Anna Rulkiewicz, prezes grupy Lux Med: Pandemia zmusiła nas do zmian w biznesie
Covid spowodował, że zabrakło nam lekarzy i personelu medycznego. Pojawiła się silna presja płacowa. Ona była odczuwalna już przed pandemią, ale w jej trakcie stała się jeszcze bardziej dotkliwa. Musieliśmy na to zareagować podwyżkami - mówi Interii Anna Rulkiewicz, prezes grupy Lux Med.
Monika Borkowska, Paweł Czuryło; Interia: Jak prywatna służba zdrowia przechodzi kolejne fale COVID-19?
Anna Rulkiewicz, prezes grupy Lux Med: - Szczególnie trudny był początek pandemii i strach paraliżujący nie tylko pacjentów, ale również personel medyczny. To był czas walki o materiały zabezpieczające personel, przygotowanie przychodni do bezpiecznego działania. Pandemia zmusiła nas do przemodelowania biznesu.
- Wcześniej bazowaliśmy, podobnie jak wszyscy, na tradycyjnych konsultacjach, a telemedycyna była jedynie niewielkim wsparciem całego procesu leczenia. To się zmieniło, gdy pojawiło się zagrożenie i ludzie przestali wychodzić z domów. Trzeba im było mimo wszystko zapewnić dostęp do opieki zdrowotnej, rozwinęliśmy więc teleporady, które zresztą w tej sytuacji bardzo dobrze się sprawdziły. Początkowo stanowiły one 75 proc. usług.
Jak to wygląda teraz, po roku walki z pandemią?
- Sytuacja się nieco ustabilizowała, nauczyliśmy się żyć z wirusem, funkcjonować, stosując się do odpowiednich procedur. Obecnie teleporady stanowią 30-40 proc. usług, reszta to już spotkania z pacjentem w gabinetach i zabiegi. Natomiast mimo zaostrzonego reżimu sanitarnego zdecydowaliśmy się nawet na początku pewnych świadczeń nie ograniczać. Tak na przykład funkcjonowała nasza onkologia czy "ścieżki" dla kobiet w ciąży.
Jednym z głównych przegranych w obecnej sytuacji są właśnie pacjenci onkologiczni.
- Nasze szpitale onkologiczne pracowały przez cały czas, w systemie widać jednak, że zostało wystawionych dużo mniej kart DiLO. W pierwszym okresie pandemii było ich aż o 30 proc. mniej! Trzeba mieć świadomość, że ci ludzie pojawią się w szpitalach już w dużo cięższym stadium choroby. Sytuacja w onkologii jest dramatyczna. W tym przypadku każda chwila zwłoki jest dla pacjenta bardzo bolesna.
Martwić może też bardzo wysoka liczba zgonów w 2020 roku.
- Wielu pacjentów za późno zgłasza się po pomoc, starają się zostać w domu jak najdłużej i hospitalizacja następuje zbyt późno. Jednym się udaje, innym nie. Istotną przyczyną jest również niewydolność systemu, problemy z dostępnością miejsc w szpitalach. To na pewno nie pomaga w tej sytuacji.
W jaki sposób Lux Med włączył się do walki z covidem?
- Udostępniliśmy jako placówkę covidową szpital św. Elżbiety z 60 łóżkami, włączyliśmy się w program szczepień, wyznaczając do niego ponad 50 centrów medycznych, cały czas testujemy pacjentów, dostarczyliśmy do niedoinwestowanych placówek publicznych środki ochrony. Wsparliśmy też naszych pacjentów, którzy z powodu pandemii stracili pracę, oferując im i ich rodzinom bezpłatne kontynuowanie leczenia w naszych placówkach.
Jak to przełożyło się na finanse grupy?
- Przychody zeszłoroczne są niższe niż planowaliśmy. Nie zrealizowaliśmy części kontraktów z NFZ z powodów epidemiologicznych. Poza tym pacjenci zwyczajnie bali się przychodzić do przychodni. Stomatologia na jakiś czas opustoszała ze względu na lęk przed zarażeniem. Początkowa panika dała nam się we znaki. Nie mówimy tu jednak o załamaniu, a o kilkuprocentowym spadku przychodów. Odczuliśmy też wzrost kosztów, który wiązał się z wydatkami na technologię, systemy informatyczne, na środki ochrony, testy, ale też koszty otwarcia i prowadzenia szpitala covidowego.
To przełożyło się na podwyżki cen usług?
- Ceny faktycznie wzrosły ze względu na koszty, o których mówiłam, ale nie tylko. Covid spowodował, że zabrakło nam lekarzy i personelu medycznego. Pojawiła się silna presja płacowa. Ona była odczuwalna już przed pandemią, ale w jej trakcie stała się jeszcze bardziej dotkliwa. Musieliśmy na to zareagować podwyżkami.
Pandemia wpłynie w jakiś sposób na plany rozwoju grupy?
- Nie wstrzymamy rozwoju, najwyżej pewne procesy spowolnimy. Akwizycje będą dalej prowadzone, nie ma możliwości, byśmy się z czegokolwiek wycofali. Chcemy mieć kompleksową ofertę, objąć pacjenta jak najszerszą opieką. Planujemy rozwój profilaktyki, działalności szpitalnej, diagnostycznej. Pojawiła się nowa linia biznesowa poświęcona zdrowiu psychicznemu.
- Pandemia odbiła się na kondycji psychicznej wielu ludzi, cierpią oni na problemy związane z depresją, wypaleniem, izolacją. Jest ogromne zapotrzebowanie na pomoc psychologiczną i psychiatryczną. Ważna pozostaje dla nas też stomatologia i planujemy dalszy rozwój sieci samodzielnych centrów dentystycznych.
Jak ocenia pani dalszy potencjał rozwoju Lux Med w kraju?
- Jest on spory. Na początku budowaliśmy swoją sieć w największych miastach. Dziś rozwijamy się w miastach średniej wielkości, mamy tu jeszcze dużo do zrobienia. Poza tym cały czas powstają nowe placówki w największych aglomeracjach, bo zapotrzebowanie na prywatne usługi medyczne stale rośnie. Pacjenci w czasach pandemii odczuli w jeszcze większym stopniu potrzebę prywatnej opieki. Chcą mieć dostęp do lekarzy różnych specjalności i do profilaktyki.
Covid jeszcze bardziej uwidocznił problemy publicznej służby zdrowia. Jak powinien zmienić się system, by spełniał swoją rolę?
- Po wygaśnięciu pandemii, kiedy pacjent, którego dotychczas obawa trzymała w domu, zacznie poszukiwać możliwości zaspokojenia swoich potrzeb zdrowotnych, ośrodki zdrowia będą przepełnione. Pojawi się potrzeba koncentracji na tych świadczeniach, których realizacja jest konieczna dla zapewnienia zdrowia i życia. Nie uda się koncentrować na wszystkich. Stąd warto już teraz określić, na co nas tak naprawdę stać w ramach koszyka gwarantowanego, a co pacjent może dokupić.
- Do tego potrzebna byłaby reforma ochrony zdrowia i włączenie do tego systemu prywatnej opieki medycznej w formie partnerstwa publiczno-prywatnego. Sytuacja, w której koszyk publiczny pokrywa wszystko, jest złudna, bo w rzeczywistości i tak pacjent nie ma dostępu do wszystkich usług.
Wspomniała pani o niedoborze kadr. Jak Lux Med radzi sobie z tym problemem?
- To duże wyzwanie. Nie ma wolnych zasobów, więc zatrudniamy lekarzy na dodatkowe godziny. W miarę możliwości staramy się zatrzymywać młodych rezydentów. To też jest właściwy sposób na pozyskiwanie kadr. A poza tym prowadzimy szkolenia, kierujemy do nowych obowiązków. Część zadań lekarza może przejąć wykwalifikowana pielęgniarka, a część obowiązków pielęgniarki asystent medyczny. Staramy się inaczej układać kompetencje, zdejmując z lekarzy biurokrację i uwalniając ich potencjał.
A napływ lekarzy z zagranicy?
- Jest on znikomy. Mamy w kraju duży opór do szybszej nostryfikacji. Należałoby się zastanowić, czy na pewno lekarze wykształceni poza Polską muszą nadrabiać wszystkie egzaminy i czy nie można by ich od początku wykorzystywać do prostszych zadań, na przykład pod opieką doświadczonych lekarzy. Mierzymy się przecież w tej chwili z ogromnym problemem, jakim jest luka pokoleniowa w tym zawodzie.
Ile lat zajmie nam jej wypełnienie?
- Sądzę, że czekają nas jeszcze trzy-cztery trudne lata, do momentu gdy pojawią się pierwsi rezydenci z nowych uczelni. Będzie można ich już angażować do pracy.
Rozmawiali Monika Borkowska i Paweł Czuryło