpienia dostaw gazu z Rosji. On sam zgromadził znaczące nadwyżki finansowe i obniżył dług, żeby nie bać się sankcji.
- Polska może być relatywnie w lepszej sytuacji niż reszta Europy dzięki Baltic Pipe i terminalowi gazowemu. Jeżeli uruchomione zostałyby w perspektywie 2023 dostawy z Norwegii poprzez Baltic Pipe to możemy się w całości uniezależnić od dostaw gazu z Rosji. Jeżeli dojdzie do nowej "zimnej wojny" w Europie głównym celem powinno być uniezależnienie energetyczne całej Europy wsparte otwarciem się USA na eksport gazu i ropy z łupków. W innym wypadku Rosja w każdym scenariuszu w perspektywie kilku lat wygra - albo poprzez sprzedaż gazu i ropy po wysokich cenach co umożliwia finansowanie zbrojeń, albo w efekcie destabilizacji europejskiej gospodarki.
- Niezrozumiała jest w tym kontekście polityka Niemiec wspierająca Nord Stream 2, przy zatrzymaniu inwestycji w terminal gazowy. W długim terminie oczywiście transformacja energetyczna w oparciu o odnawialne źródła energii i atom zapewni bezpieczeństwo i konkurencyjność Europie, ale to kwestia dwóch-trzech dekad. Najtrudniejszy jest mądrze zaplanowany okres przejściowy, gdzie m.in. korekty wymaga system ETS. W dłuższym horyzoncie Rosja będzie w coraz słabszej sytuacji, ale liczy na współpracę z Chinami, od których będzie coraz bardziej zależna.
Jakie skutki gospodarcze będzie miała fala ewentualnej migracji z Ukrainy?
- Ewentualna wojna konwencjonalna na Ukrainie to przede wszystkim straszny kryzys humanitarny. Wiele osób może stracić życie, a Polska rzeczywiście będzie krajem, w którym uchodźcy będą szukać schronienia. Byłem na Majdanie trzy dni po tym jak zginęło na nim ponad 100 Ukraińców, a 3 tysiące zostało rannych, ponieważ chcieli żyć w demokratycznym i wolnym kraju. Widziałem ich zdjęcia oraz tlące się budynki i barykady w środku europejskiej stolicy. Przy wszystkich słabościach tego kraju, ma on pełne prawo do integralności i suwerenności.
- Jestem przekonany, że nasze społeczeństwo okaże ewentualnym uchodźcom solidarność i wsparcie w tym trudnym momencie. Od zajęcia Krymu przez Rosję i wojny w Donbasie do Polski trafiło ponad milion Ukraińców. Szacuje się, że pracuje ich stale ponad 1,2 mln. A jednocześnie mamy drugie najniższe bezrobocie w UE i stały wzrost aktywności zawodowej. To oznacza, że napływ pracowników z Ukrainy miał dotychczas pozytywny wpływ na naszą gospodarkę. Nasze społeczeństwo coraz bardziej się starzeje i napływ pracowników z Białorusi, czy Ukrainy, poprawia naszą sytuację demograficzną. Oznacza to straty dla tych krajów, takie jakie Polska odczuwała podczas poprzednich fali migracji w czasach komunizmu oraz po 2004 roku.
- Jeżeli do Polski napłynęłoby kolejnych około 500 tys. Ukraińców, to będą stanowili już 10 proc. naszego rynku pracy i około 5-proc. mniejszość. W krótkim czasie przyniosłoby to wiele wyzwań w zakresie zdolności do zapewnienia warunków dla takiej skali uchodźców, ale są to osoby bliskie nam kulturowo, uczące się języka, łatwo nabywające kompetencje. Z perspektywy gospodarczej w dłuższym okresie nie stanowi to zagrożenia, a nawet będzie poprawiało sytuację demograficzną i na rynku pracy w tej dekadzie.
Monika Krześniak-Sajewicz