Analiza. Dyplomacja i transformacja, czyli wyzwania polskiej energetyki

Skarga Czechów przeciwko rozbudowie Turowa, przystąpienie do sprawy Komisji Europejskiej, groźba wysokich kar, konflikt z australijską firmą Praire Mining Limited domagającą się od Polski odszkodowania, cofnięcie zgody na budowę duńskiego odcinka Baltic Pipe, a chwilę wcześniej potężna awaria w Bełchatowie. Czy ta zła passa kiedyś się skończy? Czy to kwestia niefortunnego zbiegu okoliczności, czy realnych zaniedbań po naszej stronie?

Na początku marca Czechy wniosły do TSUE skargę przeciwko Polsce dotyczącą rozbudowy kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Turów. Utrzymują, że kopalnia ma negatywny wpływ na regiony przygraniczne, wskazują na zapylenie, hałas i zmniejszenie poziomu wód gruntowych. TSUE nakazał zawieszenie wydobycia kopalni do czasu rozstrzygnięcia sporu. Polska strona odmówiła jednak zamknięcia zakładu, powołując się na skutki społeczne i ekonomiczne takiej decyzji.

Zapewne byłby to skomplikowany technicznie proces, nie mówiąc już o tym, że Turów odpowiada za ok. 7 proc. energii w systemie i zatrudnia wraz z elektrownią ok. 3,6 tys. osób. Padały zarzuty wobec strony polskiej, że nie przedstawiła tych kwestii należycie w korespondencji z TSUE.  

Reklama

Warto rozmawiać

Od decyzji Trybunału nie było odwołania, od początku wiadomo było, że grożą nam kary za niewykonanie zaleceń. Od problemów mogła nas uchronić jedynie decyzja Czech o wycofaniu skargi. Rozpoczęły się więc rozmowy ze stroną czeską. Trochę za późno, bo zaognienia sytuacji można byłoby uniknąć pewnie wcześniej, gdyby na czas podjęto konstruktywny dialog.

Po decyzji TSUE do rozmów przystąpił premier Mateusz Morawiecki, który ogłosił wkrótce po spotkaniu z czeskim premierem Andrejem Babiszem, że Czechy zgodziły się wycofać wniosek do TSUE. To jednak do dziś nie nastąpiło. Babisz zapowiedział, że skarga nie będzie wycofana dopóki nie zostanie podpisana umowa z Polską. Prace nad umową wciąż trwają.

W dodatku do czeskiego pozwu przeciwko Polsce ws. Turowa dołączyła Komisja Europejska, która uznała szereg skarg Czech za zasadne.

Tymczasem - jak donoszą czeskie media - tamtejszy rząd ma zwrócić się w najbliższych dniach do TSUE z wnioskiem o nałożenie na Polskę olbrzymiej kary, 5 mln euro dziennie, za niewykonanie decyzji o wstrzymaniu działalności kopalni. Premier zapowiedział inwestycje środowiskowe w Turowie na kwotę 45 mln euro. To równowartość ewentualnych opłat karnych za 9 dni! Polska nie dopuszcza myśli o karach finansowych. - Nie ma takiej możliwości, żebyśmy dziennie płacili 5 mln euro kary w sprawie kopalni Turów; dojdziemy do porozumienia ze stroną czeską - mówił wiceminister funduszy i polityki regionalnej Waldemar Buda.

Stanowczość Czechów w tej sprawie tłumaczy się trwającą tam kampanią przedwyborczą (wybory odbędą się we wrześniu). Jak wskazują polscy politycy, radykalne i nośne społecznie decyzje mają poprawić notowania partii premiera Babisza.

Kolejny pozew

To jednak niejedyna sprawa, w której stawką są duże pieniądze. Właśnie okazało się, że australijska firma Prairie Mining Limited domaga się od nas ok. 4,2 mld zł odszkodowania. Firma zarzuca blokowanie rozwoju należących do niej kopalni w Polsce - Jan Karski i Dębieńsko. Ocenia, że to pozbawia ją całej wartości inwestycji w kraju. Roszczenie obejmuje wycenę wartości szkód i utraconych przez spółkę Prairie zysków związanych z kopalniami oraz naliczone odsetki związane z ewentualnymi odszkodowaniami.

Australijczycy zaznaczają, że już w lutym 2019 roku mówili o sporze inwestycyjnym z rządem RP. Wezwali rząd do podjęcia negocjacji, by rozwiązać go polubownie. Wskazywali wówczas na możliwość oddania sprawy do rozpatrzenia międzynarodowemu arbitrażowi, jeśli nie uda się porozumieć. Do polubownych rozstrzygnięć jednak nie doszło. "Rząd RP odmówił udziału w rozmowach dotyczących sporu, w związku z czym spółka kontynuowała dotychczas postępowanie w sprawie roszczenia" - poinformowała Prairie w komunikacie.

Resort klimatu poinformował, odnosząc się do sprawy, że strona polska ma pięć miesięcy na odpowiedź i zajęcie stanowiska względem pozwu Prairie.

Gaz z północy zagrożony?

Problemy się piętrzą również na innych polach. Ostatniego dnia maja Duńska Komisja Odwoławcza ds. Środowiska i Żywności uchyliła decyzję środowiskową na budowę Baltic Pipe na terenie Danii. Sprawa została przekazana do ponownego rozpatrzenia przez Duńską Agencję Ochrony Środowiska. Ma ona przeprowadzić dodatkowe badania, które wskażą, czy inwestycja może zniszczyć lub uszkodzić tereny rozrodu lub odpoczynku niektórych gatunków myszy i nietoperzy. Agencja szacuje, że zdobycie nowego pozwolenia może zająć ok. 7-8 miesięcy.

Tym razem Polska nie jest stroną postępowania. Gaz-System poinformował, że prowadzone przez spółkę prace na terenie kraju, zarówno na lądzie jak i na Morzu Bałtyckim, przebiegają bez zakłóceń i są realizowane zgodnie z harmonogramem. Układanie rury na Bałtyku kontraktor Gaz-Systemu, Saipem, ma zacząć latem.

Piotr Naimski, pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, oświadczył w czwartek, że termin uruchomienia gazociągu, czyli 1 października 2022 roku, "na razie nie został podważony przez nikogo". Tym razem Komisja Europejska zapewniła, że  jest gotowa pomóc w znalezieniu rozwiązania dotyczącego gazociągu Baltic Pipe, z poszanowaniem przepisów dotyczących ochrony środowiska. Projekt ma wsparcie unijne, otrzymał 215 mln euro dotacji z instrumentu "Łącząc Europę".

Baltic Pipe to strategiczny projekt, który ma uniezależnić Polskę od dostaw gazu ze Wschodu. Jego uruchomienie miało się zgrać w czasie z wygaśnięciem wieloletniego kontraktu jamalskiego z Gazpromem, którego Polska nie chce już przedłużać. Kontrakt przestanie obowiązywać z końcem 2022 roku.

Awarie i protesty

Kumulacja złych zdarzeń jest rzeczywiście duża, daje o sobie znać prawo serii. W połowie maja doszło do poważnej awarii w Bełchatowie, która produkuje ponad 20 proc. krajowej energii. W wyniku zwarcia na stacji elektroenergetycznej w Rogowie wyłączono na kilkanaście godzin dziesięć bloków o mocy prawie 4 GW. Przyczyną był "błąd ludzki". Polska ratowała się m.in. importem prądu.  

Kilka dni później w wyniku pożaru taśmociągu do podawania węgla na terenie Elektrowni Bełchatów konieczne było wyłączenie bloku o mocy 858 MW, jednego z pięciu, które pracują na terenie zakładu. Na szczęście nie przełożyło się to na niedobór energii elektrycznej w sieci.

Do tego wszystkiego dochodzi niezadowolenie górników i energetyków z czekających sektor energetyczny zmian. Wyszli oni w środę w proteście na ulice Warszawy. Obawiają się utraty miejsc pracy. Domagają się od rządu szczegółowych planów dotyczących transformacji energetyki i działania w oparciu o zasady sprawiedliwej transformacji.

Mamy w energetyce gorący czas, każdy dzień przynosi nowe wyzwania na różnych polach. Sporo energii pochłania gaszenie pożarów, łagodzenie sporów i sprawy sądowe. Zawodzi sztuka dyplomacji i podejście części polskich polityków w kwestiach dotyczących klimatu i unijnej polityki. Do tego dochodzą rozgrywki polityczne na arenie międzynarodowej i przypadkowe zbiegi okoliczności.

Tymczasem przed Polską ogromne wyzwania i wydatki związane z transformacją. To na tym skupiać się powinny wysiłki władz. Powinniśmy pozyskiwać pieniądze, zamiast mierzyć się z ryzykiem ich utraty. Mechanizm nie działa jak należy, trzeba wyciągać wnioski, żeby nie doprowadzać do podobnych sytuacji w przyszłości. I skończyć wreszcie z prawem czarnej serii.

Monika Borkowska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: energetyka | transformacja energetyczna | Baltic Pipe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »