Prognozy 2016, czyli Polska włączy gospodarczy czwarty bieg?

PKB w 2016 roku będzie rósł średnio o 3,5 proc. - wynika z ankiety przeprowadzonej przez Interię. Na szybszy wzrost gospodarczy mogą mieć wpływ wyższe wydatki rządu w związku z realizacją obietnic wyborczych, niższe stopy procentowe i zwiększenie deficytu - pisze w analizie Interii Bartosz Bednarz.

Opinie na temat przyszłorocznego wzrostu gospodarczego są mocno podzielone, a analitycy wskazują na liczne czynniki ryzyka, które - jeśli dojdą do skutku - mogą w pewnym zakresie wyhamować wzrost.

Marcin Mazurek, starszy analityk w Departamencie Analiz Ekonomicznych mBanku twierdzi jednak, że większe wydatki rządu będą wspierać koniunkturę w kraju. - Polityka rządu nie tylko nie doprowadzi do ograniczenia koniunktury, ale wręcz przeciwnie. Zapowiedziane programy krótkookresowo będą wsparciem dla wzrostu gospodarczego - zauważa Mazurek.

Trudno o 4 procent wzrostu PKB

Amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs prognozuje wzrost PKB w Polsce w 2016 r. na 3,4 proc. Bank of America Merrill Lynch wskazuje, że w 2016 r. PKB przyspieszy do 3,7 proc. OECD sądzi, że do 3,4 proc. Komisja Europejska szacuje 3,4 proc. wzrost, a Bank Światowy - 3,3 proc. Optymistycznie podchodzą do prognoz na 2016 rok także polskie instytucje finansowe. mBank wzrost PKB w 2016 r. określił na poziomie 3,6 proc., PKO BP - 3,5 proc., Citi Handlowy zaś - 3,3 proc.

Reklama

Utrzymanie tendencji wzrostowej w zamówieniach w przemyśle, wzrost zapotrzebowania na pracowników, spadek bezrobocia, a także dalszy wzrost popytu wewnętrznego i konsumpcyjnego, inwestycji i poprawa w zakresie eksportu, wpłyną dodatnio na wzrost gospodarczy w 2016 r. Wymienić należy także najważniejsze czynniki ryzyka, czyli z jednej strony możliwość spowolnienia w niektórych segmentach gospodarki (np. w zakresie inwestycji), z drugiej zaś - ciągle niepewne dane dotyczące deficytu budżetowego czy polityki wydatkowej rządu.

Jaki zatem będą miały wpływ na rozwój polskiej gospodarki szeroko nagłaśniane w ostatnim czasie kwestie obniżki stóp procentowych, realizacja obietnic wyborczych, a także niepewne otoczenie makroekonomiczne?

Rząd wierzy w 4.0

Minister rozwoju Mateusz Morawiecki powiedział dziennikarzom podczas spotkania organizowanego przez Francusko-Polską Izbę Gospodarczą, że "chcielibyśmy (rząd - przyp. red.), aby PKB w Polsce sięgnął powyżej 4 proc. Wierzymy, że poprzez inwestycje, eksport będziemy w stanie nie tylko doprowadzić do wzrostu PKB przewyższającego dzisiejsze założenia, ale również do zrównoważonego i zdrowego wzrostu". Ministerstwo Finansów, przy ustalaniu przyszłorocznego budżetu, także przyjęło optymistyczny wariant wzrostu PKB o 3,8 proc. (w 2015 r. było to 3,4 proc.).

- Jest to dosyć wysoko postawiona poprzeczka. W przyszłym roku wzrost PKB powinien oscylować wokół 3,7 proc. Jest to możliwe do osiągnięcia, w szczególności uwzględniając dobre dane dotyczące koniunktury po III kwartale br. Decydujący wpływ na to będą mieć decyzje rządu - mówi Interii Krzysztof Wołowicz, główny ekonomista BPS TFI.

Wydatki rządu związane z realizacją obietnic wyborczych, niższe stopy procentowe i zwiększenie deficytu krótkoterminowo mogą pomóc gospodarce wejść na wyższe obroty. Tym niemniej, dodatkowe zwiększanie dziury budżetowej - o ile wydatki wyrwą się spod kontroli - negatywnie odbiją się na wzroście gospodarczym w dłuższym terminie. Wiemy już, że deficyt zwyżkować będzie nie tylko w br., ale także w następnym. Oprócz tego, sporo spraw ciągle pozostaje niejasnych. Dotyczy to zarówno podatku bankowego, podatku od supermarketów, uszczelnienia systemu VAT. Jesteśmy jeszcze świeżo po wyborach, ale już wyraźnie widać, że z części obietnic rząd albo będzie musiał się wycofać, albo rozłożyć ich realizację w dłuższym okresie.

Nic się nie stanie jeśli deficyt - powiedział w wywiadzie dla PAP wicepremier, minister rozwoju Mateusz Morawiecki - będzie oscylować wokół 3,3 proc. w relacji do PKB. Równie dobrze może on jednak - pomimo zapowiedzi, że pozostanie na bezpiecznym poziomie - wzrosnąć, co miałoby poważne konsekwencje dla polskiej gospodarki. - Odpływ inwestorów z rynku, procedura ograniczająca deficyt, gorsze postrzeganie Polski na rynku międzynarodowym, mniej pieniędzy na inwestycje, czy nawet odpływ kapitału, to tylko wybrane konsekwencje - ostrzega Wołowicz.

- Proponowane działania rządu mogą pobudzić konsumpcję wewnętrzną, ale niestety nie widać na razie programu zwiększającego inwestycje - mówi Interii Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju. Powyższe zdają się potwierdzać prognozy dotyczące wzrostu inwestycji r/r, które wyniosą według PKO BP tylko 2,9 proc. Niewiele bardziej optymistycznie szacunki ma Citi Handlowy (3,8 proc.). Natomiast mBank wzrost inwestycji określił na 7,2 proc.

- Wzrost deficytu w połączeniu z planami wprowadzenia podatku od aktywów i od supermarketów, może wzbudzać niepokój odnośnie do perspektyw dalszego dynamicznego rozwoju polskiej gospodarki i hamować inwestycje - dodaje Łaszek.

- Pozornie wygląda, że zabierze się bankom i sieciom handlowym. Rachunek ekonomiczny jest bardzo złożony i wcale nie musi być netto dodatni. Można sobie wyobrazić, przy różnych założeniach, że suma wydatków inwestycyjnych i konsumpcyjnych nie tylko nie wzrośnie, a wręcz spadnie. Trzeba sobie zdawać sprawę, że jest to przelewanie z jednej kieszeni do drugiej - podkreśla Piotr Bujak, ekonomista Banku PKO BP.

Zdaniem analityka FOR-u, nie można także zapominać o sytuacji makroekonomicznej w ujęciu globalnym. Stany Zjednoczone szykują się do podwyżki stóp procentowych. Ciągle niepewna jest sytuacja w Chinach. W pewnym zakresie polska gospodarka także będzie na zmieniające się otoczenie reagować.

- Ryzyka dla wzrostu nie szukałbym za granicą, bo polska gospodarka jest oparta o silny popyt wewnętrzny. Co prawda silne spowolnienie w strefie euro mogłoby nam zaszkodzić, ale nie dostrzegamy tego typu zagrożeń dzisiaj - komentuje dla Interii Marcin Mazurek, starszy analityk, Departament Analiz Ekonomicznych mBanku.

Kosztowna i ryzykowna realizacja obietnic wyborczych

Rząd zapowiedział, że program 500+ na dziecko, którego koszt to ok. 20 mld złotych, zostanie uruchomiony najpóźniej w kwietniu 2016 r. Odnośnie do realizacji tej obietnicy wyborczej, należy wziąć pod uwagę dwa czynniki.

- Bardzo niska dzietność jest dzisiaj problemem w Polsce. Mamy niemal najniższy poziom urodzeń dzieci na świecie, co może odbić się na sytuacji gospodarczej w Polsce w długim terminie - zauważa Bujak.

Brakuje nam jednak danych czy tego typu projekt jest rzeczywiście optymalnym rozwiązaniem. - Na pewno w jakimś stopniu program 500+ przyczyni się do zwiększenie ilości urodzeń. Są to jednak dziesiątki mld złotych rocznie. Pozostaje wątpliwość czy uzyskamy wzrost dzietności w długim terminie przełoży się na wzrost PKB w wystarczający sposób, by te koszty w przyszłości się zwróciły? - zastanawia się Bujak.

Program budzi wiele wątpliwości ekonomistów, w szczególności zaś czy nie przełoży się to na wzrost szarej strefy w kraju, a przede wszystkim - czy koszty są w ogóle możliwe do uniesienia przez budżet.

- W przyszłym roku zapewne się uda sfinansować program 500+. Ministerstwo Finansów już nad tym pracuje. Nie zapominajmy jednak, że pozycja ta na trwałe zagości w budżecie. Jeśli dzietność wzrośnie, to efekty odczujemy dopiero za minimum 20 lat. Czym to sfinansujemy? W końcu, jakich innych działań potrzebnych nie będziemy w stanie realizować? Koszt alternatywny - jakich innych działań nie będziemy mogli podjąć - podkreśla Bujak.

Bartosz Bednarz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »